Złamać 45 minut? Ten czas teoretycznie miał być tylko formalnością, ale od ubiegłego roku nie udało mi się na oficjalnej trasie 10 km złamać tej kolejnej magicznej granicy. W końcu przyszła na to szansa - co prawda już tydzień po maratonie, ale dlaczego nie spróbować?
Pogoda tego dnia była przepiękna - słoneczko i ani jednej chmurki na niebie... Tylko czy to dobra pogoda do biegania, a raczej do wywalczenia życiówki? Słońce trochę mnie martwiło, ale w sumie nie miałam nic do stracenia - założenie było proste: biec ile sił w nogach od startu do mety...
Taktyka, jak się okazało, niestety była zbyt prosta i już na 3 km miałam dosyć - zaczęły mnie boleć nogi, a w dodatku szykował się długi podbieg ul. Spacerową... Biegłam, ale nie czułam się dobrze - miałam wrażenie, że cały czas słabnę, a co najgorsze - nie działało mi Endomondo i nie wiedziałam czy biegnę dobrze czy źle, czy mam szansę na rekord czy biegnę na 50 minut... Z takimi myślami mijały mi kolejne kilometry aż do Metra Centrum, czyli około 7 km...
I tu jak zwykle potwierdziła się u mnie zasada - od 7 km biegnie mi się dobrze! Tutaj zaczął się już właściwie mój finisz - do 9 km jeszcze wolniej, ale ostatni kilometr, który był z górki - po prostu maksymalnym tempem, a na dodatek bez większego bólu - serce podpowiadało, że jednak życiówka jest w zasięgu moich nóg...
Kiedy zobaczyłam zegar odliczający czas brutto nie wiedziałam, czy przypadkiem nie mam jakiś omamów - czas poniżej 43 minut! Jak się okazało wybiegałam 42:27 i zajęłam 17 miejsce wśród wszystkich kobiet (a było ich ponad 4000)! I jak tu się nie cieszyć? :-)
Niestety nie mogę jednak pochwalić tego biegu pod względem organizacyjnym, gdyż to był najgorszy bieg w jakim brałam udział:
1) brak toalet - w kolejkach stało się po kilkanaście minut!
2) brak pace makerów - spowodowało to, że w pierwszych rzędach stały osoby, które chciały przebiec 10 km w 1h, 50 min, 40 min... Efektem braku zorganizowania strefy startu było to, że przez 20 minut przed biegiem stałam w słońcu jak sardynka i nie mogłam się ani rozgrzewać, ani rozciągać, a bieg musiałam po prostu zacząć nieprzygotowana...
3) brak napojów izotonicznych na mecie - samą wodą nie da się zregenerować po takim wysiłku fizycznym!
4) bieg miał się zakończyć na Stadionie Legii, a tymczasem kończył się na Łazienkowskiej...
I na tym moje marudzenie jednak zakończę, bo jestem bardzo szczęśliwa z życiówki i to jest w dniu dzisiejszym najważniejsze :-) Samą imprezę w przyszłym roku polecam jednak tylko osobom, które chcą mieć fajną koszulkę do biegania :-)
Ps. Oczywiście dziękuję mojemu mężowi za wsparcie i zdjęcia :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz