...warto pracować nie tylko nad sobą sportowo, ale warto też pracować w Banku Pekao :-) Nawet mój Mąż widząc na żywo tę imprezę zapytał czy przypadkiem nie mamy wakatów w obszarach, którymi się zajmuje :-) A tym razem było jeszcze bardziej niesamowicie niż zwykle... A myślałam, że po 10 olimpiadach (a właściwie 8 na których byłam) nie można zbyt wiele już wymyślić... Myliłam się - można :-) Organizatorzy jubileuszową olimpiadę zorganizowali wyśmienicie :-) I takie chwile po prostu trzeba utrwalić... Emocje nie opadają... Muszę to przeżyć jeszcze raz ;-)
PRZYJAZD
Jak zwykle termin olimpiady był dla mnie niezbyt szczęśliwy - tym razem miałam zarezerwowany pobyt w Bieszczadach, a na dodatek wdrożenie projektu... Ehh... Wszystko trzeba było przeorganizować, zaliczka noclegowa przepadła, a ja wylądowałam w Zakopanem... Zamienić święty spokój na Krukpówki - trzeba się z głupim na rozumy pozamieniać... Ale... To jest olimpiada! To są najpiękniejsze chwile w życiu! Tego nie można przegapić! Ale czy 8 raz dalej mogą być takie emocje? Czy można jeszcze czerpać z tego przyjemność? Oj można... Dla osób, które kochają sport to są po prostu magiczne chwile...
Koniec końców przyjechałam z Mają i Kubą już dzień wcześniej i jeszcze przed olimpiadą zrobiliśmy 2 wycieczki górskie po 17 km w upale 32 stopnie :-) Piękne widoki sprawiły, że zapomniałam, że mieszkam w Zakopanem zamiast z dala od ludzi, a ja już byłam przeszczęśliwa, że tu jestem... Przecież nie muszę nawet zbliżać się do Krupówek ;-)

Zaczęło się... Pierwszy raz otwarcie olimpiady zamiast w piątek rano odbyło się już w czwartek wieczorem - i to już było pierwsze świetne posunięcie organizatorów :-) Wspólne wejście drużyn na stadion (około 600 osób!!!), zapalenie znicza olimpijskiego, film z poprzedniej olimpiady, spotkanie drużynowe, przywitanie przez Prezesów... Nakręciłam się... Emocje tak buzowały, że spałam może ze 3 godziny... Po co się tak stresować? Nie wiem :-) Przecież to miała być przyjemność, a ja spałam mniej niż przed maratonem... To chyba nie jest normalne :-) Na dodatek zostałam kapitanem drużyny biathlonowej chociaż... nigdy nie strzelałam... Zaczęłam się stresować, że nawet nie będę miała siły podnieść karabinku... Tymczasem okazało się, że strzelaliśmy z pozycji leżącej :-) Ale po kolei...
2 DZIEŃ OLIMPIADY - BIATHLON
Jak na kapitana drużyny przystało trzeba było wybrać skład... Nie było łatwo ponieważ prawie nikt się nie zgłosił, więc trzeba było zrobić "łapankę" :-) Najpierw zauważyłam, że Stefan G. jest strasznie szybki - biegał całkiem niedawno dyszkę w okolicach 35 min, więc musiał być dobry :-) Później Artur J. - ambitny, szybko biega na setkę, więc 2 km też powinny być OK. Jeśli chodzi o dziewczyny to było jeszcze trudniej, ale na szczęście Karolina W. uratowała w ostatniej chwili sprawę... Jednego byłam pewna przed wyścigiem - wszyscy będą mieli serce do walki, a to najważniejsze :-) Ja chciałam stchórzyć przed biathlonem, bo nigdy nie strzelałam, a poza tym biathlon nakładał się z siatkówką, ale... skoro już zostałam kapitanem trzeba było powiedzieć "B"...
Najpierw krótkie szkolenie i 5 próbnych strzałów (jak się okazało, można trafić bez większego problemu!!!), a później start na patelni w temperaturze 32 stopnie... Sztafeta... Rozpoczął Stefan i... po pierwszym kółku pierwszy, po strzelaniu pierwszy, po drugim kółku - też pierwszy! Wow! No to teraz trzeba cisnąć... Jest szansa na medal. Na drugiej zmianie Karolina - dała z siebie wszystko! Serce do walki jest w takich chwilach najważniejsze, a ona zostawiła go z pewnością sporo na tej trasie... Dziękuję! Przybiegła w czołówce! Później moja zmiana - cisnę... Pierwsze kółko spoko - to tylko około kilometra... Ale zaczęło się strzelanie... 3 pierwsze strzały to pudło... Kurcze... Siara... Skup się... Następne trafione 5/5 :-) Bez rundy karnej wybiegam na drugie kółko... Wyprzedzam raz za razem różnych zawodników i... kończę na pierwszym miejscu :-) Następna zmiana - Artur. Trochę mu się przytyło od stanowiska dyrektorskiego, więc nie mogłam wyczuć jego formy, ale wiedziałam, że nie odpuści :-) I tak było :-) Do mety dobiegł drugi :-) Mamy pierwszy medal drużynowy!!! Jupi!!!

2 i 3 DZIEŃ OLIMPIADY - SIATKÓWKA
No cóż - od jakichś 5 lat nie mamy już dobrego składu siatkarskiego, nie trenujemy razem, a ja gram w siatkę regularnie - raz do roku na olimpiadzie :-) Nie można wymagać wiele od takiego składu chyba, że... ma się szczęście :-) I tak było właśnie teraz :-) To nawet było przeszczęście :-) Zupełne przetasowania w składach sprawiły, że pierwszego dnia wyszliśmy z grupy z pierwszego miejsca, a drugiego dnia trafiliśmy na najsłabszą drużynę z ósemki... Nie chcę mówić, że jesteśmy kiepską drużyną, bo w ten sposób awansowaliśmy do czwórki, ale wciąż mam przed oczami drużynę wicemistrzowską i... to była zupełnie inna gra... Tym razem "fuksem" zajęliśmy 4 miejsce, ale... w sporcie też trzeba mieć szczęście więc... cieszmy się :-) Za to w piłce nożnej mieliśmy nieszczęście - w całym turnieju straciliśmy 1 bramkę, a zajęliśmy dopiero 5 miejsce... Niestety się wyrównało ;-)

W końcu dyscyplina, na której najbardziej mi zależało :-) Gramy ze sobą cały rok (dzięki olimpiadzie kilka lat temu!), w zeszłym roku zdobyliśmy złoto i po prostu mamy świetny skład :-) Właściwie najlepszy ze wszystkich lat... Powrót bez medalu to byłoby wielkie rozczarowanie i łzy...
Już w pierwszym meczu spotkaliśmy z Korporacją - bardzo dobry skład z Piotrkiem, Konradem i Adamem, których znamy z poniedziałkowych gier. Wiedzieliśmy, że będzie bardzo ciężko. Oni też wiedzieli... Ten mecz decydował właściwie o tym, czy spotkamy się Czerwonymi następnego dnia (poważni kandydaci do mistrza, ostatecznie byli trzeci), czy zagramy z jakąś przeciętną drużyną. Bardzo ważny mecz... Pierwszy... Zaczęło się bardzo nerwowo - właściwie punkt za punkt. Na szczęście wpadły dwie trójki Łukasza i zapanował spokój... Natomiast przeciwnicy się denerwowali na siebie i skończyło się 25:6 dla nas :-) Piękne rozpoczęcie!
Ryzyko znamy od lat - gramy z nimi w poniedziałki, ale... chyba nie trafiliśmy nigdy na siebie na olimpiadzie :-) Teraz miał być ten pierwszy raz i... wiedzieliśmy, że będzie ciężko i będą nerwy, ale finał jest w zasięgu... Niestety zgodnie z przewidywaniami - punkt za punkt, dużo fauli i nerwów. Ja również wychodząc sam na sam z koszem oberwałam kolanem w piszczel bo przecież nieważne że chłop waży dwa razy tyle co ja, ale najważniejsze to zatrzymać przeciwnika... Zdenerwowałam się strasznie i gdybym mogła to bym strzeliła mu plaskacza na boisku, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Bo co by było gdyby złamał mi nogę? Piłka go nie interesowała tylko to żebym nie oddała rzutu... Zresztą kryjąca mnie Ania i łapiąca mnie cały czas za ręce plus sędzina, która tego nie widziała też spowodowały dużo u mnie nerwów... Na szczęście po nerwowym początku wszystko wróciło na właściwe tory :-) Wpadły ważne punkty i właściwie w drugiej połowie dobrze kontrolowaliśmy spotkanie :-) Mamy finał!!!

W TAK ZWANYM MIĘDZYCZASIE...

ZAKOŃCZENIE

Ps. Czy ktoś z moich znajomych ma możliwość uczestniczenia w firmie w takim wydarzeniu? Wątpię... Ale jeśli tak to dajcie znać bo tylko do takiej firmy mogłabym wysłać swoje CV ;-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz