
Bez większych nadziei przyjechałam na start samochodem, bo grafik tego dnia był wyjątkowo napięty - 8 rano półmaraton w Wilanowie, 12:30 rola matki chrzestnej w Piasecznie, a na dodatek katar, ból gardła i.... ogromny deszcz!


Biegnie mi się dobrze, lekko i... zaczyna padać deszcz... Deszcz to nie problem - to moja ulubiona pogoda, ale niestety zrobił się za duży... Kałuże, mnóstwo wody w butach... Co dalej?
Mimo wszystko pierwsze kółko biegnie się rewelacyjnie :-) Na drugim kółku niestety katar coraz bardziej przeszkadza... Nie mogę wydmuchać nosa! Koszulka zastępuje chusteczkę, ale komfort nosowy słaby... Na szczęście nos nie biega tylko nogi :-)
Wiedziałam, że czeka mnie jeszcze podbieg... Kiedy biegam tam na treningu strasznie go nie lubię i z reguły przechodzę do marszu żeby odpocząć, ale o dziwo na półmaratonie wcale go nie odczuwam... Prawie jak po płaskim :-) Może to te góry tak poprawiły bieganie pod górkę? :-)

Zaczyna mnie jednak łapać kolka i... odpuszczam ściganie... Boję się, że zaraz w ogóle nie będę mogła biec, a przecież szansa na drugiej miejsce to rzadkość w takich biegach :-)
Kiedy jest już blisko mety spoglądam na zegarek, a tam 1:26 z kawałkiem... Kurcze... Jest szansa na życiówkę! Przyspieszam, ale do mety jest już blisko, więc nadrobić za dużo się nie daje, ale... jest ŻYCIÓWKA! 1:27:41 :-) 2 MIEJSCE OPEN I 1 MIEJSCE W KATEGORII WARSZAWA :-) Tak po prostu... Ze zwykłego treningu z przeziębieniem :-) Jestem przeszczęśliwa :-) I właściwie nawet niezmęczona :-)
Na mecie nie zatrzymuję się zbyt długo, bo jeszcze trzeba wrócić do domu, wypięknić na chrzest Krzysia, wrócić na dekorację i jechać do Piaseczna... W deszczu... W korkach... Przy zamkniętej trasie... Ale przy dobrej organizacji wszystko można pogodzić :-) Wystarczy tylko chcieć :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz