
Niestety pogoda zapowiadała się fatalnie - końcówka kwietnia, a przez cały tydzień miał padać śnieg albo deszcz. Zastanawiałam się nad przesunięciem terminu, ale z każdym tygodniem jest mi coraz ciężej i nie wiadomo co się wydarzy, więc wolałam jechać wcześniej. Na szczęście prognoza nie do końca się sprawdziła i udało się pospacerować ponad 200 km :-) A co do pogody - zima, wiosna, lato i jesień - było wszystko :-)
Piątek - WIELKA RAWKA - 20 km
W piątek zapowiadano najlepszą pogodę, więc z Warszawy wyjechaliśmy o 4 rano żeby jeszcze pospacerować po górach pierwszego dnia. Udało się dojechać koło południa, więc asekuracyjnie pierwszego dnia poszliśmy na Wielką Rawkę. Na dole było właściwie lato, ale w górach zapadanie do kolan w śnieg i bardzo ślisko... Jeśli to miały być najlepsze warunki na spacer to... naprawdę byłam przerażona odnośnie kolejnych dni... Dobrze, że wzięłam sobie ciężarki, matę i roler... W ostateczności będę miała co robić w hotelu :-)
Sobota - POŁONINA CARYŃSKA, BEREŻKI - 25 km
Śnieg i ogromny wiatr, a po południu deszcz... Hmmm... No ale siedzieć w hotelu? W końcu 25 km spaceru w takich warunkach jeszcze nikomu nie zaszkodziły :-) Na szczęście śnieg okazał się całkiem przyjemny, a gorąca czekolada w schronisku postawiła na nogi. Później jeszcze gorący prysznic w hotelu i jak się okazało najgorszy dzień pod względem pogody mieliśmy za sobą :-)
Niedziela - FERECZATKA, OKRĄGLIK, JASŁO - 25 km
Najdziwniejszy dzień całego wyjazdu - śnieg, słońce, śnieg, słońce, śnieg, słońce... I tak cały dzień... Na szczęście kiedy tylko wychodziło słońce zapominało się, że jeszcze 5 minut wcześniej chodziliśmy w zawiejach śnieżnych :-) Co ciekawe na szczycie Okrąglika spotkaliśmy jedynych ludzi na szlaku - ratowników na skuterze, którzy utorowali nam drogę do Kalnicy i nie musieliśmy już zapadać się w śniegu po kolana :-)
Poniedziałek - WOŁOSAŃ - 25 km
Nie pada! Ani deszcz, ani śnieg! Jupi! Wycieczka zapowiadała się wręcz cudownie :-) Na szlaku ani jednej osoby i tylko towarzyszące ślady zwierząt - wilka, konia, lisa... Niestety ścieżki nie okazały się tak przyjazne - na dole ogromne błoto i ledwo dało się podchodzić, a na górze wciąż kopny śnieg... Tym razem zaskoczyło nas jednak to, że nie było żadnych widoków, a prawie cała trasa była w lesie. Każda wycieczka miała niepowtarzalny urok :-)
Wtorek - TARNICZKA - 21 km
Jupi! Słońce za oknem! Idziemy na Tarnicę! Długo czekałam na dzień, który miał być słoneczny, ale zaplanowałam bardzo fajną trasę ok. 40 km. Bieszczady po raz kolejny mnie zaskoczyły - szybko dotarliśmy na szczyt i mieliśmy iść cudowną granią z widokami... Widoki może były, ale walka z ogromnym wiatrem (każdy krok był masakrą!) i śniegiem szybko zmieniły plany - zeszliśmy najkrótszą drogą do Wołosatego i pomaszerowaliśmy do domu asfaltem w... ciepłym słoneczku :-)
Środa - SMEREK, TOROWISKO DAWNEJ KOLEJKI - 25 km
Dzisiaj zapowiadała się znowu trasa granią z cudownymi widokami. Tym razem jednak byłam przygotowana, że wiatr może być bardzo silny, więc nie nastawiałam się na nic innego. Na szczęście ominęło nas chodzenie w śniegu i pierwszy raz zeszłam ze szlaku w suchych butach :-) Widoki były naprawdę piękne - w końcu zobaczyłam Bieszczady w pięknym słoneczku i przez dłuższy czas mogłam podziwiać widoki :-) Było naprawdę pięknie :-) I w końcu ciepło :-) A na szlaku spotkaliśmy całe 2 osoby :-) Chyba ludzie wystraszyli się pogody i zrezygnowali z urlopów w tym tygodniu :-)
Czwartek - TARNICA, HALICZ, ROZSYPANIEC - 35 km
Skoro pogoda się poprawiła można było pozwolić sobie na dłuższą trasę i... powtórzenie wycieczki na Tarnicę, ale też Halicz i Rozsypańca. Było pochmurno i wietrznie, ale w końcu zobaczyłam prawdziwe Bieszczady, takie jakie sobie wyobrażałam - dzikie (wciąż zero ludzi na trasach!), skąpane w chmurach, ale takich przerażających... jakby miał nadejść koniec świata... Idealna wycieczka i uśmiech od ucha do ucha :-) Uwielbiam takie spacery! Już marzy mi się powtórka :-)
Piątek - POŁONINA WETLIŃSKA - 30 km
Ostatnia wycieczka po Bieszczadach i kolejne piękne widoki, tym razem z Połoniny Wetlińskiej :-) W związku z tym, że zaczynała się majówka zaczęli pobierać opłaty za parkingi, za wejście do parku, ale też... otworzyli w końcu knajpy :-) Udało nam się zawitać do słynnej Chaty Wędrowca na najlepszego i największego naleśnika jakiego kiedykolwiek jadłam... Mmmm... Z tego zachwytu jednego zjedliśmy przed obiadem, a drugiego po :-) W końcu to ostatni dzień, a poza tym Kruszynka lubi słodkie :-)
Wszystko co dobre szybko się kończy, ale jedno jest pewne - na pewno tu wrócimy :-) Może ja będę wtedy biegać po tych górach, a mój mąż spacerować z Kruszynką? Tereny do biegania są na pewno idealne :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz