czwartek, 19 stycznia 2023

I ZIMOWE IGRZYSKA OLIMPIJSKIE BANKU PEKAO CZYLI... CUDA SIĘ ZDARZAJĄ :-)

Praca zdalna dała mi niesamowite możliwości czyli przede wszystkim dom w górach i cotygodniowe wycieczki po górskich szlakach, ale... brak widzenia się z ludźmi w biurze to jednak moim zdaniem pogorszenie relacji międzyludzkich... I chociaż efektywność pracy pewnie wzrosła (bez kawki i pogawędek w kuchni), to jednak dużo łatwiej odejść z takiej pracy... 


Co można zatem zrobić żeby wzmocnić relacje międzyludzkie? Propozycja Banku Pekao SA jest dla mnie idealna - zimowe igrzyska olimpijskie, które trwały aż 4 dni! 



Olimpiada w Wiśle to przede wszystkim możliwość  integracji w najlpeszych okolicznościach - sportowej rywalizacji. Długo nie trzeba było mnie namawiać - zapisałam się pierwszego dnia chociaż wątpliwości miałam bardzo duże... Moje umiejętności w sportach zimowych są mocno przeciętne (żeby nie powiedzieć marne), a w uzasadnieniu do olimpiady wpisałam nawet, że się "nie obrażę" jak mnie kapitan nie weźmie bo jednak wygrana najważniejsza :-) 

Na szczęście się okazało, że są też inne konkurencje niż narty i snowboard i w zasadzie każdy kto lubi sport może znaleźć coś dla siebie :-) ja wybrałam bieg pod górę, biathlon, hokeja, narty i... narty biegowe chociaż nigdy ich nie miałam na nogach :-)

Na nartach miałam poćwiczyć między Świętami bo właśnie wtedy się dowiedziałam, że jednak zakwalifikowałam się do drużyny tylko... że wtedy się okazało, że śnieg w Beskidach całkowicie zniknął! Byłam coraz bliżej decyzji żeby napisać do Wojtka, że ja się po prostu nie nadaję i że to jest duża pomyłka z jego strony, że jednak mnie wybrał... Z drugiej strony tak bardzo chciałam pojechać i przeżywać te sportowe emocje :-) Najpiękniejsze, najbardziej wyczekiwane.... Co by się nie działo...


Oczywiście wszystko przed wyjazdem mówiło "nie jedź"... Gdy już było wiadomo, że na olimpiadzie będą nartorolki planowałam wcześniej pojechać do Wisły poćwiczyć, ale... godzina 6:00: "Mamusiu, boli mnie brzuch...", a za chwilę wymioty/biegunka, więc dojazd do Wisły w ogóle okazał się zagrożony... Na szczęście Wojtek wracał po drodze z Zakopanego i zabrał mnie z Sopotni... Co prawda na trening nartorolkowy było już późno, ale... dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych - ciemno, pada... Trzeba spróbować :-) Przecież nie założę sprzętu pierwszy raz dopiero na zawodach! Co prawda w jeden dzień niewiele można się nauczyć, ale przynajmniej będę wiedziała, z czym to się je... Po pół godziny było już znośnie, więc nawet spodobało mi się to nowe wyzwanie :-)

PIERWSZY DZIEŃ RYWALIZACJI


Pierwszy dzień rywalizacji to dla mnie były narty, bieg pod górę i... przeciąganie liny (z braku dostępnego składu w tym czasie). Kiedy wysiadłam na stok padał mocny deszcz i kompletnie nie chciało mi się wysiadać... Ale wiedziałam, że w drużynie mamy prawdziwych mistrzów, więc kibicowanie im to była prawdziwa przyjemność - gratulacje Ania, Wojtek, Maciek - mam od kogo się uczyć :-) Mam nadzieję, że za rok uda się dołączyć na kilka dni treningu :-)

Później było przeciąganie liny (o tym lepiej zapomnieć) i... bieg pod górę... w najgorszych warunkach jakie mogłam sobie wyobrazić - ostra góra i zapadający śnieg... Strasznie się bałam czy w ogóle nie przejdę tam do marszu, ale... byłam na czwartej zmianie i po prostu MUSIAŁAM! Najpierw Małgosia - jak zawsze w czołówce, Bartek - objawienie olimpiady, który wyciągnął drużynę na pierwsze miejsce, Maciek - jak dla mnie największe zaskoczenie i po prostu mistrz wielu konkurencji - dotarł drugi i... po prostu nie mogłam stracić tego miejsca i zmarnować wysiłku drużyny.. Z drugiej strony bardzo chciałam wygrać, ale Ewa była poza zasięgiem i... trzeba było zadowolić się srebrem... Jak się okazało jedynym srebrem na tej olimpiadzie :-)

Po rywalizacji pojechaliśmy jeszcze raz na nartorolki, bo się okazało, że trzeba wjechać na jakiś mostek i co gorsza - zjechać z  niego... Wojtek i Łukasz opanowali bardzo szybko i... pojawiła się iskierka nadziei, że nawet mamy szansę na złoto :-)

DRUGI DZIEŃ RYWALIZACJI

Drugi dzień zaczął się od nartorolek i... bólu brzucha ze stresu... Start był straszny - zero miejsca i możliwość wywrotki... Wystartowałam ostatecznie z 4 pozycji na 6 osób i po kilku metrach byłam po prostu przerażona... Na szczęście nerwy zostały opanowane i jakimś cudem (po dwóch "prawie wywrotkach") dojechałam do mety... jako pierwsza :-) Cud! Złoty medal! Idealnie i drużynowo :-) Dodało mi to niesamowicie sił... Kompletnie się tego nie spodziewałam :-) 

Później był biathlon na... rakietach śnieżnych :-) Czyli bieganie pod górę, strzelanie i... znowu sprzęt, który miałam pierwszy raz na nogach :-) Dzięki wskazówkom Bartka znowu stał się cud - najszybsza dziewczyna i duet w biathlonie :-) I jeszcze te rękawiczki, które uratowały moje kostki... Wspomnienia bezcenne na całe życie :-) 





PO RYWALIZACJI

Dla mnie rywalizacja sportowa niesie ze sobą niesamowite emocje... I oczywiście super jest wygrywać i wracać z 7 medalami (6 złotych), ale medale drużynowe smakują najlepiej :-) Dlatego jak widziałam chłopaków jak zostawiają swoje zdrowie na boisku do hokeja to po prostu... zazdrościłam im tych emocji :-) Chociaż bieg pod górę, biathlon czy nartorolki też wyzwoliły u mnie te najlepsze emocje i nie zapomnę ich do końca życia :-)


CO MI TO DAŁO?

1. Poznanie wielu wspaniałych ludzi i w końcu rozmowy "na żywo" 

2. Najpiękniejsze wspomnienia na całe życie

3. Najlepsze emocje sportowe :-)

4. Wiarę w siebie :-)


DZIĘKUJĘ DRUŻYNIE PBD CENTRALA ZA NIESAMOWITE EMOCJE I PUCHAR ZA PIERWSZE MIEJSCE ORAZ CAŁEJ DRUŻYNIE ŻUBRA ZA NIESAMOWITĄ IMPREZĘ, W KTÓREJ MOGLIŚMY WZIĄĆ UDZIAŁ :-)

Ps. Co mogę odpowiedzieć babci, który mnie dopytuje co dostałam za te wszystkie złote medale? :-) Ja za te wspomnienia i emocje mogłabym oddać miliony, ale babcia tego nie zrozumie ;-) 




niedziela, 10 lipca 2022

10 km w Jeleśni i Bieg Żentycy w Ciścu czyli dwa fantastyczne weekendy z wygranymi w tle :-)


Nie, nie... Moja forma wciąż do bani, a ja czuję, że biegam jak słoń, ale nie poddaję się :-)  lubię biegać - to jest czas tylko dla mnie i moich myśli i choćbym miała być ostatnia w bieganiu to tego nie rzucę :-)

Tym razem dla podbudowania motywacji wybrałam dwa lokalne biegi i... szczerze mówiąc bardzo pozytywnie się zaskoczyłam :-) Niekoniecznie swoją formą, ale organizacją, tym co było po biegu i przede wszystkim zachwycam się lokalną atmosferą biegową :-)

10 km w Jeleśni

Start zupełnie nieplanowany, bo właściwie w tym terminie mieliśmy być w Warszawie... Zresztą o biegu dowiedziałam się zupełnie przypadkiem, ale... nie wystartować u siebie? Przecież to tylko 5 km ode mnie i w dodatku po asfalcie :-) Co prawda góra-dół, ale szybki start przed Biegiem Żentycy uznałam za idealne przetarcie ;-)




Bieg bardzo lokalny - wystartowało około 50 zawodników :-) Moje nogi trochę drętwe po podróży z Warszawy, ale biegły ;-) Celem było nie przejść do marszu i... udało się :-) 10 km tzn. 9 km (nie wiem kto to mierzył ;-)) wyszedł w tempie 4:08. Kiedyś to ja w takim tempie biegałam ciągi, ale od czegoś trzeba zacząć ;-) przy okazji udało się też wygrać i na metę wbiec z Mają :-)


Po biegu super święto w Jeleśni z pysznym jedzonkiem (kanapeczki, 2 zupy, przepyszne ciasta), bezpłatne dmuchańce, wata cukrowa, animiacje dla dzieci z konkursami... Niesamowite! Szkoda tylko, że pogoda trochę nie dopisała, ale my rodzinnie bawiliśmy się świetnie :-) A ja przy okazji odzyskałam trochę wiary, że jeszcze może być ze mną dobrze biegowo :-)


III Bieg Żentycy


Trzeci bieg Żentycy i... trzecia wygrana :-) To niesamowite wygrywać jakąś imprezę biegową trzy razy z rzędu i to we wszystkich edycjach :-) Nawet jeśli jest to bieg lokalny to jednak każdy chce wygrać ;-) Tym razem było wyjatkowo ciężko - już na starcie widziałam trzy zawodniczki, którym zadrościłam figury biegowej i... butów i wiedziałam, że o podium będzie ciężko...






Początek po asfalcie czyli coś co lubię najbardziej - równo z dwiema innymi dziewczynami... Tja... Moja głowa poddała się już na początku biegu, bo wiedziałam, że na podejściach będzie jeszcze gorzej... I było! Dziewczyny jak sarenki wbiegały pod górę aż kompletnie straciłam je z oczu... Ja za to z głową opuszczoną próbowałam iść najszybciej jak umiałam... I tak biegłam trzecia do jakiegoś 10 km kiedy zobaczyłam, że zbliża się czwarta zawodniczka i... obiecane podium Mai zaczęło się oddalać...


I wtedy zaczęłam biec głową... Stwierdziłam, że  nie mogę dać się wyprzedzić... Zresztą zaraz szutrowe zbiegi, więc dam jakoś radę... I tak przyspieszyłam na tych szutrach, że najpierw wyprzedziłam jedną zawodniczkę, potem drugą... Hmmmm.... No biegnę ile w nogach bo zaraz kolejne podejście, więc tam na pewno znowu dam się wyprzedzić, ale... to się nie wydarzyło! Już żadna dziewczyna mnie nie dogoniła i jakimś cudem wygrałam! BA! Byłam na mecie 6 minut przed kolejną zawodniczką i 2 minuty szybciej niż przed rokiem :-) Może nie jest ze mną tak źle? :-) 

Na mecie czekali już na mnie Kuba z Mają - dla takich chwil warto żyć :-)

Na koniec oczywiście muszę pochwalić organizację biegu i Sopki Stopki, które jak zwykle stanęło na wysokości zadania i przygotowało pyszny poczęstunek dla biegaczy :-) Ja dodatkowo jako zwyciężczyni dostałam buteleczkę Żentycy i oscypki :-) PYCHA!!! 






niedziela, 5 czerwca 2022

XI IGRZYSKA BANKU PEKAO SA CZYLI EMOCJE, EMOCJE, EMOCJE I DWA ZŁOTA...

Minęły 3 długie lata od ostatnich igrzysk olimpijskich Banku Pekao i... wciąż nic się nie zmieniło! To najlepszy event integracyjny jaki można sobie wymarzyć :-) 600 osób w jednym miejscu (w dodatku cudowne Zakopane!), 14 drużyn i kilkanaście konkurencji. Dla kogoś, kto uwielbia sport, to po prostu cudowne, wymarzone 4 dni... A gdy dochodzą do tego medale to mogą stać się nawet lepsze niż w snach :-) 
Ale zacznijmy od początku... Szczerze mówiąc tuż przed miałam duże obawy... Nie dość, że nie było biegu długodystansowego (5 km) tylko jakieś setki, to na dodatek do drużyny pomarańczowych zapisały się dziewczyny, które trenowały koszykówkę czy siatkówkę... A ja? Pierwsza olimpiada była 11 lat, więc człowiek młodszy nie jest, a amatorzy z osobami trenującymi nie mają się co porównywać... Nie chciałam być w składzie "po znajomości"...  Na szczęście rzeczywistość okazała się dużo lepsza niż mogłam sobie wymarzyć :-)


TRADYCYJNY CZWARTEK W TATRACH
Emocje mnie poniosły i nie mogło się obyć bez tradycyjnej wycieczki w Tatry... Poszliśmy na Czarny Staw Gąsienicowy i na koniec regeneracyjnego dnia miałam... 46000 kroków... To chyba w moim wieku nie był najlepszy pomysł planując jednak grę w 12 meczach w ciągu najbliższych 2 dni :-) Ale co się udało zobaczyć ukochanych Tatr, to się udało :-) na szczęście nie odbiło się to za bardzo na kondycji, gorzej z mięśniami ;-) 




LEKKOATLETYKA
Pierwsze wyróżnienie, które mnie spotkało to zostanie kapitanem lekkiej. Nie wiem czym sobie na to zasłużyłam, ale jak już się za coś biorę to na porządnie ;-) Do drużyny zapisało się 61 osób, więc trzeba było znaleźć perełki i muszę przyznać - udało się! Małgosia, Paulina, Adam i... Artur, który z rezerwy w ostatniej chwili wskoczył do podstawowego składu i wygrał dwa złota :-) No po prostu WOW! Ja miałam przyjemność pobiec w sztafecie na 100 m i... ZŁOTO!
Wyprzedziliśmy kolejną drużynę o 2 sekundy, więc całkiem sporo :-) Jesteśmy najlepsi!!! 

SIATKÓWKA
Tutaj niestety musiałby zdarzyć się cud ponieważ do grupy trafiliśmy z późniejszymi mistrzami i wicemistrzami igrzysk... Pomimo tego, że mieliśmy najlepszy skład od co najmniej 8 lat to niestety początkowy brak zgrania spowodował, że pierwszego dnia przegraliśmy dwa mecze i pozostało nam walczyć o 9 miejsce kolejnego dnia.... I tak na pocieszenie drugiego dnia wygraliśmy wszystko i zajęliśmy 9 pozycję. Ale najfajniejsze z tego wszystkiego było spotkać osoby, z którymi graliśmy właściwie od pierwszej olimpiady... To niesamowite, że trzon niektórych drużyn wciąż opiera się na tych samych osobach i wciąż grają z taką samą pasją :-) Tyle osób, tyle dobrych słów, które padło... Dla takich chwil warto żyć :-) Nawet jak zajmuje się 9 miejsce :-) Ale... może być lepiej tak jak w koszykówce ;-)

KOSZYKÓWKA
Nie będę owijać w bawełnę - przyjechaliśmy po złoto :-) prawie cały zespół gra ze sobą 11 lat i to zaprocentowało... Jeszcze 11 lat temu ciężko było wyjść z grupy (o ile w ogóle się udawało), później było 5-6 miejsce i w końcu przez ostatnie 4 olimpiady zawsze byliśmy na podium.... Dlaczego? Bo gramy ze sobą regularnie, rozumiemy się na boisku i... chociaż nie lubię się chwalić - gramy ładną koszykówkę :-) Oczywiście jak trzeba bronić ostro - bronimy, jak trzeba grać szybko - gramy, jak trzeba grać mądrze - przewidujemy... Więc dlaczego nie mielibyśmy mierzyć w najwyższe cele?

Pierwszego dnia obawialiśmy się Regionu Południowo-Wschodniego (ostatnio pokonali nas w finale), ale byli w niepełnym składzie, więc nawet przez chwilę nie pomyślałam, że możemy przegrać. Drugi mecz był nieco bardziej nerwowy w pierwszej połowie ponieważ skacząc z boiska siatkarskiego, przez bieżnię, na boisko koszykarskie ciężko było o pełne skupienie... W dodatku po takiej wygranej z Południowo-Wschodnim :-) Ale tutaj też szybko wróciliśmy na włsciwe tory i pewnie wygraliśmy :-) Ostatni mecz to już totalnie bez historii - jeśli gralibyśmy najlepszym składem to pewnie byłoby 50:0, a tak nieco niższy wymiar kary... Zatem bez większego problemu wyszliśmy z pierwszego miejsca w grupie, ale to dopiero początek zabawy...

Z racji tego, że przez pandemię nie grałam dużo, czułam się jednak mocno niepewnie na boisku... Dlatego gdy mecze już się skończyły zostaliśmy jeszcze porzucać i pobiegać... I chociaż nogi były jak z waty po 6 meczach + mocnych setkach/ rozgrzewkach + poprzedniego dnia wyjściu w Tatry, to wiedziałam, że tego bardzo potrzebuję żeby nabrać pewności siebie przed kolejnymi meczami... I to był strzał w dziesiątkę - dziękuję! 

Drugiego dnia trafiliśmy na Region Zachodni. Spodziewaliśmy się łatwego meczu do wejścia do czwórki, więc głównym celem było nie zlekceważyć przeciwnika :-) Mecz bardzo dobrze się zaczął - wystarczyło szybko biegać i kosze wpadały jeden po drugim :-) Nawet ja trafiłam ponad 10 punktów :-) Tego się nie spodziewałam, ale... było to niesamowite uczucie :-) Nabrałam pewności siebie :-) A kibice... genialni ;-)

Półfinał z MŚP to już nie były żarty... Kosze wpadały punkt za punkt, a my mieliśmy kilka niepotrzebnych strat... Nie siedziało... Na szczęście jak nie siedzi, mecz można wygrać twardą obroną :-) Do tego Michał przejął na siebie ciężar gry, zrobił kilka wjazdów, wykorzystał osobiste i... poszło... Jesteśmy znowu w finale!

Od pierwszego dnia przewidywaliśmy, że w finale spotkamy się z Czerwonymi i... prawie tak sie stało gdyby nie Janek z Ryzyka :-) Nie wiem jakim cudem przegrywając 2:9 w półfinale odrobili straty, ale jak widać koncentrację i czujność trzeba zachowywać do końca... Zatem tym razem w finale mieliśmy spotkać z Czarnymi (Ryzykiem) i... był to najlepszy przeciwnik jaki mógł nam się trafić :-) To znaczy tak myśleliśmy przed meczem bo dosyć dobrze się znamy z poniedziałkowych koszykówek... Jednak gdy zaczęliśmy przegrywać 0:4 zrobiło się gorąco... Nogi zaczęły się pode mną uginać bo bałam się, że zaraz pojawi się złość na boisku i zablokujemy się rzutowo... I wtedy zaczęły dziać się cuda... Najpierw wpadły 2 moje kosze na 4:4, a potem chłopaki zaczęli grać jak kadra narodowa ;-) zaczęły wpadać trójki, przechwyty, super obrona...   MAMY ZŁOTO!!!  EMOCJE, SZALEŃSTWO, MISTRZOSTWO!!! SUPER DOPING CAŁEJ DRUŻYNY POMARAŃCZOWYCH!!! MARZENIA SIĘ SPEŁNIAJĄ!!!


Tych emocji nie da się opisać - to trzeba przeżyć! Do tego okazało się, że zajęliśmy 3 miejsce w generalce i... jest kolejny powód do świętowania :-) Niemożliwe nie istnieje - człowiek chociaż blisko czterdziestki wciąż może być z roku na rok lepszy :-) I to jest jeszcze bardziej budujące :-) 

Jestem dumna, że mogę pracować w Banku Pekao i być w drużynie pomarańczowych już tyle lat :-) Kapitan Wojtek Lachowiecki zbudował nie tylko świetną drużynę pod kątem sportowym, ale przede wszystkim wprowadził niesamowitą atmosferę do drużyny :-)  DZIĘKUJĘ!!!

Z każdym rokiem wracam na olimpiadę z jeszcze większym sentymentem i nadzieją na kolejny piękny event i piękne emocje... Tym razem również się nie zawiodłam, a organizatorzy chociaż po pandemii mieli tylko 2 miesiące na zorganizowanie imprezy znowu to zrobili na mistrzowskim poziomie  :-)  WIELKIE GRATULACJE! To mi się chyba nigdy nie znudzi :-)

Na koniec wielkie podziękowania dla wszystkich drużyn za sportową rywalizację w duchu fair-play, kibiców za niesamowity doping i... mam nadzieję do zobaczenia za rok! 



niedziela, 3 kwietnia 2022

PÓŁMARATON DOOKOŁA JEZIORA ŻYWIECKIEGO CZYLI BIEG, W KTÓRYM ZDARZYŁ SIĘ CUD I... DOSTAŁAM PIERWSZĄ PENSJĘ Z PKO BP ;-)

Kiedy od kilku tygodni zastanawiasz się, po co w ogóle biegać kiedy forma właściwie spada z tygodnia na tydzień zamiast rosnąć, przychodzi taki dzień jak dzisiaj... I wtedy już wiesz, że nie możesz tak po prostu zrezygnować z tego co daje Ci szczęście, poczucie wolności czy po prostu odpoczynku od codzienności... Taki czas, który jest tylko dla mnie... Kiedy mogę porozmawiać ze sobą, porozmyślać o tym co dzieje się na świecie czy co dzieje się w moim wewnętrznym "JA"...

PRZED BIEGIEM

Na bieg zapisałam się już dawno kiedy marzyło mi się, że jakimś cudem forma zimą się poprawi, a ja będę miała szansę złamać 1:30 na półmaratonie, który chociaż po asfalcie, ma ponad 300 m przewyższenia... Tak sobie to wymyśliłam po ostatniej próbie, kiedy mój czas był w okolicy 1:31 i wiedziałam, że "2" jest całkiem blisko... Dodatkową motywacją była rywalizacja drużynowa - całkiem spontanicznie zebraliśmy drużynę pod nazwą "SOPOTRAIL" i zamierzaliśmy stanąć na podium :-)

Jednak tygodnie zimowe mijały, a ja nie miałam gdzie biegać szybkich odcinków i właściwie forma zamiast rosnąć to tylko spadała... Nadzieję dała wiosna, która niestety pojawiła się tak szybko, jak odeszła... Prognoza pogody na bieg zapowiadała się okropnie - -4 stopnie... Panikowałam strasznie bo bałam się, że znowu gardło mi padnie po bieganiu w takiej temperaturze, ale... pierwszy cud się stał i nic takiego się nie wydarzyło... :-) No ale jak mogło być inaczej skoro na bieg (chyba całkiem spontanicznie) przyjechali do nas Bożenka i Jędrek? :-) Jak oni przyjeżdżają to nie dość, że mam komu pomarudzić przedbiegowo, to jeszcze zawsze jakieś cuda się dzieją :-) ale takiego cudu to ja bym nawet sama nie wymyśliła :-)

PRZED STARTEM 

Start, który miał być całkiem na luzie, zaczął się fatalnie - wpadłam w śnieg i przemoczyłam skarpety... Próbując się rozgrzewać przed biegiem czułam jakby palce u stóp miały mi odpaść bo były po prostu zamarznięte... Dlatego długo się nie zastanawiałam i... zamiast rozgrzewki zamknęłam się w toalecie i poszłam suszyć buty i skarpety :-) Są sprawy ważne i ważniejsze, a biegać ze skostniałymi stopami po prostu nie zamierzałam :-) Na szczęście start opóźnił się 10 minut i idealnie zdążyłam ustawić się na starcie :-) 

W TRAKCIE BIEGU

O dziwo w trakcie biegu nie było tak zimno :-) Ba! Nawet się zagotowałam na jednym z pierwszych podbiegów i czułam kropelki potu na plecach :-) Dobry znak - przynajmniej nie zmarznę ;-)

Pierwsze kilometry mijały bardzo szybko - biegłam po 4:10, a kompletnie nie czułam zmęczenia :-) Jakbym była na wybieganiu :-) Niestety biegnąc tą trasą drugi wiedziałam już, że pierwsze 5 km są łatwe, ale później jest już tylko góra-dół, góra-dół żeby zakończyć na 19 km zgonem na podbiegu chyba około kilometrowym... 

Do 10 km biegło się tak dobrze, że dotarłam właściwie w pełni sił :-) Cieszyłam się każdym kilometrem, że w końcu mogę coś pobiec po zimie :-) i nagle... Ktoś krzyknął, że jestem trzecią kobietą! Nie bardzo mi się chciało w to wierzyć, więc biegłam dalej bez większej spiny... Później jednak kilka osób na trasie powtórzyło, że jestem trzecia i... no jakby to ująć... włączyła się ambicja żeby jak najdłużej utrzymać tę pozycję chociaż... jakoś siły mnie opuściły... Myślałam o tym podbiegu na 19 km i jako go zobaczyłam to nawet miałam myśli, żeby stanąć i chociaż chwilę odpocząć, ale... na szczęście ambicja nie pozwoliła i doczłapałam się na szczyt :-) 


Do mety już było praktycznie tylko w dół, więc... czy ja naprawdę jestem trzecia? Czy ja mogę być trzecia w takim dużym biegu? Nie, nie... To chyba mi się przyśniło...

META

Wbiegając na metę wciąż nie wierzyłam czy to dzieje się naprawdę, ale na mecie czekał dyrektor biegu Mirek Dziergas, który... nie dość, że potwierdził trzecie miejsce wśród kobiet to jeszcze powiedział, że jestem pierwszą Polką! WOW!!!!! Co prawda czas nie powala - 1:31:30, ale... czy to powód żeby się nie cieszyć z takiego sukcesu? :-) 

Do tego jeszcze muzyka uczniów Fundacji Braci Golec, mnóstwo kibiców i... Ci najważniejsi - Maja i Kuba :-) 

 

PO BIEGU

Świętować będę jeszcze długo, ale oczywiście zaczęło się od burgerów z Bożenką, Jędrzejem, Kubą i oczywiście Majeczką :-) A potem odbieranie nagród, które przeszło najśmielsze moje oczekiwania :-) Bo czy można być na podium 6 razy biorąc udział tylko w jednym biegu? A w Żywcu można! :-) 3 miejsce OPEN, 1 Polka, 2 w kat. K30, 3 premia lotna, 1 mieszkaniec powiatu Żywieckiego i... 1 miejsce w drużynówce, które przyniosło równie dużo radości :-) Drużyna to drużyna! :-) Oj długo nie zapomnę tego dnia :-) I to wszystko u siebie ;-)  Teraz o chwilach zwątpienia w bieganie można zapomnieć :-)

ORGANIZACJA BIEGU

Na koniec wielkie ukłony w kierunku organizatorów i wolontariuszy :-) Świetna organizacja biegu, która mogłaby zawstydzić wielotysięczne biegi w dużych miastach :-)  Odbiór pakietów startowych na QR-code, miasteczko dla biegaczy, ciepły posiłek po biegu, bardzo bogaty pakiet startowy (chociaż dużo tańszy niż w innych miastach to w pakiecie koszulka/ ręcznik, pierniczki, piwo, woda, próbki detergentów, smczyki...), bezpłatne zdjęcia z mety, docenienie mieszkańców powiatu, klasyfikacja drużynowa nagrodzona nie tylko statuetką i wiele, wiele innych... Do dzisiaj nie mogę wyjść z podziwu jak w dzisiejszych czasach organizatorzy są w stanie pozyskać tylu sponsorów i nagród na takim poziomie... BRAWO! I oczywiście zapraszam do Żywca za rok :-) Może komuś innemu zdarzy się taki cud jak mi :-)







niedziela, 26 września 2021

MARATON TRZECH JEZIOR CZYLI KOLEJNA PIĘKNA IMPREZA BIEGOWA W BESKIDACH...

Maraton Trzech Jezior to nowa impreza biegowa w Beskidach i... od wczoraj jedna z moich ulubionych biegów :-) jednym słowem - Chudy Wawrzyniec zyskał poważną konkurencję ;-) Na szczęście są w różnych terminach i można uczestniczyć w obu imprezach :-)

Ale zacznijmy od początku... Dlaczego Maraton Trzech Jezior? Kompletny przypadek... Po prostu wyświetliła mi się reklama na Fb, że pojawiła się nowa impreza w Beskidach. Trasa? Dla mnie miała mniejsze znaczenie, ale od pierwszego kontaktu z organizatorem ujęło mnie jego zaangażowanie w temat... Dlatego już wtedy poczułam, że to może być nowa, świetna impreza w Beskidach i zaprosiłam na nią inne osoby z Dream Run :-) A że Jędrka czy Bożenki długo nie trzeba było namawiać to szykował się świetny weekend :-) Dołączyła do nas wielka optymistka Gizela i Artur, który dał się w końcu przekonać po ciężkim sezonie... 

Wynik? Zdecydowanie nastawiłam się na wycieczkę biegową, przygodę i udane spotkanie z Dream Run w Sopotni :-) I to właśnie jest najfajniejsze w biegach górskich - nie trzeba się spinać, że się biegnie po 4:00 czy pięć sekund wolniej bo... jak nie masz siły to po prostu stajesz, łapiesz oddech, oglądasz krajobrazy i... truchtasz dalej ;-)

Zatem przed biegiem wyjątkowo się wyspałam (start o 8:00 - w końcu jakiś bieg o ludzkich godzinach ;-)) i z Arturem i Jędrkiem ruszyliśmy na start :-) Od początku kilka pozytywnych zaskoczeń - było mnóstwo wolontariuszy, sprawny odbiór pakietów startowych, toaleta, parking... Kompletnie nie wiedziałam gdzie jestem i w którą stronę biec, ale wszystko było tak dobrze oznaczone, że człowiek od razu się dobrze się poczuł :-)

 

Zwykły start? Nie, nie... Nie na tym biegu :-) Specjalna strefa dla biegaczy, sztuczne ognie i muzyka, która sprawiła, że miałam serce w gardle... Do tego idealna pogoda i motywacja - klasyfikacja drużynowa... Zamiast wycieczki jednak postanowiłam powalczyć... ale z uśmiechem na ustach :-) 

Początek... Hmmm.... Trasy nie znałam, ale z profilu nie wyglądało to na przyjemny bieg :-) Na początek jakieś 600 metrów w górę na 6 km... Słabo się rozgrzałam (przecież miała to być tylko wycieczka...) i moje łydki jakoś się spięły na pierwszym podbiegu i nawet na płaskim nie chciały biec... Na szczęście po kilku kilometrach męczarni o dziwo pojawiły się się jakieś szutrówki czy coś gdzie nogi same biegną :-) podchodziłam wtedy pod górę jako 4-5 dziewczyna, a zbiegałam już jako 3... I tak do pierwszego punktu... Potem zaczęło się kolejne podejście... Czułam się jak tydzień temu w Tatrach - nawet zdarzało się poślizgnąć kilka razy i trochę zjechać w dół... Ale... wiedziałam że później ma być lepiej... W ogóle z mapy wynikało, że to bieg na 30 km, więc byle przeżyć do Tresnej...
Jak jak się myliłam... I jeszcze bukłak mi się rozwalił i cała woda zamiast w moim brzuchu wylądowała na mojej koszulce i spodenkach... Jak pech, to pech...

W dodatku trasa była właściwie coraz gorsza (tzn. kto co lubi, ale ja ostrych podbiegów i zbiegów nie za bardzo) i tylko czekałam, aż wszyscy zaczną mnie wyprzedzać... Na szczęście się pomyliłam i nie było tak źle - raczej mijałam się z kolejnymi mężczyznami - pod górę oni z przodu, a na równym lub w dół ja ;-) kilka miłych rozmów na trasie i jakoś tak raźniej się robiło - dzięki :-) co więcej - na każdym szczycie czy zakręcie wolontariusze, najczęściej z dzwonkami... To było super! Nie musiałam patrzeć nawet na track - trasa była tak świetnie oznaczona plus wolontariusze w trudnych punktach, że nawet Artur się nie zgubił ;-)


Ale do rzeczy... Kiedy już miałam nadzieję, że od Tresnej będzie łatwiej jakiś biegacz na trasie z przyjemnością oświadczył "No teraz czeka nas najgorszy odcinek na trasie..." Że co??? Nie chciałam uwierzyć bo jakoś z mapy to nie wynikało ale później szybko się przekonałam, że coś było w jego słowach :-) Podejście na górę Żar (odszczekuję wszystko co powiedziałam, że to nie jest góra....) ciągnęło się w nieskończoność... Kiedy przekroczyłam 30 km myślałam, że już będzie tylko w dół i... tu kolejna niespodzianka - w dół to było ale może kilometr przed metą :-) Cały czas zdarzały się mocne podejścia nawet jak już wyglądało że meta tuż, tuż... 


 

 6 km przed metą był kolejny punkt odżywczy - podobno najlepiej zaopatrzony (nawet z bigosem!), ale kto na 40 kilometrze myśli o jedzeniu bigosu? :-) Ja już myślałam tylko mecie... Była szansa na drugie miejsce i pomimo tego, że nie miałam wody, to dzięki licznym punktom odżywczym i wolontariuszom na trasie jakoś sobie poradziłam :-) 

Każdy kilometr, nawet w dół ciągnął się w nieskończoność bo moje uda były już zmasakrowane... Niby wiedziałam, że jak będzie trzeba to jeszcze przyspieszę (szczególnie na asfalcie), ale na szczęście nie było takiej potrzeby :-) na metę wbiegłam razem z Mają czyli w mój ulubiony sposób i zajęłam drugie miejsce OPEN :-) czekali tam już Artur i Jędrzej, którzy przybiegli przede mną oraz Bożenka, Gizela i Kuba, którzy przyjechali na rowerach :-) Wyszło też słoneczko, więc można było zacząć świętować i odpoczywać :-) 

Ale czy to już koniec atrakcji? Nie, nie... Atrakcje dopiero się zaczęły - pyszne ciasto z Koła Gospodyń Wiejskich (takie, które należało się też w drużynówce ;-)), gorąca pizza prosto z pieca, piwo bezalkoholowe, herbata, kawa, makaron... generalnie do wyboru do koloru :-) do tego gadżety dla dzieci, świetna ścianka do zdjęć, SAUNA (z której niestety nie zdążyłam skorzystać), piękny widok gór i świetna atmosfera wśród biegaczy... Czy można chcieć czegoś więcej? :-) Można :-) Wieczorem było wręczenie nagród (2 miejsce OPEN i 2 miejsce w drużynówce), a tuż po wręczeniu - koncert :-) 

Ps. Dla wtajemniczonych - nie mogliśmy wygrać drużynówki bo ja w tym roku na wszystkich najważniejszych biegach (Chudy, TriCIty Trail i Maraton 3 Jezior ) zawsze drugie miejsce ;-) Nie to żeby mi to przeszkadzało - jestem szczęśliwa i w przyszłym sezonie taki wynik biorę w ciemno :-) 

Ps2. Wielkie podziękowania dla całej ekipy, że przyjechaliście tyle kilometrów i wzięliście udział w tej imprezie :-) No i oczywiście dla organizatorów i wolontariuszy - świetna impreza!

Ps3. To oczywiście nie był koniec atrakcji - w niedzielę finał akcji Czyste Beskidy, a w poniedziałek wycieczka z przedszkolakami z Sopotni Małej w ramach akcji Fundacji Pekao SA "Jesteśmy Blisko" :-) Generalnie doba powinna być co najmniej dwa razy dłuższa żebym mogła chociaż chwilę odpocząć :-)