niedziela, 26 września 2021

MARATON TRZECH JEZIOR CZYLI KOLEJNA PIĘKNA IMPREZA BIEGOWA W BESKIDACH...

Maraton Trzech Jezior to nowa impreza biegowa w Beskidach i... od wczoraj jedna z moich ulubionych biegów :-) jednym słowem - Chudy Wawrzyniec zyskał poważną konkurencję ;-) Na szczęście są w różnych terminach i można uczestniczyć w obu imprezach :-)

Ale zacznijmy od początku... Dlaczego Maraton Trzech Jezior? Kompletny przypadek... Po prostu wyświetliła mi się reklama na Fb, że pojawiła się nowa impreza w Beskidach. Trasa? Dla mnie miała mniejsze znaczenie, ale od pierwszego kontaktu z organizatorem ujęło mnie jego zaangażowanie w temat... Dlatego już wtedy poczułam, że to może być nowa, świetna impreza w Beskidach i zaprosiłam na nią inne osoby z Dream Run :-) A że Jędrka czy Bożenki długo nie trzeba było namawiać to szykował się świetny weekend :-) Dołączyła do nas wielka optymistka Gizela i Artur, który dał się w końcu przekonać po ciężkim sezonie... 

Wynik? Zdecydowanie nastawiłam się na wycieczkę biegową, przygodę i udane spotkanie z Dream Run w Sopotni :-) I to właśnie jest najfajniejsze w biegach górskich - nie trzeba się spinać, że się biegnie po 4:00 czy pięć sekund wolniej bo... jak nie masz siły to po prostu stajesz, łapiesz oddech, oglądasz krajobrazy i... truchtasz dalej ;-)

Zatem przed biegiem wyjątkowo się wyspałam (start o 8:00 - w końcu jakiś bieg o ludzkich godzinach ;-)) i z Arturem i Jędrkiem ruszyliśmy na start :-) Od początku kilka pozytywnych zaskoczeń - było mnóstwo wolontariuszy, sprawny odbiór pakietów startowych, toaleta, parking... Kompletnie nie wiedziałam gdzie jestem i w którą stronę biec, ale wszystko było tak dobrze oznaczone, że człowiek od razu się dobrze się poczuł :-)

 

Zwykły start? Nie, nie... Nie na tym biegu :-) Specjalna strefa dla biegaczy, sztuczne ognie i muzyka, która sprawiła, że miałam serce w gardle... Do tego idealna pogoda i motywacja - klasyfikacja drużynowa... Zamiast wycieczki jednak postanowiłam powalczyć... ale z uśmiechem na ustach :-) 

Początek... Hmmm.... Trasy nie znałam, ale z profilu nie wyglądało to na przyjemny bieg :-) Na początek jakieś 600 metrów w górę na 6 km... Słabo się rozgrzałam (przecież miała to być tylko wycieczka...) i moje łydki jakoś się spięły na pierwszym podbiegu i nawet na płaskim nie chciały biec... Na szczęście po kilku kilometrach męczarni o dziwo pojawiły się się jakieś szutrówki czy coś gdzie nogi same biegną :-) podchodziłam wtedy pod górę jako 4-5 dziewczyna, a zbiegałam już jako 3... I tak do pierwszego punktu... Potem zaczęło się kolejne podejście... Czułam się jak tydzień temu w Tatrach - nawet zdarzało się poślizgnąć kilka razy i trochę zjechać w dół... Ale... wiedziałam że później ma być lepiej... W ogóle z mapy wynikało, że to bieg na 30 km, więc byle przeżyć do Tresnej...
Jak jak się myliłam... I jeszcze bukłak mi się rozwalił i cała woda zamiast w moim brzuchu wylądowała na mojej koszulce i spodenkach... Jak pech, to pech...

W dodatku trasa była właściwie coraz gorsza (tzn. kto co lubi, ale ja ostrych podbiegów i zbiegów nie za bardzo) i tylko czekałam, aż wszyscy zaczną mnie wyprzedzać... Na szczęście się pomyliłam i nie było tak źle - raczej mijałam się z kolejnymi mężczyznami - pod górę oni z przodu, a na równym lub w dół ja ;-) kilka miłych rozmów na trasie i jakoś tak raźniej się robiło - dzięki :-) co więcej - na każdym szczycie czy zakręcie wolontariusze, najczęściej z dzwonkami... To było super! Nie musiałam patrzeć nawet na track - trasa była tak świetnie oznaczona plus wolontariusze w trudnych punktach, że nawet Artur się nie zgubił ;-)


Ale do rzeczy... Kiedy już miałam nadzieję, że od Tresnej będzie łatwiej jakiś biegacz na trasie z przyjemnością oświadczył "No teraz czeka nas najgorszy odcinek na trasie..." Że co??? Nie chciałam uwierzyć bo jakoś z mapy to nie wynikało ale później szybko się przekonałam, że coś było w jego słowach :-) Podejście na górę Żar (odszczekuję wszystko co powiedziałam, że to nie jest góra....) ciągnęło się w nieskończoność... Kiedy przekroczyłam 30 km myślałam, że już będzie tylko w dół i... tu kolejna niespodzianka - w dół to było ale może kilometr przed metą :-) Cały czas zdarzały się mocne podejścia nawet jak już wyglądało że meta tuż, tuż... 


 

 6 km przed metą był kolejny punkt odżywczy - podobno najlepiej zaopatrzony (nawet z bigosem!), ale kto na 40 kilometrze myśli o jedzeniu bigosu? :-) Ja już myślałam tylko mecie... Była szansa na drugie miejsce i pomimo tego, że nie miałam wody, to dzięki licznym punktom odżywczym i wolontariuszom na trasie jakoś sobie poradziłam :-) 

Każdy kilometr, nawet w dół ciągnął się w nieskończoność bo moje uda były już zmasakrowane... Niby wiedziałam, że jak będzie trzeba to jeszcze przyspieszę (szczególnie na asfalcie), ale na szczęście nie było takiej potrzeby :-) na metę wbiegłam razem z Mają czyli w mój ulubiony sposób i zajęłam drugie miejsce OPEN :-) czekali tam już Artur i Jędrzej, którzy przybiegli przede mną oraz Bożenka, Gizela i Kuba, którzy przyjechali na rowerach :-) Wyszło też słoneczko, więc można było zacząć świętować i odpoczywać :-) 

Ale czy to już koniec atrakcji? Nie, nie... Atrakcje dopiero się zaczęły - pyszne ciasto z Koła Gospodyń Wiejskich (takie, które należało się też w drużynówce ;-)), gorąca pizza prosto z pieca, piwo bezalkoholowe, herbata, kawa, makaron... generalnie do wyboru do koloru :-) do tego gadżety dla dzieci, świetna ścianka do zdjęć, SAUNA (z której niestety nie zdążyłam skorzystać), piękny widok gór i świetna atmosfera wśród biegaczy... Czy można chcieć czegoś więcej? :-) Można :-) Wieczorem było wręczenie nagród (2 miejsce OPEN i 2 miejsce w drużynówce), a tuż po wręczeniu - koncert :-) 

Ps. Dla wtajemniczonych - nie mogliśmy wygrać drużynówki bo ja w tym roku na wszystkich najważniejszych biegach (Chudy, TriCIty Trail i Maraton 3 Jezior ) zawsze drugie miejsce ;-) Nie to żeby mi to przeszkadzało - jestem szczęśliwa i w przyszłym sezonie taki wynik biorę w ciemno :-) 

Ps2. Wielkie podziękowania dla całej ekipy, że przyjechaliście tyle kilometrów i wzięliście udział w tej imprezie :-) No i oczywiście dla organizatorów i wolontariuszy - świetna impreza!

Ps3. To oczywiście nie był koniec atrakcji - w niedzielę finał akcji Czyste Beskidy, a w poniedziałek wycieczka z przedszkolakami z Sopotni Małej w ramach akcji Fundacji Pekao SA "Jesteśmy Blisko" :-) Generalnie doba powinna być co najmniej dwa razy dłuższa żebym mogła chociaż chwilę odpocząć :-)

 







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz