środa, 11 listopada 2015

I BIEG NIEPODLEGŁOŚCI BEZ ŻYCIÓWKI I ZE ZŁAMANYM SERCEM...

Tak wiem... To tylko jeden bieg z wielu, do życiówki zabrakło "tylko" 5 sekund i jest mnóstwo wymówek dlaczego tak się stało... Ale serce boli...

To był już siódmy start w ciągu 8 tygodni... Organizm teoretycznie przygotowany do przyjęcia kolejnego obciążenia fizycznego i psychicznego, marzenia o życiówce, brak bólu stopy, kolana czy kolki... Wystarczyło tylko biec... To takie proste - noga za nogą... 

Na Biegu Niepodległości co roku życiówki robiły się po prostu same... Niesamowita atmosfera, świetna trasa, mnóstwo ludzi na ulicach... Tam się nie da pobiec źle... W tym roku zapisanych było 15 000 biegaczy i znaleźć kogoś znajomego bez wcześniejszego umawiania wydawało się niemożliwe. Tymczasem jeszcze przed biegiem spotkałam z 50 znajomych biegaczy i znowu poczułam się częścią tej biegowej rodziny. Niesamowite uczucie :-) Już wiem dlaczego "niebiegacze" też biegną :-) To jest takie święto, że po prostu trzeba :-) Mam nadzieję, że w przyszłym roku zostanie zwiększona liczba dostępnych pakietów i w imprezie będzie mogło wziąć udział co najmniej 20 000 osób :-) Co ciekawe, bieg był tak zorganizowany, że pomimo tego, że startowałam z drugiej strefy startowej i myślałam, że będe biegła w tłumie... biegłam sama... Ale zacznijmy od początku.

Na bieg dojechałam wyjątkowo wcześnie tj. przed 10:00... W metrze nie spotkałam praktycznie żadnych biegaczy! Trochę mnie to zaskoczyło, ale wolałam być wcześniej. Na szczęście nie byłam sama, więc czas do startu bardzo szybko zleciał... Stresowałam się bardzo, bo perspektywa biegania pod wiatr trochę mnie przerażała... Poprzedniego dnia, kiedy wyszłam na roztruchtanie wiatr po prostu mnie zatrzymywał! Ale miałam nadzieję, że będę biegła w tłumie, który jednak ochroni mnie przed wiatrem...


Ustawiłam się za balonikiem 40 minut. Cel był jeden - trzymać się za balonikiem tak długo jak się da... Niestety życie potwierdziło, że jestem niecierpliwa i nie umiem trzymać się planu - za balonikiem nie trzymałam się nawet przez 1 km tylko pobiegłam na samopoczucie... DUŻY BŁĄD! Do 5 km biegło mi się nawet dobrze - nie zatykało mnie, nogi się kręciły, biegłam... Czasem tylko przyjmowałam jakieś wielkie podmuchy wiatru na siebie, ale nie przeszkadzało mi to... Wciąż miałam siłę... Przy Polu Mokotowskim czułam, że nieco słabnę, ale czas 19:50 po 5 km dobrze prognozował na resztę dystansu... Myślę, że byłam mniej zmęczona niż przed rokiem czy dwa lata temu... Wciąż biegłam, a nogi się kręciły...

Ale na 6 km wyprzedził mnie balonik i zaczęła się "zabawa"... Traciłam siły... Z każdym kilometrem było coraz gorzej... Nie mogłam się przytrzymać balonika, nie mogłam się przytrzymać nikogo, bo wszyscy albo biegli za szybko, albo za wolno... KOLEJNY DUŻY BŁĄD! Bieganie pod wiatr, w samotności w takich warunkach nie służy... Żałowałam, że nie trzymałam się zająca od początku... Może gdybym biegła cały czas jego tempem i nie przyjmowała na siebie tyle wiatru to dałabym radę wytrzymać za nim chociaż do 7-8 kilometra... Jak to ładnie ujął Krzysiek - iskierka przy takim wietrze po prostu zgasła...

Nogi zupełnie się nie kręciły, a tabliczki z kolejnymi kilometrami jakoś się nie pojawiały... Siły odzyskałam dopiero na zbiegu kiedy do  mety zostało już mniej niż 2 kilometry... Końcówkę przycisnęłam marząc o życiówce, ale że nie chciałam się denerwować patrząc na zegarek i mijające sekundy nie wiedziałam jaki jest czas... Wiedziałam tylko, że balonik już dawno uciekł, a ja miałam wrażenie, że człapię...

W sumie nie skończyło się najgorzej - czas 40:58 czyli drugi raz w życiu złamane 41 minut na ateście :-) Teraz przyszedł czas na roztrenowanie. Tylko czy mogę skończyć ten piękny sezon z takim niedosytem? Dwie magiczne bariery pękły: 1:30 w półmaratonie i 3:15 w maratonie, ale życiówki na 5 km i 10 km zostały nietknięte... Czy wykonana praca w tym roku była za mała? Gdzie były błędy?

Serce pękło po tym biegu, ale mam nadzieję, że nie poddam się i wciąż będę biegać i walczyć ze swoimi słabościami... Wciąż czuję rezerwy szybkości, więc do poprawienia jest jeszcze całkiem dużo... Zaniedbany trening siłowy też pewnie zimą trzeba nadrobić :-)

Na koniec chciałabym podziękować za ten świetny sezon i możliwość bycia częścią rodziny biegowej:
- JacekBiega Running Team - że pomimo tego, że za linią mety chciało mi się płakać, to szybko wrócił uśmiech, a poza tym zawsze jest do kogo się odezwać, pouśmiechać, pocieszyć bieganiem czy pomarudzić,
- 12tri za świetny obóz biegowy i wciąż wiele ciepłych słów płynących od biegaczy i trenerów z tego klubu,
- mężowi - że pozwala mi na moje treningi, akceptuje zakupy kolejnych butów biegowych, pozwolił na obóz biegowy i męczył się ze mną w górach ;-)
- Michałowi - że postawił mnie na nogi, że zawsze pomaga, że JEST kiedy biegowo jest mi bardzo dobrze, albo bardzo źle, że "rozkmnia" ze mną każdy kilometr i... mam nadzieję, że w przyszłym sezonie powalczę przy jego wskazówkach o kolejne życiówki (mam nadzieję, że będę bardziej zdyscyplinowana ;-)) Poza tym wielkie gratulacje za życiówkę! Czyli jednak dało się w takich warunkach :-)
- Łukaszowi - że JEST (blisko lub na odległość), że wspiera, że biega  i że za pierwszym razem pobiegł poniżej 47 minut :-) Są nadzieje na kolejnego dobrego biegacza w Banku :-) W sztafecie obecność obowiązkowa ;-)
- Bożence - za niesamowity uśmiech i radość biegową, którymi zaraża innych, a swoimi wynikami motywuje mnie do poprawy ;-)
- Jędrzejowi i Jackowi - że swoim spokojem zawsze pomagają przed startem opanować nerwy, a potem robią kosmiczne wyniki :-)
- Eli - że pokazuje po każdym starcie, że można biegać szybciej tylko trzeba trenować i wierzyć :-)
- Krzyśkowi - za wielki optymizm i uśmiech :-)
- Wojtkowi, Andrzejowi i Piotrowi - że wierzą we mnie za bardzo :-) 

CZY TO JUŻ KONIEC... SEZONU?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz