
To był już siódmy start w ciągu 8 tygodni... Organizm teoretycznie przygotowany do przyjęcia kolejnego obciążenia fizycznego i psychicznego, marzenia o życiówce, brak bólu stopy, kolana czy kolki... Wystarczyło tylko biec... To takie proste - noga za nogą...
Na Biegu Niepodległości co roku życiówki robiły się po prostu same... Niesamowita atmosfera, świetna trasa, mnóstwo ludzi na ulicach... Tam się nie da pobiec źle... W tym roku zapisanych było 15 000 biegaczy i znaleźć kogoś znajomego bez wcześniejszego umawiania wydawało się niemożliwe. Tymczasem jeszcze przed biegiem spotkałam z 50 znajomych biegaczy i znowu poczułam się częścią tej biegowej rodziny. Niesamowite uczucie :-) Już wiem dlaczego "niebiegacze" też biegną :-) To jest takie święto, że po prostu trzeba :-) Mam nadzieję, że w przyszłym roku zostanie zwiększona liczba dostępnych pakietów i w imprezie będzie mogło wziąć udział co najmniej 20 000 osób :-) Co ciekawe, bieg był tak zorganizowany, że pomimo tego, że startowałam z drugiej strefy startowej i myślałam, że będe biegła w tłumie... biegłam sama... Ale zacznijmy od początku.

Ustawiłam się za balonikiem 40 minut. Cel był jeden - trzymać się za balonikiem tak długo jak się da... Niestety życie potwierdziło, że jestem niecierpliwa i nie umiem trzymać się planu - za balonikiem nie trzymałam się nawet przez 1 km tylko pobiegłam na samopoczucie... DUŻY BŁĄD! Do 5 km biegło mi się nawet dobrze - nie zatykało mnie, nogi się kręciły, biegłam... Czasem tylko przyjmowałam jakieś wielkie podmuchy wiatru na siebie, ale nie przeszkadzało mi to... Wciąż miałam siłę... Przy Polu Mokotowskim czułam, że nieco słabnę, ale czas 19:50 po 5 km dobrze prognozował na resztę dystansu... Myślę, że byłam mniej zmęczona niż przed rokiem czy dwa lata temu... Wciąż biegłam, a nogi się kręciły...


W sumie nie skończyło się najgorzej - czas 40:58 czyli drugi raz w życiu złamane 41 minut na ateście :-) Teraz przyszedł czas na roztrenowanie. Tylko czy mogę skończyć ten piękny sezon z takim niedosytem? Dwie magiczne bariery pękły: 1:30 w półmaratonie i 3:15 w maratonie, ale życiówki na 5 km i 10 km zostały nietknięte... Czy wykonana praca w tym roku była za mała? Gdzie były błędy?
Serce pękło po tym biegu, ale mam nadzieję, że nie poddam się i wciąż będę biegać i walczyć ze swoimi słabościami... Wciąż czuję rezerwy szybkości, więc do poprawienia jest jeszcze całkiem dużo... Zaniedbany trening siłowy też pewnie zimą trzeba nadrobić :-)
Na koniec chciałabym podziękować za ten świetny sezon i możliwość bycia częścią rodziny biegowej:

- 12tri za świetny obóz biegowy i wciąż wiele ciepłych słów płynących od biegaczy i trenerów z tego klubu,
- mężowi - że pozwala mi na moje treningi, akceptuje zakupy kolejnych butów biegowych, pozwolił na obóz biegowy i męczył się ze mną w górach ;-)
- Michałowi - że postawił mnie na nogi, że zawsze pomaga, że JEST kiedy biegowo jest mi bardzo dobrze, albo bardzo źle, że "rozkmnia" ze mną każdy kilometr i... mam nadzieję, że w przyszłym sezonie powalczę przy jego wskazówkach o kolejne życiówki (mam nadzieję, że będę bardziej zdyscyplinowana ;-)) Poza tym wielkie gratulacje za życiówkę! Czyli jednak dało się w takich warunkach :-)
- Łukaszowi - że JEST (blisko lub na odległość), że wspiera, że biega i że za pierwszym razem pobiegł poniżej 47 minut :-) Są nadzieje na kolejnego dobrego biegacza w Banku :-) W sztafecie obecność obowiązkowa ;-)
- Bożence - za niesamowity uśmiech i radość biegową, którymi zaraża innych, a swoimi wynikami motywuje mnie do poprawy ;-)
- Jędrzejowi i Jackowi - że swoim spokojem zawsze pomagają przed startem opanować nerwy, a potem robią kosmiczne wyniki :-)
- Eli - że pokazuje po każdym starcie, że można biegać szybciej tylko trzeba trenować i wierzyć :-)
- Krzyśkowi - za wielki optymizm i uśmiech :-)
- Wojtkowi, Andrzejowi i Piotrowi - że wierzą we mnie za bardzo :-)
CZY TO JUŻ KONIEC... SEZONU?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz