sobota, 7 listopada 2015

BIEG NIEPODLEGŁOŚCI W GÓRZE KALWARII CZYLI POZBAWIENIE NADZIEI NA "TRÓJKĘ" Z PRZODU...

2 miejsce z czasem 19:44 na 5 km... Jeszcze na początku sezonu byłabym przeszczęśliwa, ale nie po ostatnim maratonie, półmaratonie i życiówce na Kabatach 40:06... To nie był już bieg przyjemny, z uśmiechem na ustach i zadowoleniem na mecie... Ehh... A miało być tak pięknie i przyjemnie :-)

Zaczęło się wyjątkowo dobrze - pogoda idealna do biegania (zero wiatru i duża wilgotność), żadnych zakwasów i zmęczenia w mieśniach... Co to jest 5 km przy pómaratonie czy maratonie? Życie jednak szybko zweryfikowało, że 5 km może być mało przyjemne...

Już na rozgrzewce złapała mnie kolka... Nie wiem co to ma być, ale ostatnio ciągle czuję ból pod prawym żebrem (po sezonie obowiązkowo lekarz). Nie jestem pewna czy to kolka, bo nie powinno boleć przy małych prędkościach, a ja ostatnio czuję ból nawet jak szybciej chodzę... Ale kolka to słaba wymówka... Zresztą na starcie jest adrenalina, więc kolki nie czuć...

Pierwsze trzy kilometry biegło się bardzo dobrze... Zresztą dlaczego miało się nie biec skoro większość trasy była z górki... Miałam zapas 40 sekund :-) Co prawda oddech nie był taki jak na maratonie czy półmaratonie, ale jednak za bardzo nie przeszkadzał. Kolki prawie nie czułam, wiec było OK, ale strasznie zmarzły mi ręce... Właściwie nie czułam barków, które jakby zesztywniały... Ale był zapas, więc wystarczyło biec TYLKO po 4:00 żeby dobiec z uśmiechem.

Teraz czekał mnie jednak najgorszy odcinek - kilometr ostro pod górę... I to nie była górka z Biegu Powstania Warszawskiego tylko cały kilometr walki... Zwolniłam bardzo, a nogi po prostu nie chciały się kręcić... Już zapomniałam jak może się ciężko biegać gdy nogi odmawiają posłuszeństwa, oddech ma dosyć i wszystko mówi "stań, nie biegnij, po co się męczyć". Kątem oka zobaczyłam, że jakiś biegacz idzie... No cudnie - to może ja też? Przy życiu utrzymał mnie wyprzedzający Jacek Baranowski, który krzyknął, że to już koniec... Ale dla mnie to nie był koniec. Kompletnie nie mogłam się pozbierać po tym podbiegu. Miałam wrażenie, że człapię...

Spojrzałam na zegarek - 800 m do mety... I poddać się? Obejrzałam się za siebie... Dziewczyn nie było widać, więc biegłam tj. człapałam... Wiedziałam już, że chociaż obronię 2 miejsce, bo gdyby ktoś się zjawił to pewnie przycisnę na ostatnich metrach i padnę na mecie... Ale na szczęście nie musiałam tego sprawdzać... Doczłapałam się na 2 miejscu z czasem 19:44... Teraz cel - szybko zapomnieć o tym biegu :-)

Już w środę najważniejsza "dyszka" sezonu - Bieg Niepodległości. Szybka trasa, wspaniała atmosfera i jak co roku szansa na życiówkę... Na pewno "trójkę" z przodu to ja będę miała jeszcze przez 9,5 roku, ale niestety czuję, że od biegowej "trójki" znowu się oddaliłam... Ostatnia moja życiówka to 40:53 z zeszłego roku... Czy w tym roku będzie chociaż 5 sekund szybciej? Pogoda nie zapowiada się dobra (wiatr 30 km/h), ale i tak zamierzam powalczyć, bo to ostatni start w tym sezonie...

Podziękowania dla Michała i Jacków za świetną atmosferę biegową i podtrzymywanie na duchu :-)






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz