niedziela, 3 kwietnia 2016

V PÓŁMARATON WARSZAWSKI CZYLI BIEG NA KREDYT... PO KONTUZJI?



Długo się zastanawiałam czy w ogóle coś pisać o tym treningowym biegu, ale Półmaraton Warszawski to tak wspaniała impreza biegowa, że nie można jej wyrzucić z pamięci, nie można jej pominąć… nawet mając kontuzję…

Już 5 miesięcy minęło od ostatniego startu z wielkimi endorfinami, więc pierwszy start wiosną jest zawsze czymś szczególnym… Sezon miałam zacząć 14 lutego, ale styczeń zdecydowanie pokrzyżował moje plany… Zimę przepracowałam jak nigdy dotąd – siłownia i ćwiczenia uzupełniające stały się dla mnie codziennością i liczyłam na to, że doprowadzą do mnie do upragnionych celów w 2016 roku czyli 1) zero kontuzji 2) maraton poniżej 3:10 3) dyszka poniżej 40 minut… Było ciężko bo siłownia nigdy nie była moim ulubionym zajęciem, ale z każdym dniem było coraz bliżej jej końca....
Odliczałam dni kiedy w końcu zacznę robić szybkie treningi, a nie tylko crossy, wybiegania, zabawy biegowe i siłownia, siłownia, siłownia… Spadł śnieg, a ja wciąż chciałam szybko biegać… Niestety… Achilles padł i wszystkie marzenia zaczęły uciekać… Łudziłam się, że potrwa to tydzień, dwa tygodnie… Przecież ja miałam wystartować 14 lutego! To tylko Achilles – dam radę! Szybko się jednak okazało, że nie przechodzi… Krioterapie, masaże, rozciąganie, odpoczynek od biegania… 

I tak minęły 2 miesiące… Od 3 tygodni „biegałam”, zrobiłam nawet 2 „szybsze” treningi na siłowni… Szybsze czyli wolniej niż w zeszłym roku biegłam na półmaratonie… Ehh… Ale wielkimi krokami zbliżał się półmaraton… Swój pakiet startowy już dawno oddałam, ale do ostatniej chwili kusiło mnie żeby pobiec… Miałam zrobić wybieganie i poczuć atmosferę święta biegowego, ale… czy można tak po prostu człapać wśród tłumu biegaczy? 

No i wyszło jak zwykle… Adrenalina, endorfiny i… poniosło mnie… Pierwsze 9 km poniżej 4:30, później złapała mnie kolka na 5 km i musiałam zwolnić… Może to dobrze, bo puls i tak wariował bo był już w okolicach 170… Później jakiś gość na moście krzyknął, żebym „wyżej podnosiła nogi, bo młoda jestem”… No i znowu ambicja się ujawniła i musiałam przyspieszyć…

Skończyłam półmaraton w czasie nieco ponad 1:36, ale wg zegarka tempo było 4:31… Dałam się ponieść, bo wybieganiem tego nazwać nie można, ale może dałam organizmowi jakiś impuls do biegania? I wszystko byłoby pięknie, z nadzieją na przyszłość, gdyby nie to, że w poniedziałek kolano, Achilles i łydki odmówiły posłuszeństwa… Mam nadzieję, że nie jest nawrót kontuzji, ale jedno jest pewne – był to bieg na kredyt i teraz ten kredyt muszę spłacić…
 
Dzisiaj jest już środa i na szczęście ból minął, a to jest najważniejsze… Przebiegłam swój piąty półmaraton w Warszawie i chyba można nazwać to sukcesem, bo pomimo upływającego czasu biegać chce mi coraz bardziej… Takie uczucia jakie pojawiają się przed biegiem, w trakcie, po biegu, jak można się poczuć częściowej biegowej rodziny – bezcenne :-) Tylko kiedy zacznę biegać normalnie?

Ps. Fajnie się biegło jako Bożenka :-) Od razu gdy ktoś krzyczał Ania wiedziałam, że to znajomy :-)

Ps2. PLUSY - świetna atmosfera, możliwość spotkania znajomych biegaczy, w końcu można się zmęczyć...
        MINUSY - ciągle nie jestem zdrowa :-(        

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz