sobota, 28 maja 2016

PIASECZYŃSKA PIĄTKA CZYLI PIERWSZY BIEG PO KONTUZJI Z REGENERACJĄ NA PANIEŃSKIM

28 maja czyli dzień (i noc) do zapamiętania na baaaaaaaaaardzo długo -  pierwszy start po ponad pół roku i uporaniu się z kontuzją Achillesa (przynajmniej mam taką nadzieję), upał 28 stopni i wielka panika przed biegiem, a na koniec w ramach regeneracji panieński mojej siostry :-) Oj działo się…

Bieg, jak na złość, w tym roku rozpoczynał się o 18… Przez cały dzień ani jednej chmurki na niebie i palące słońce… Na szczęście grzecznie siedziałam w domu  i w ramach "odpoczynku" stałam przez cały dzień przy blacie w kuchni ;-) No i liczyłam na to, że będzie burza… Po prostu przy takim upale musiała przyjść! Ale niestety… burza była ale niestety tylko kilka dni przed startem w moich snach :-)

Na szczęście na biegu nie byłam sama – miałam osobistego zająca Michała i nawet o dziwo się go całkiem słuchałam ;-) Wpadli też rodzice, więc nie było wyjścia – trzeba było walczyć… 

Na początek rozgrzewka – tempo 5:20, a ja już cała mokra… No pięknie… W dodatku jeszcze tydzień temu robiłam trening w taką pogodę i biegałam kilometrówki po 4:00, wiec co tu się można spodziewać? Jak utrzymać tempo po 4:00 przez 5 km? Na szczęście od tego są cuda na zawodach :-)

Chociaż początek był kiepski… z mojej winy :-( Okazało się, że przed wybiegnięciem ze stadionu najpierw trzeba zrobić okrążenie po bieżni… A ja oczywiście ustawiłam się najbardziej po zewnętrznej i już po 400 m traciłam 10 sekund do najszybszych dziewczyn… Ehh… No ale można powiedzieć, że przynajmniej dzięki temu pierwszy raz w życiu nie zaczęłam za szybko! :-)

O dziwo biegło się lepiej niż na rozgrzewce :-) Nogi same biegły  i… nagle usłyszałam, że to dopiero 2 km! Ups… Kiepskie myśli przebrnęły przez moją głowę, ale co tam… To jeszcze tylko 3 km, w tym jeden z podbiegiem… Zaczęłam jeszcze sapać jak lokomotywa i na dodatek trochę lekkomyślnie wyprzedziłam drugą dziewczyną… Siedziała mi na plecach ponad kilometr, a na dodatek wszyscy ją dopingowali bo była z miejscowej Kondycji… Trochę byłam zła na siebie, że w sumie to ja mogłam biec grzecznie za nią, a nie ją wyprzedzać… Na dodatek słysząc ją cały czas za plecami… pomyliłam trasę… Na szczęście udało się pobiec po trawie i skręcić we właściwą ulicę :-) Uff…

Zaczął się upragniony długi podbieg na 4 km… Wiedziałam, że tutaj będzie najgorzej (bo to mój najgorszy kilometr na piątce), ale nagle komenda „Zwolnij na tej górce i zbierz siły na końcówkę…” No dobra… Na taki komentarz to wiadomo, że chętnie zwalniam… J Dziewczyna za mną też zwolniła… Ale ona to już całkiem… Odpadła… Jak ja się ucieszyłam, że nie będę musiała z nią walczyć na końcówce i wypluwać płuc :-)

Później biegłam na miejsce… Wiedziałam, że w takim upale i po kontuzji walka o życiówkę może zostać w marzeniach… Skończyłam w czasie 20:15… Trochę zawiedziona wynikiem bo bardzo daleko od życiówki, ale z drugiej strony szczęśliwa, bo znowu na pudle i z motywacją do dalszego biegania :-)

Dalej wieczór potoczył się już bardzo szybko – w ramach regeneracji panieński siostry zakończony wschodem słońca nad Wisłą – było pięknie :-) Reszta wieczoru to oczywiście tajemnica :-)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz