28 maja czyli dzień (i noc) do zapamiętania na
baaaaaaaaaardzo długo -
pierwszy start
po ponad
pół roku i uporaniu się z
kontuzją Achillesa (przynajmniej mam taką nadzieję),
upał 28 stopni i wielka panika przed biegiem, a na koniec w ramach
regeneracji
panieński mojej siostry
:-) Oj działo się…
Bieg, jak na złość, w tym roku rozpoczynał się o 18… Przez
cały dzień ani jednej chmurki na niebie i palące słońce… Na szczęście grzecznie
siedziałam w domu i w ramach "odpoczynku" stałam przez cały dzień przy blacie w kuchni ;-) No i liczyłam na to, że będzie
burza… Po prostu przy takim upale musiała przyjść! Ale niestety… burza była ale
niestety tylko kilka dni przed startem w
moich snach :-)

Na szczęście na biegu nie byłam sama – miałam
osobistego zająca Michała i nawet o
dziwo się go
całkiem słuchałam ;-)
Wpadli też
rodzice, więc nie było
wyjścia – trzeba było walczyć…
Na początek rozgrzewka – tempo 5:20, a ja już cała mokra… No pięknie… W dodatku jeszcze
tydzień temu robiłam trening w taką pogodę i biegałam kilometrówki po 4:00,
wiec co tu się można spodziewać? Jak utrzymać tempo po 4:00 przez 5 km? Na
szczęście od tego są cuda na zawodach :-)
Chociaż początek był kiepski… z mojej winy :-( Okazało
się, że przed wybiegnięciem ze stadionu najpierw trzeba zrobić okrążenie po bieżni… A ja oczywiście
ustawiłam się najbardziej po zewnętrznej i już po 400 m traciłam 10 sekund do
najszybszych dziewczyn… Ehh… No ale można powiedzieć, że przynajmniej dzięki
temu pierwszy raz w życiu nie zaczęłam za szybko! :-)

O dziwo biegło się lepiej niż na rozgrzewce :-) Nogi same biegły
i… nagle usłyszałam, że
to dopiero 2 km! Ups… Kiepskie myśli przebrnęły przez moją głowę, ale co tam…
To jeszcze tylko 3 km, w tym jeden z podbiegiem… Zaczęłam jeszcze
sapać jak lokomotywa i na dodatek
trochę lekkomyślnie wyprzedziłam drugą dziewczyną…
Siedziała mi na plecach ponad kilometr, a na dodatek wszyscy ją
dopingowali bo była z miejscowej Kondycji… Trochę byłam zła na siebie, że w
sumie to ja mogłam biec grzecznie za nią, a nie ją wyprzedzać… Na dodatek
słysząc ją cały czas za plecami…
pomyliłam
trasę… Na szczęście udało się pobiec po trawie i skręcić we właściwą ulicę :-) Uff…

Zaczął się upragniony
długi
podbieg na 4 km… Wiedziałam, że tutaj będzie najgorzej (bo to mój najgorszy
kilometr na piątce), ale nagle komenda „Zwolnij na tej górce i zbierz siły na
końcówkę…” No dobra… Na taki komentarz to wiadomo, że chętnie zwalniam…
J
Dziewczyna za mną też zwolniła… Ale ona to już całkiem… Odpadła… Jak ja się
ucieszyłam, że nie będę musiała z nią walczyć na końcówce i wypluwać płuc :-)
Później biegłam na miejsce… Wiedziałam, że w takim upale i
po kontuzji walka o życiówkę może zostać w marzeniach… Skończyłam w czasie 20:15… Trochę zawiedziona wynikiem bo
bardzo daleko od życiówki, ale z drugiej strony szczęśliwa, bo znowu na pudle i z motywacją do dalszego biegania :-)
Dalej wieczór potoczył się już bardzo szybko – w ramach
regeneracji
panieński siostry zakończony
wschodem słońca nad Wisłą – było pięknie :-) Reszta wieczoru to oczywiście tajemnica :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz