niedziela, 5 czerwca 2016

VII OLIMPIADA BANKU PEKAO SA CZYLI SPEŁNIENIE MARZEŃ...





Wciąż trzymają mnie emocje sportowe, więc nie wiem od czego zacząć… Może od tego, że pierwszy raz jadąc na olimpiadę nie liczyłam na dobre wyniki i nie miałam aż takiej motywacji jak w poprzednich latach kiedy mój obrazek z marzeń praktycznie gdzieś zniknął… Ale na dwa dni przed olimpiadą znów poczułam ten dreszczyk i chciałam poczuć te najpiękniejsze emocje sportowe i walczyć o mistrzostwo.

 



KASPROWY WIERCH
Olimpiada w Zakopanem robi się chyba tradycją – już trzeci rok z rzędu padło na to samo miejsce… Czy to dobrze? Ja uwielbiam góry i dlatego bardzo się cieszyłam, że to będzie Zakopane bo może znowu uda się pochodzić po górach? :-) Tak też się stało - dzięki zgranej ekipie (wielkie dzięki Michał, Jędrzej, Artur!).Wyjechaliśmy dzień wcześniej i dzięki temu mieliśmy cały dzień na chodzenie po górach. Pomimo deszczowej pogody było cudnie. Oczywiście szliśmy bardzo wolno żeby się nie zakwasić przed olimpiadą, ale warto  było :-) Piękne widoki wynagradzały wszystko. Wracając tylko nieco przemarzłam, ale kąpiel w pięciogwiazdkowym hotelu szybko postawiła mnie na nogi i cudowną imprezę sportową można było zacząć :-)

BIEGANIE
No cóż… Wstyd się przyznać, ale w tym roku bieganie trochę odpuściłam… Dopiero dreszczyk emocji pojawił się na starcie kiedy usłyszałam, że „muszę wygrać”… Jak to muszę? Przecież ja już grałam w 3 meczach w kosza i siatkę, a poza tym… nie tych emocji szukam na olimpiadzie… Na olimpiadzie jest to tylko konkurencja do zaliczenia bo nie wypada nie pobiec, ale prawdziwe emocje są w sportach drużynowych. Zatem stanęłam na starcie, przebiegłam i JUŻ – wygrałam 4 raz z rzędu i nawet jakoś nie byłam szczęśliwa bo… zmęczyłam się tymi górami i tylko się utwierdziłam, że kondycja kiepska… Kiedy jednak emocje opadły zaczęłam doceniać, że to ciężka praca sprawia, że wygrałam również w tym roku i powinnam się tym cieszyć na całego :-) Bo czy zdrowie i rywalki pozwolą w przyszłym roku na taką radość i szczęście na mecie? :-)

SIATKÓWKA
Siatkówka? To ja mam grać? Od olimpiady w zeszłym roku grałam… 2 razy… Straszny wstyd… A kiedyś tak lubiłam poniedziałkowe siatkówki i nie wyobrażałam sobie poniedziałków bez niej. Dodatkowo w tym roku zapisało się sporo dziewczyn do siatki, więc odpuściłam przygotowania i… nawet nie wzięłam nakolanników! Na miejscu okazało się, że jednak przydałabym się do gry :-) W sumie zagrałam 3 mecze, bo priorytet w tym roku był jeden… KOSZYKÓWKA.

KOSZYKÓWKA
Przed olimpiadą nie chciałam się nastawiać na medal, bo co roku uważam, że mamy drużynę medalową, a raptem raz udało się go zdobyć bo albo ktoś nie mógł w ostatniej chwili pojechać albo frajersko przegrywaliśmy w najważniejszym meczu albo los kierował nas do najsilniejszej grupy… W tym roku zapowiadało się obiecująco – grupa z mistrzami z dwóch ostatnich lat, ale za to mecz o wejście do czwórki z przeciwnikiem w zasięgu bez względu na to kto to miał być…

Pierwszy mecz graliśmy z mistrzami prowadziliśmy do ostatniej minuty! I wtedy poszły 2 głupie straty, a mistrzowie rzucili nam trójkę… Przegraliśmy 2 punktami, sędziowie nas oszukali na rzuty osobiste… Ehh… Po prostu znowu zaczęło się źle… Dwa kolejne mecze za to zupełnie bez historii – wygraliśmy dużo i było to oczywiste nawet przed meczami. Najważniejsze mecze miały być następnego dnia…

W sobotę zaczynaliśmy z korporacją. Przed meczem ogromny stres, bo decydował on o  awansie do czwórki. W dodatku graliśmy bez 2 zawodników, bo jeden poszedł pływać, a drugi… spóźnił się na mecz, nie rozgrzał i skręcił kostkę w pierwszej akcji… Ehh… Pojawiły się czarne wizje, ale szybko przeszły, bo zdobywaliśmy punkt za punktem i przede wszystkim walczyliśmy :-) To wystarczyło żeby awansować do najlepszej czwórki.

O awans do finału spotkaliśmy się natomiast z drużyną, z którą w zeszłym roku odpadliśmy i przez nią nie awansowaliśmy do czwórki… Respekt ogromny… Ale był to chyba najlepszy mecz na całym turnieju – ogromna walka punkt za punkt i… to my byliśmy górą! :-) Zostawiliśmy mnóstwo serca i zdrowia na boisku, a radość była ogromna :-) MAMY MEDAL! Finał… I z kim musieliśmy się spotkać? Z mistrzami z 2 poprzednich lat czyli z drużyną, z którą spotkaliśmy się w pierwszym meczu :-) Idealna szansa na rewanż i… niestety emocje wzięły górę… W pierwszej połowie kompletnie nam nie szło… Byli na nas świetnie taktycznie przygotowani… Ehh… Gdyby to był nasz pierwszy mecz! W meczu więcej szarpania niż gry i… chyba wygrało większe cwaniactwo boiskowe :-( Zabrakło 2 punktów do szczęścia  Ja również nie wykorzystałam szansy i nie trafiłam spod samej dziury…  Po meczu rozpacz na całego… A mogło być tak pięknie… Wciąż wracam do tego meczu bo wiem, że złoto było w zasięgu… Ehh… Jak to się dzieje, że srebro teraz nie cieszy, a przed olimpiadą byłoby wzięte w ciemno i byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie? Po kilku dniach zaczynam jednak doceniać to co się stało, te emocje, to zaangażowanie, to szczęście, które było przy każdym trafionym koszu naszej drużyny i w końcu te prawie wszystkie wygrane mecze... Ciepło w serduszku zostanie do końca mojego życia gdy będę wracała do tych wspomień...


Ps. Tutaj wielkie podziękowania dla całej drużyny koszykarskiej za niesamowitą atmosferę, którą udało się nam stworzyć, za najładniejszą koszykówkę na turnieju i dla Trenera za to, że tak wiele mnie nauczył przez te 5 lat (i nawet nie krzyczał za nietrafienie spod dziury w ostatniej minucie ;-) )

ZA ROK
Z pewnością motywacja do treningów wzrosła, szczególnie koszykarskich :-) Jest o co walczyć – o najpiękniejsze emocje w życiu, których nie da się zapomnieć :-) To niesamowite uczucie być częścią drużyny PBD!


A teraz czas wrócić do biegania - wrześniowy maraton JUŻ za 4 miesiące :-) Mam nadzieję, że emocje biegowe we wrześniu będą równie piękne :-)

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz