niedziela, 3 lipca 2016

CROSS W IMIELINIE CZYLI JAK NAJGORSZY BIEG W ŻYCIU STAJE SIĘ JEDNYM Z NAJLEPSZYCH…


Dzięki pani Basi już ponad pół roku temu zakiełkowała we mnie myśl pojechania na bieg do Imielina koło Katowic. Patrząc na mapę bieg wokół jeziora (przynajmniej z mojego punktu widzenia było to jezioro, a nie jakiś zbiornik wody pitnej) i idealny termin na zakończenie sezonu … A więc - dlaczego nie? W końcu nigdy nie jeździłam na takie „wyprawy biegowe”. Zawsze musi być ten pierwszy raz :-) 

Niestety życie nie jest takie proste, a przez pół roku wiele się wydarzyło – niekończąca się kontuzja Achillesa, trzytygodniowe przeziębienie 2 tygodnie przed biegiem i w końcu… wielki upał, który miał pojawić się na samym biegu. Sprawdziłam też zawodniczki, które miały wystartować w Imielinie i z racji tego, że do wygrania była gotówka, już w samej kategorii wiekowej miałam co najmniej trzy dziewczyny, które jeszcze w tym roku biegały półmaratony w okolicach 1:20… Czy był zatem sens tam jechać? Na dodatek miał ze mną jechać jeszcze Michał i zającować mi podczas biegu, ale przy braku formy i ogromnym upale nie było po prostu sensu jechać na drugi koniec Polski, żeby TYLKO POBIEC…


PRZED BIEGIEM…
A jednak był sens! Chociaż przed biegiem miałam mieszane uczucia i jeszcze w pociągu twierdziłam, że to będzie najgorszy bieg w moim życiu (z racji upału i braku formy), to gdy przesiadłam się do lokalnego pociągu wszystko nabrało sensu, a ja byłam szczęśliwa, że jednak zdecydowałam się walczyć ze swoimi słabościami i przeżyć wspaniałą przygodę biegową.

W pociągu przez całą trasę izotoniki, chałka z dżemem i na zakończenie… suchy makaron  :-)  To tak na wszelki wypadek, żeby nie było problemów żołądkowych ;-) W trakcie jazdy pociąg bez klimatyzacji stanął jeszcze w szczerym polu na pół godzinki żeby… chyba mnie ugotować :-) A ja i tak się uśmiechałam, bo podjęłam wyzwanie :-)

Po przyjeździe do Imielina od razu czuć było atmosferę biegową, a Ukrainiec spotkany w pociągu wygrał bieg :-) Emocje narastały… Przed biegiem zostałam również niesamowicie mile przywitana przez Anię i pana Marka. Ania przygotowała boskie smakołyki, z których… zjadłam tylko ziemniaki… Nie powiem, że później na 17 km właśnie myślałam o tym jakbym zjadła te roladki i szaszłyki, których nie mogłam tknąć 2 godziny przed biegiem… Ehh…



PRZECUDOWNY BIEG…
Po wyjątkowo krótkiej rozgrzewce stanęłam na starcie biegu w otoczeniu około 300 osób. Co mnie bardzo zdziwiło, zdecydowana większość to „wyścigani” zawodnicy z klubów biegowych bez grama tłuszczu… Aż wstyd było mi biec w samym topie, więc wybrałam koszulkę… To chyba nie był jednak najlepszy wybór, bo mokra koszulka i spodenki po kilku kilometrach zrobiły się ciężkie… :-)

Ruszyliśmy… Oczywiście za szybko :-) Chyba trochę mi się zapomniało, że nie biegnę na 5 km tylko na 20 km :-) Nie przebiegłam takiego dystansu od marca, więc mój organizm mógł być nieco zdezorientowany… Pierwsze 5 km to trasa po asfalcie przy pełnym słoneczku i temperaturze ponad 30 stopni… Bez wody, izostoników, żeli… Oj… Biegło się dobrze, ale czekałam na pierwszy punkt z wodą jak na zbawienie :-)

W końcu po około 5 km dobiegliśmy do jeziorka i do pierwszej kurtyny wodnej. Uff… Tutaj miało być też trochę cienia, ale… ku mojemu zdziwieniu cienia nie było, ale były piękne widoki  :-) Poczułam się jak na Mazurach, a nie na Śląsku :-) Słońce było jednak tak mocne, że zamiast na pięknych widokach musiałam skupić się na bieganiu, więc postanowiłam trzymać się zawodnika z Pszczyny… Niestety po kilku kilometrach osłabł, więc wybrałam bieg w samotności i walkę o 5 miejsce… Zbliżałam się do dziewczyny, która wyglądała na mocniejszą ode mnie, ale… jednak byłam coraz bliżej… Na 10 km usłyszałam, że osoby, które z nią biegły powiedziały, żeby zwolniła… Wtedy nie zastanawiając się zbyt długo wyprzedziłam ją i pomyślałam, że co ma być to będzie… Najwyżej potem dam się jej wyprzedzić, ale przynajmniej powalczę :-)

Nie znając kompletnie trasy wbiegliśmy w kawałek cienia… Od razu zaczęło się lepiej oddychać :-) Niestety nie dało się przyspieszyć ponieważ trasa była dosyć trudna dla osoby, która z reguły biega tylko po asfalcie – najpierw płyty kamienne, potem piaszczysta droga z trawą, a w końcu kopny piach… Marzyłam, żeby wybiec na asfalt… Kiedy tylko asfalt się pojawił miałam nadzieję, że w końcu przyspieszę… Ale po jakimś kilometrze znowu zaczęła się łąka i leśna trasa, więc bieg zaczynał się ciągnąć… Nie miałam się kogo złapać, ale przynajmniej czasem zdarzało mi się kogoś wyprzedzić, więc wiedziałam, że nie jest jeszcze ze mną tak źle :-)

W końcu wybiegliśmy na ostateczny asfalt… Tutaj jednak wcale nie było łatwiej, bo pojawiła się droga pod górę na pełnej patelni… I jeszcze wtedy pojawił się zawodnik z rowerzystą, który miał izotonik, a nie tylko samą wodę… Jak ja marzyłam, żeby mnie poczęstował…

Do mety zostało już tylko około 5 km… Wiedziałam, że dam radę, bo z oddechem nie było źle, nogi nie bolały, a ja już po prostu chciałam „być po” żeby coś zjeść i napić się czegoś słodkiego :-)

Coraz częściej zaskakiwali mnie też mieszkańcy ImielinaSami organizowali punkty z wodą, polewali ludzi ze szlaucha ogrodowego i wystawiali kubeczki z wodą… Dzieci dobiegały do biegaczy, dawały wodę i przybijały piątki… I chociaż nie zdarza mi się marnować energii na przybijanie piątek, to tam po prostu była tak cudowna atmosfera i wsparcie, że gdybym mogła to jeszcze bym się zatrzymała żeby podziękować :-) W sumie punkty z wodą były co kilometr, więc naprawdę można było się dobrze schłodzić :-) Na koniec miałam tak mokre spodenki, że gdyby nie sznurek to na pewno by spadły -)

Meta bardzo mnie zaskoczyła, bo myślałam, że jeszcze co najmniej kilometr :-) A tutaj pojawił się stadion, a ja jeszcze miałam mnóstwo sił :-) Przyspieszyłam na ostatnich kilkuset metrach i uniosłam ręce… Może to nie był mój najszybszy bieg w życiu (tempo ok. 4:30), ale w takim upale, po chorobie to naprawdę było COŚ :-) Nie wiem jak ja to zrobiłam, ale byłam naprawdę szczęśliwa, bo wygrałam sama ze sobą :-)

PO BIEGU…
Na mecie czekało wspaniałe towarzystwo oraz… darmowe piwo z kiełbaskami :-) Wokół mnóstwo szczęśliwych ludzi, piknik, a wieczorem miały odbyć się koncert… Cudownie było uczestniczyć w tym wydarzeniu i poczuć tę imielińską atmosferę życzliwości, pomocy, otwartości :-)

Na zakończenie przez przypadek odczytałam SMSa, że zajęłam jednak trzecie miejsce w K-18 z czasem 1:27:41 (śr. tempo niby 4:22, ale zegarek mówi, że trasa była krótsza i średnie tempo to 4:30, więc nie mam co się zachwycać ;-) ). Ale to był cud! Okazało się, że zawodniczka, którą wyprzedziłam na 10 km to dziewczyna, która przed biegiem miała być zdecydowanie przede mną… Być może był to tylko jej trening, ale dzięki temu wróciłam do domu z gotówką i cała wycieczka biegowa zwróciła się, a wspomnień biegowych nikt mi nie odbierze :-)

Dziękuję wszystkim, którzy sprawili, że mogłam pojawić się na tym biegu, poczuć tę fantastyczną atmosferę, przeżyć piękną przygodę i… ZNOWU UWIERZYĆ W SIEBIE!!!

Ps. Przepraszam, za ten przydługi wpis, ale emocje wciąż trzymają, a ten bieg chciałabym zapamiętać do końca życia i często do niego wracać :-)

2 komentarze:

  1. Brawo Anna!
    Daj znać następnym razem to Twoje marzenie o izo może okazać się jawą ;)
    Pozdrawiam
    Anna S.

    OdpowiedzUsuń