

Po
dojechaniu na miejsce okazało się, że odebranie pakietu startowego nie jest
proste… Szukaliśmy Biura Zawodów z pół godziny, a na dodatek START, META i
parking były w zupełnie innych miejscach. Wkradło się trochę niepotrzebnych
nerwów, ale po chwili udzieliła mi się świąteczna atmosfera – wszędzie można
było spotkać uśmiechniętych Mikołajów i czuć było taką ogólną radość jak w Święta,
a nie tak jak zwykle napięcie na życiówki
:-) Być może większość osób jest po roztrenowaniu i nie nastawia się na
wynik, ale spędzenie biegowych chwil w wielkiej rodzinie biegaczy.
ROZGRZEWKA
Po 3 godzinach w samochodzie (niestety po drodze padał śnieg lub deszcz i podróż była dłuższa niż zakładałam) nogi nie chciały za bardzo się kręcić, a kilka przeczłapanych kilometrów to było „góra, dół, góra, dół” i jakoś trudno się oddychało… No ale co ja mogę – chciałam wziąć udział w tym biegu, to mam za swoje. Przyjechałam i teraz będę się męczyć i umierać przez 10 km… Trochę czarnych myśli mnie naszło, ale na starcie znowu poczułam się jak na wielkim biegowym święcie i zupełnie zapomniałam czy teraz mi się dobrze biega czy źle, że na rozgrzewce było za zimno i że wiało chociaż w prognozie pogody obiecywali niewielki wiatr… Po prostu chciałam już wystartować… W czapce Mikołaja tak jak zawsze tego chciałam :-)
„START”
Pierwsze
kilometry były głównie z górki, więc biegło się idealnie ;-) Lekko, bez
większej zadyszki… W sumie czułam się jak na treningu, a nie jak na biegu… Co
więcej – biegłam jako pierwsza kobieta :-) Miałam jednak poczucie, że na pewno
za chwilę jakaś dziewczyna mnie dogoni, bo przecież ja nie dyszę tylko… biegnę
z przyjemnością :-)

Na szczęście
w tym dniu mój mąż bardzo mnie wspierał… na hulajnodze :-) Biegłam sama przez
całą trasę, ale na szczęście był mój mąż, który cały czas komentował mój bieg
niczym Tomasz Zimoch :-) To dodawało mi pewności siebie, że jest dobrze, że
nikt mnie nie goni, a każdy krok przybliża do… zwycięstwa... :-) Najbardziej
niesamowite było jednak to, że nie miałam żadnego kryzysu, żadnej kolki i…
trochę czułam się jakbym była na treningu :-) Na pewno nie dałam z siebie
wszystkiego bo od 4 km zależało mi tylko na jednym – żeby być na podium :-) Nie
patrzyłam już na zegarek i trzymałam taki oddech żeby w razie czego móc jeszcze
przyspieszyć o kilka sekund gdyby na horyzoncie pojawiła się jakaś dziewczyna…
Tym samym
sezon uznaję za zakończony chociaż teraz chce mi się biegać jeszcze bardziej
:-) Jestem szczęśliwa i chcę takich chwil jak najwięcej w swoim życiu :-)
Mieć w życiu pasję i robić to co się kocha to po prostu być szczęśliwym :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz