Na szczęście podczas startu istnieje coś takiego jak "adrenalina" i biegłam bez żadnego bólu. Pierwsze 5 km jak zwykle za szybko (pierwszy kilometr poniżej 4, a średnio tempo 4:05), ale tym razem to nie była moja wina tylko dziewczyn - Bożenka i Pela tak cisnęły, że musiałam się ich trzymać żeby później nie musieć za bardzo gonić :-)
Na 200 metrów przed metą poczułam moc i przycisnęłam... Jacek jeszcze tylko krzyknął żebym wydłużyła krok i... pobiegłam w dobrym tempie do mety :-) Zajęłam drugie miejsce z czasem 41:24 na ateście na bardzo trudnej trasie (Dominika Stelmach to zupełnie inna liga - 37 minut!!!), więc satysfakcja ogromna :-) Szkoda tylko, że po biegu nie bardzo mogłam się z tego cieszyć, bo... wrócił ból stopy i wciąż z nim walczę... Chyba to powikłania po naderwaniu więzadła...
Muszę odpocząć co najmniej kilka dni i liczyć na cud, bo marzy mi się jeszcze w tym roku złamanie 1:30 w półmaratonie... Tylko jak to zrobić, żeby stopa nie bolała? Jak trenować? Jak startować? Już spać nie mogę po nocach, ale tłumaczę sobie, że i tak cel na ten rok osiągnięty - przebiegnięty maraton w czasie o jakim nawet bałam się marzyć :-) Dlatego nie będę już płakać - w razie czego będę wspominać maraton i cieszyć się tymi chwilami w nieskończoność :-)
Dziękuję drużynie JacekBiega Running Team za wspaniałą atmosferę na trasie, przed biegiem i po biegu :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz