W tym roku trochę zaryzykowałam i wybrałam tydzień biegania
w zupełnie nieznanych okolicznościach w Rytrze z drużyną Dream Run, z którymi
do tej pory nie miałam okazji trenować. Jak się okazało pierwszy raz byłam w
górach, w których dało się biegać, a nie tylko głównie podchodzić i zbiegać… Oj
było ciężko…
SOBOTA - rozruch
Rozruch, który miał trwać zaledwie kilka kilometrów, a
okazało się, że 16 km to właściwie NIC. Po zakończeniu krótka ogólnorozwojówka
i… obawa, że będę umierała mięśniowo już 2 dnia obozu… Na szczęście następnego
dnia było OK :-) Może ta tłusta wątróbka z cebulką jednak pomogła, a nie
zaszkodziła ;-) A może to ten strumyk był zbawienny?
Piękna pogoda za oknem (aż zbyt piękna bo słoneczko grzało)
i… całodzienną wycieczkę biegową czas zacząć :-) Do tej pory na wycieczkach
biegowych głównie podchodziłam, a w dół zbiegałam, ale… trener miał inny
pomysł… Dużo biegania i mało chodzenia :-) Na szczęście był to właściwie
pierwszy ciężki dzień, więc… ciekawe wyzwanie trzeba było przyjąć :-) Efekt –
już zbiegając w dół po betonowych płytach moje uda umarły i każdy krok to był
ból… Oj, następny dzień nie mógł być przyjemny…
Wstałam z łóżka i… nie mogłam już chodzić po schodach,
schylać się i przede wszystkim… biegać :-) Miał
to być jednak ostatni dzień ładnej pogody, więc zdecydowaliśmy się na wycieczkę głównie chodzoną, a później rolowanie i rozciąganie. Trzeba było jakoś odżyć po zbyt mocnej niedzieli :-)
to być jednak ostatni dzień ładnej pogody, więc zdecydowaliśmy się na wycieczkę głównie chodzoną, a później rolowanie i rozciąganie. Trzeba było jakoś odżyć po zbyt mocnej niedzieli :-)
WTOREK – koniec
odpoczynku z… 2 akcentami?
Wszystko co dobre szybko się kończy, więc następnego dnia
wróciliśmy do biegania… Na początek miał być rozruch, OWB1 i… nie dało się :-)
Presja grupy sprawiła, że z powrotem zbiegając lekko w dół zrobiłam życiówkę na
5 km i pobiegłam w tempie 3:46 :-) Niezła regeneracja ;-)
Wieczorem doszedł jeszcze akcent… 3*300, 3*400 i 3*500 pod
lekką górkę i wciąż z zawalonymi nogami… Ehh… Chyba nie muszę mówić jak bardzo
umierałam? Na szczęście Tomek nieco podciągnął mnie na tych odcinkach i jakoś
przeżyłam :-)
ŚRODA – odpoczynek w
deszczu
Po zbyt ciężkim wtorku przyszedł czas na odpoczynek. Na
szczęście tak się złożyło, że padał deszcz, więc zaliczyliśmy tylko krótki
rozruch 6 km :-) Uff… To naprawdę był rozruch, a nie ściganie… Tym razem nikt
już się nie wyrywał za bardzo :-) No może poza Jędrzejem, bo co on będzie się
tak człapał ;-)
CZWARTEK – 40 km
wycieczka biegowa do Krynicy Zdrój
To miała być najdłuższa i najprzyjemniejsza wycieczka
biegowa na całym obozie, ale jednocześnie bardziej rozsądna niż te poprzednie
:-) Zaczęliśmy rano i pobiegliśmy drogą do Piwnicznej żeby pobiec kilka
kilometrów i jednocześnie przybliżyć się do Krynicy… W Piwnicznej mieliśmy
zacząć się wspinać i przez góry dostać się do Krynicy… Trasa na mapie była
bardzo prosta, ale jak się okazało w jednym miejscu mogą zaczynać się dwa
niebieskie szlaki, które prowadzą zupełnie w inne miejsca… No i po walce z
owcami i dziwnymi oznaczeniami szlaku znowu wylądowaliśmy w Piwnicznej :-) Ehh…
Trochę kilometrów nadłożone, pogoda zaczyna się psuć, ale walczymy dalej…
Największy kryzys był w Wierhomli – wracać do domu bo już późno czy ryzykować
ulewę i osiągnąć cel, ale dotrzeć do Krynicy. Na szczęście wybór był słuszny
– piękna ścieżka z Wierhomli do Krynicy i ani kropli deszczu :-) Zdążyliśmy
nawet na ostatni pociąg z Krynicy do Rytra, a ja zjadłam najlepszego gofra w
życiu… Może dlatego, że byłam już ultra głodna. W drodze powrotnej trochę
rozciągania w pociągu i wielki uśmiech :-)
PIĄTEK – rozruch ze skipami
Po ciężkim czwartku przyszedł lżejszy dzień w postaci
rozbiegania i skipów. W końcu polubiłam co nieco robienie skipu B, który do tej
pory skutecznie udało mi się omijać :-) Później trochę ćwiczeń i dzień można
zaliczyć do bardzo udanych :-) Co ciekawe był to chyba pierwszy dzień, kiedy
moje uda w końcu przestały boleć i mogłam już normalnie biegać…
SOBOTA – wyzwanie
Nogi w końcu nie bolą, większość obozowiczów pojechała na
start w Gorcach, a ja dostałam od trenera wyzwanie – bieg na Prehybę, ale… bez
podchodzenia! W pierwszej chwili
wydawało mi się to nierealne, ale… przyjęłam wyzwanie :-) Wolałam biegać pod
górę niż męczyć się na ciągłym po ciężkim terenie… I… udało się! Wbiegłam! To
po prostu wszystko jest w naszej głowie :-) W sumie wyszło 28 km, w tym około
17 km pod górę… Dałam radę i byłam z siebie naprawdę dumna :-)
To już był niestety ostatni dzień obozu :-( Pomimo kiepskich warunków zakwaterowania wiele pięknych chwil zostanie w moim sercu:
- śniadania
z pięknym widokiem na góry,
- super
wycieczki biegowe, na których udało się biegać, a nie tylko chodzić,
-
rozciąganie i rolowanie w kuchni czy pociągu,
- obiady
gotowane w wielkim garze głównie przez Bożenkę (dzięki!),
- złote rady
i naleśniki Artura,
- Jędrzeja,
który zawsze wyrywał do przodu i znajdował najlepsze rozwiązania na wszystko,
- Tomka,
który ciągnął mnie na akcencie, robił brzuch i zawsze jadał takie pyszne placki
z bananami,
- Monikę i
Gizelę, które przyjechały później i po wycieczce biegowej do Krynicy miały
takie same problemy jak ja z mięśniami po pierwszej swojej wycieczce…
Dziękuję za cudowne chwile!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz