poniedziałek, 15 sierpnia 2016

OBÓZ BIEGOWY W RYTRZE CZYLI ZAUROCZENIE RYTREM I NOWĄ DRUŻYNĄ DREAM RUN

Minęło już trochę czasu od moich wakacji, ale przygotowania do maratonu zajmują praktycznie cały mój wolny czas i dopiero dzisiaj udało mi się zebrać i przywrócić trochę pięknych emocji i wspomnień z wakacji w górach. W sumie wyszło prawie 400 km bieganio-chodzenia w dwa tygodnie w Rytrze , a później w Tatrach… Czy można sobie wymarzyć lepsze wakacje?

W tym roku trochę zaryzykowałam i wybrałam tydzień biegania w zupełnie nieznanych okolicznościach w Rytrze z drużyną Dream Run, z którymi do tej pory nie miałam okazji trenować. Jak się okazało pierwszy raz byłam w górach, w których dało się biegać, a nie tylko głównie podchodzić i zbiegać… Oj było ciężko…

SOBOTA - rozruch
Rozruch, który miał trwać zaledwie kilka kilometrów, a okazało się, że 16 km to właściwie NIC. Po zakończeniu krótka ogólnorozwojówka i… obawa, że będę umierała mięśniowo już 2 dnia obozu… Na szczęście następnego dnia było OK :-) Może ta tłusta wątróbka z cebulką jednak pomogła, a nie zaszkodziła ;-) A może to ten strumyk był zbawienny?

NIEDZIELA – wycieczka biegowa 27 km na Halę Łabowską
Piękna pogoda za oknem (aż zbyt piękna bo słoneczko grzało) i… całodzienną wycieczkę biegową czas zacząć :-) Do tej pory na wycieczkach biegowych głównie podchodziłam, a w dół zbiegałam, ale… trener miał inny pomysł… Dużo biegania i mało chodzenia :-) Na szczęście był to właściwie pierwszy ciężki dzień, więc… ciekawe wyzwanie trzeba było przyjąć :-) Efekt – już zbiegając w dół po betonowych płytach moje uda umarły i każdy krok to był ból… Oj, następny dzień nie mógł być przyjemny…



PONIEDZIAŁEK – wycieczka biegowa 29 km na Prehybę
Wstałam z łóżka i… nie mogłam już chodzić po schodach, schylać się i przede wszystkim… biegać :-) Miał
to być jednak ostatni dzień ładnej pogody, więc zdecydowaliśmy się na wycieczkę głównie chodzoną, a później rolowanie i rozciąganie. Trzeba było jakoś odżyć po zbyt mocnej niedzieli :-)

WTOREK – koniec odpoczynku z… 2 akcentami?
Wszystko co dobre szybko się kończy, więc następnego dnia wróciliśmy do biegania… Na początek miał być rozruch, OWB1 i… nie dało się :-) Presja grupy sprawiła, że z powrotem zbiegając lekko w dół zrobiłam życiówkę na 5 km i pobiegłam w tempie 3:46 :-) Niezła regeneracja ;-)
Wieczorem doszedł jeszcze akcent… 3*300, 3*400 i 3*500 pod lekką górkę i wciąż z zawalonymi nogami… Ehh… Chyba nie muszę mówić jak bardzo umierałam? Na szczęście Tomek nieco podciągnął mnie na tych odcinkach i jakoś przeżyłam :-)

ŚRODA – odpoczynek w deszczu
Po zbyt ciężkim wtorku przyszedł czas na odpoczynek. Na szczęście tak się złożyło, że padał deszcz, więc zaliczyliśmy tylko krótki rozruch 6 km :-) Uff… To naprawdę był rozruch, a nie ściganie… Tym razem nikt już się nie wyrywał za bardzo :-) No może poza Jędrzejem, bo co on będzie się tak człapał ;-)

CZWARTEK – 40 km wycieczka biegowa do Krynicy Zdrój
To miała być najdłuższa i najprzyjemniejsza wycieczka biegowa na całym obozie, ale jednocześnie bardziej rozsądna niż te poprzednie :-) Zaczęliśmy rano i pobiegliśmy drogą do Piwnicznej żeby pobiec kilka kilometrów i jednocześnie przybliżyć się do Krynicy… W Piwnicznej mieliśmy zacząć się wspinać i przez góry dostać się do Krynicy… Trasa na mapie była bardzo prosta, ale jak się okazało w jednym miejscu mogą zaczynać się dwa niebieskie szlaki, które prowadzą zupełnie w inne miejsca… No i po walce z owcami i dziwnymi oznaczeniami szlaku znowu wylądowaliśmy w Piwnicznej :-) Ehh… Trochę kilometrów nadłożone, pogoda zaczyna się psuć, ale walczymy dalej… Największy kryzys był w Wierhomli – wracać do domu bo już późno czy ryzykować ulewę i osiągnąć cel, ale dotrzeć do Krynicy. Na szczęście wybór był słuszny – piękna ścieżka z Wierhomli do Krynicy i ani kropli deszczu :-) Zdążyliśmy nawet na ostatni pociąg z Krynicy do Rytra, a ja zjadłam najlepszego gofra w życiu… Może dlatego, że byłam już ultra głodna. W drodze powrotnej trochę rozciągania w pociągu i wielki uśmiech :-)

PIĄTEK – rozruch ze skipami
Po ciężkim czwartku przyszedł lżejszy dzień w postaci rozbiegania i skipów. W końcu polubiłam co nieco robienie skipu B, który do tej pory skutecznie udało mi się omijać :-) Później trochę ćwiczeń i dzień można zaliczyć do bardzo udanych :-) Co ciekawe był to chyba pierwszy dzień, kiedy moje uda w końcu przestały boleć i mogłam już normalnie biegać…

SOBOTA – wyzwanie
Nogi w końcu nie bolą, większość obozowiczów pojechała na start w Gorcach, a ja dostałam od trenera wyzwanie – bieg na Prehybę, ale… bez podchodzenia!  W pierwszej chwili wydawało mi się to nierealne, ale… przyjęłam wyzwanie :-) Wolałam biegać pod górę niż męczyć się na ciągłym po ciężkim terenie… I… udało się! Wbiegłam! To po prostu wszystko jest w naszej głowie :-) W sumie wyszło 28 km, w tym około 17 km pod górę… Dałam radę i byłam z siebie naprawdę dumna :-)

To już był niestety ostatni dzień obozu :-( Pomimo kiepskich warunków zakwaterowania wiele pięknych chwil zostanie w moim sercu:
- śniadania z pięknym widokiem na góry,
- super wycieczki biegowe, na których udało się biegać, a nie tylko chodzić,
- rozciąganie i rolowanie w kuchni czy pociągu,
- obiady gotowane w wielkim garze głównie przez Bożenkę (dzięki!),
- złote rady i naleśniki Artura,
- Jędrzeja, który zawsze wyrywał do przodu i znajdował najlepsze rozwiązania na wszystko,
- Tomka, który ciągnął mnie na akcencie, robił brzuch i zawsze jadał takie pyszne placki z bananami,
- Monikę i Gizelę, które przyjechały później i po wycieczce biegowej do Krynicy miały takie same problemy jak ja z mięśniami po pierwszej swojej wycieczce…

Dziękuję za cudowne chwile!!! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz