sobota, 23 lipca 2016

BIEG POWSTANIA WARSZAWSKIEGO CZYLI PIERWSZA DZIESIĄTKA I WIELKA NADZIEJA W SERCU

 Tyle emocji we mnie, że kompletnie nie wiem od czego zacząć… Z jednej strony miała być życiówka, której nie było, ale z drugiej strony był to bardzo dobry bieg zakończony w pierwszej dziesiątce kobiet, który daje mi nadzieję na postępy i wymarzony wynik w maratonie… Ale zacznijmy od początku :-)

PRZED BIEGIEM…
Bieg jak co roku o 21 i… jak co roku musiało być gorąco chociaż całe poprzednie tygodnie było chłodno :-) Chyba taki urok ;-) No cóż… Trening wykonany, pogoda jak zwykle, nic więcej nie da się już zrobić… Tylko co robić do 21 w sobotę skoro nie można iść ani na rower, ani na basen, ani pobiegać? Mój mąż wysunął postulat – „Chciałbym dzisiaj robić coś innego niż zwykle”… No to proszę… Cały dzień sprzątania i wyciągania z szafek nieużywanych rzeczy :-) Zebrało się tylko kilka worków ;-) Później obiad – mój mąż zajadał się hot-dogami, a ja… suchym makaronem z jajkiem… Ten świat to jakiś niesprawiedliwy ;-) Ale ból brzucha podczas biegu to nic przyjemnego, więc wolałam nie ryzykować :-)

NA KONWIKTORSKIEJ…
Cudownie jest spotkać tylu znajomych biegaczy :-) Niby 10 tys. osób, a zawsze znajdzie się co najmniej kilkanaście znajomych twarzy, z którymi można porozmawiać :-) Nawet rozgrzewkę udało się przeprowadzić wśród znajomych, więc przynajmniej stres przedstartowy gdzieś zupełnie zniknął :-) Nie nastawiałam się na jakiś szczególny wynik… Chciałam po prostu przebiec najlepiej jak umiem i sprawdzić w jakiej jestem formie… To był dopiero mój pierwszy bieg na 10 km w tym roku!!! Nie to żebym cierpiała z tego powodu, bo akurat to jest najmniej ulubiony dystans przeze mnie, ale z drugiej strony… wymarzona trójka z przodu nie jest zupełnie nierealna i marzy mi się w każdym sezonie, żeby ją złamać :-)

BIEG…
Ustawiłam się w II strefie za balonem na 40 minut… Sama nie umiem wyczuć czy to jest temp 3:50 czy 4:05 (szczególnie w przypływie adrenaliny startowej), więc stwierdziłam, że skoro pacemaker planuje biec każdy kilometr równym tempem tj. po 4:00 to jest to moja szansa na rozsądny bieg :-)
 
Niestety rzeczywistość pokazała, że nie jest tak dobrze… Pierwszy kilometr zająca poniosło :-( Najpierw był bieg po ok. 3:30-3:40, a pierwszy kilometr zakończył się w tempie 3:43 :-( Wydawało mi się, że jest szybko, ale że aż tak? Na szczęście później był kilometr z górki i… mój mąż, moja siostra, mój szwagier!!! NIESPODZIANKA!!! Ups… No to trzeba się teraz postarać… Nie ma żartów…  Cisnęłam… Do 5 km było wyjątkowo przyjemnie :-) Miałam wrażenie, że cały czas biegnę z górki…

Ale niestety na 6 km zaczynałam coraz ciężej oddychać, a zając zaczął mi odchodzić… Ehh… No trudno… Wbiegliśmy jeszcze do tunelu, a tam zamiast chłodniej zrobiło się niesamowicie parno… Zupełnie przestało mi się chcieć biec… Wiedziałam, że trzeba będzie zrobić podbieg przy wybieganiu w tunelu i kolejny podbieg na ostatnim kilometrze… Nie mogłam tego wyrzucić z głowy i zamiast zająć się wesołymi myślami to skupiłam się na tym jak mi źle i że jeszcze tak okropnie daleko…

Zaczynałam człapać, a głowa się poddała… I wtedy dostałam kilka iskierek:
- biegacz z wodą, którą zapytał, czy nie chcę się napić w momencie, kiedy przeklinałam organizatorów, że był tylko jeden punkt z wodą :-) Bardzo, bardzo dziękuję! Ta woda uratowała mi życie! Gdybym wiedziała, że planował wyrzucić pół butelki to na pewno bym się jeszcze nią polała, ale jakoś głupio mi było, a potem zrobiło się już za późno :-)
- moja siostra koło fontann, którą było słychać chyba z pół kilometra, a biegacze pytali, która to siostra ;-)
- Ela, która wyprzedziła mnie na jakimś 8 km i dzięki temu mogłam się jej przytrzymać przez kilkaset metrów… I chociaż finalnie udało się ją wyprzedzić, to w klasyfikacji generalnej jak zawsze byłam dokładnie za nią ;-) Nie to żebym miałam pretensje - to już po prostu tradycja :-) Ale na jesieni to ja poproszę o „trójkę z przodu” i zabranie mnie ze sobą też na tę „trójkę” :-)

Na podbiegu na Konwiktorskiej dałam z siebie wszystko… Bolało… Ale biegłam... Jeszcze tylko 300 metrów i meta… Wiedziałam, że nie ma życiówki, że nie ma trójki, ale… byłam szczęśliwa :-) To był bieg, w którym naprawdę walczyłam… walczyłam o lepsze jutro i nadzieję :-) I teraz wiem, że dam radę :-) Bieg zakończyłam z czasem 40:57 (czyli tylko 4 sekundy od życiówki), 10 miejsce w klasyfikacji generalnej i 3 miejsce w K30. WALKĘ O MARATON CZAS ZACZĄĆ!!!

PODZIĘKOWANIA…
Naprawdę ciężko wraca się po kolejnej kontuzji… Pojawiają się wątpliwości czy w ogóle jest sens… Ale jest! Dlatego bardzo dziękuję:
- mojemu mężowi, że jeszcze nie zwariował od mojego biegania i że czasem wychodzi ze mną na rolko-biegi i wspiera na kółkach koło SGGW
- Michałowi za niesamowite wsparcie treningowe, rozkminki po każdym treningu i krzyczenie za zbyt szybkie treningi
- Kimie i Arkowi, bo taki niespodziankowy doping daje wielkiego kopa
- wszystkim spotkanym znajomym biegaczom, że można z nimi zawsze z pasją pogadać o bieganiu i wspólnie pobiegać nawet jak się nie widziało od kilku miesięcy
- wszystkim nieznajomym biegaczom, bo oni też potrafią dać kopa tak jak „biegacz z butelką wody”…
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz