Tyle emocji we mnie, że kompletnie nie wiem od
czego zacząć… Z jednej strony miała być życiówka, której nie było, ale z
drugiej strony był to bardzo dobry bieg zakończony w pierwszej dziesiątce kobiet, który daje mi
nadzieję na postępy i wymarzony wynik w maratonie… Ale zacznijmy od początku :-)
PRZED BIEGIEM…
Bieg jak co roku o 21 i… jak co roku musiało być
gorąco chociaż całe poprzednie tygodnie było chłodno :-) Chyba taki urok
;-) No cóż… Trening wykonany, pogoda jak zwykle, nic więcej nie da się
już zrobić… Tylko co robić do 21 w sobotę skoro
nie można iść ani na rower, ani na basen, ani pobiegać? Mój mąż wysunął postulat – „Chciałbym dzisiaj robić coś innego niż zwykle”… No to proszę… Cały
dzień sprzątania i wyciągania z szafek nieużywanych rzeczy :-)
Zebrało się tylko kilka worków ;-) Później obiad – mój mąż zajadał się
hot-dogami, a ja… suchym makaronem z jajkiem… Ten świat to jakiś
niesprawiedliwy ;-) Ale ból brzucha podczas biegu to
nic przyjemnego, więc wolałam nie ryzykować :-)
NA KONWIKTORSKIEJ…
Cudownie jest spotkać tylu znajomych biegaczy :-)
Niby 10 tys. osób, a zawsze znajdzie się co najmniej kilkanaście
znajomych twarzy, z którymi można porozmawiać :-) Nawet rozgrzewkę udało
się przeprowadzić wśród znajomych, więc przynajmniej
stres przedstartowy gdzieś zupełnie zniknął :-) Nie nastawiałam się na
jakiś szczególny wynik… Chciałam po prostu
przebiec najlepiej jak umiem i sprawdzić w jakiej jestem formie… To był dopiero mój pierwszy bieg na 10 km w tym roku!!!
Nie to żebym cierpiała z tego powodu, bo akurat to jest najmniej
ulubiony dystans przeze mnie, ale z drugiej strony… wymarzona trójka z
przodu nie jest zupełnie nierealna i
marzy mi się w każdym sezonie, żeby ją złamać :-)
BIEG…
Ustawiłam się w II strefie za balonem na 40 minut…
Sama nie umiem wyczuć czy to jest temp 3:50 czy 4:05 (szczególnie w
przypływie adrenaliny startowej), więc stwierdziłam, że skoro pacemaker planuje
biec każdy kilometr równym tempem tj. po 4:00 to jest
to moja szansa na rozsądny bieg :-)
Niestety rzeczywistość pokazała, że nie jest tak
dobrze… Pierwszy kilometr zająca poniosło :-( Najpierw był bieg po ok.
3:30-3:40, a pierwszy kilometr zakończył się w tempie
3:43 :-( Wydawało mi się, że jest szybko, ale że aż tak? Na szczęście później był kilometr z górki i… mój
mąż, moja siostra, mój szwagier!!! NIESPODZIANKA!!! Ups… No to
trzeba się teraz postarać… Nie ma żartów… Cisnęłam… Do 5 km było
wyjątkowo przyjemnie :-) Miałam wrażenie, że cały czas biegnę z górki…
Ale niestety na 6 km zaczynałam coraz ciężej oddychać, a
zając zaczął mi odchodzić… Ehh… No trudno… Wbiegliśmy jeszcze do tunelu,
a tam zamiast chłodniej zrobiło się niesamowicie parno… Zupełnie
przestało mi się chcieć biec… Wiedziałam, że trzeba będzie zrobić
podbieg przy wybieganiu w tunelu i kolejny
podbieg na ostatnim kilometrze… Nie mogłam tego wyrzucić z głowy i
zamiast zająć się wesołymi myślami to skupiłam się na tym jak mi źle i
że jeszcze tak okropnie daleko…
Zaczynałam człapać, a głowa się poddała… I wtedy dostałam kilka iskierek:
- biegacz z wodą, którą zapytał, czy nie
chcę się napić w momencie, kiedy przeklinałam organizatorów, że był
tylko jeden punkt z wodą :-) Bardzo, bardzo dziękuję! Ta woda uratowała
mi życie! Gdybym wiedziała, że planował wyrzucić
pół butelki to na pewno bym się jeszcze nią polała, ale jakoś głupio
mi było, a potem zrobiło się już za późno :-)
- moja siostra koło fontann, którą było słychać chyba z pół kilometra, a biegacze pytali, która to siostra ;-)
- Ela, która wyprzedziła mnie na jakimś 8 km
i dzięki temu mogłam się jej przytrzymać przez kilkaset metrów… I
chociaż finalnie udało się ją wyprzedzić, to w klasyfikacji generalnej
jak zawsze byłam dokładnie za nią ;-) Nie to żebym
miałam pretensje - to już po prostu tradycja :-) Ale na jesieni to ja
poproszę o „trójkę z przodu” i zabranie mnie ze sobą też na tę „trójkę”
:-)
Na podbiegu na Konwiktorskiej dałam z siebie
wszystko… Bolało… Ale biegłam... Jeszcze tylko 300 metrów i meta…
Wiedziałam, że nie ma życiówki, że nie ma trójki, ale…
byłam szczęśliwa :-) To był bieg, w którym naprawdę walczyłam… walczyłam o lepsze jutro i nadzieję :-) I teraz wiem, że dam radę :-) Bieg zakończyłam z czasem 40:57 (czyli tylko 4 sekundy od życiówki), 10 miejsce w klasyfikacji generalnej i 3 miejsce w K30. WALKĘ O MARATON CZAS ZACZĄĆ!!!
PODZIĘKOWANIA…
Naprawdę ciężko wraca się po kolejnej kontuzji…
Pojawiają się wątpliwości czy w ogóle jest sens… Ale jest! Dlatego
bardzo dziękuję:
- mojemu mężowi, że jeszcze nie zwariował od mojego biegania i że czasem wychodzi ze mną na rolko-biegi i wspiera na kółkach koło SGGW
- Michałowi za niesamowite wsparcie treningowe, rozkminki po każdym treningu i krzyczenie za zbyt szybkie treningi
- Kimie i Arkowi, bo taki niespodziankowy doping daje wielkiego kopa
- wszystkim spotkanym znajomym biegaczom, że można z nimi zawsze z pasją pogadać o bieganiu i wspólnie pobiegać nawet jak się nie widziało od kilku miesięcy
- wszystkim nieznajomym biegaczom, bo oni też potrafią dać kopa tak jak „biegacz z butelką wody”…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz