Zupełnie przypadkiem zapisałam się na Bieg Szczęścia na 5
km na Ursynowie. Miał to być jedynie test przed Olimpiadą, ale przerodził się w
prawdziwie przyjemną przygodę życiową. Ale zacznijmy od początku…
Pełne słońce, wiatr, zepsuta mp3 i trasa biegu licząca 10
podbiegów na szczyt Kopy Cwila – czy może być coś gorszego? W mojej głowie od
rana toczyłam walkę z myślami, czy na pewno iść na ten bieg… Rower i basen były
bardzo kuszącą alternatywą… Jednak myśl o koniecznym teście przed Olimpiadą
zwyciężyła i o 11 stawiłam się po odbiór pakietu startowego. Bieg zaczynał się
o 12 w pełnym słońcu, a ja czułam się jakbym smażyła się na patelni… Jedyna
myśl, która mnie pocieszała to fakt, że wszyscy jeszcze przed startem czują się
tak fatalnie jak ja…
Bieg liczył 5 pętli po 1 km. Już na samym początku
wyrwałam do przodu i… ku mojemu zdziwieniu… biegłam jako pierwsza kobieta!
Pierwsze dwie pętle minęły bardzo szybko, a podbiegi na szczyt Kopy Cwila
jeszcze nie były najgorsze… Jednak na trzecim okrążeniu poczułam oddech rywalki
i wiedziałam, że jeśli nie utrzymam tempa to mogę zapomnieć o pierwszym miejscu
w zawodach. Na trasie na szczęście było wiele osób wspierających, w tym mój
mąż, który wspierał mnie co najmniej w dwóch miejscach na każdym okrążeniu i
dodawał otuchy, kiedy miałam już ochotę zwolnić tempo…
Na końcu miałam jakieś 200 m przewagi, więc kibice
krzyczeli, że mogę nawet spacerować i wygram. Ale dobiegłam! To był prawdziwy
Bieg Szczęścia zakończony wielkim szczęściem!
Później były jeszcze nagrody, ale… czy warto tutaj o tym
pisać, skoro żadna nagroda nie jest warta uczucia zwycięstwa i tego, że warto
było solidnie trenować? Może jedynie wspomnę, że w drodze do domu musiałam z
mężem dźwigać 60 butelek napojów i chyba bardziej się zmęczyłam tym noszeniem
niż samym biegiem…
Taka Moja Dzielna Biegaczka. Jestem z Ciebie bardzo dumny, Kochanie Moje.
OdpowiedzUsuńNie ma na Ciebie mocnych. Nie ma że boli, trzeba wygrać!!