niedziela, 13 kwietnia 2014

42:17 CZYLI WIELKA PORAŻKA NA 4 KM W ORLEN WARSAW MARATHON

"Nie zacznij za szybko, nie zacznij za szybko" - taka miała być taktyka na 10 km w Orlen Warsaw Marathon w 2014 r. I jak się skończyło? Na przebiegnięciu 4 km za balonikiem 40 minut, a potem brakiem sił na kolejne, łatwiejsze 6 km... Ale po co słuchać rozumu?!

Zacznijmy jednak od początku... Orlen Warsaw Marathon to największa impreza biegowa w Polsce, wspaniała organizacja i świetna atmosfera. Wiedziałam, że po ostatnich stresach w pracy będzie trudno o dobry wynik, ale marzyło mi się złamanie 42 minut (czekam już od jesieni!). Wydawało mi się, że byłam dobrze przygotowana (szczególnie po bardzo udanym starcie w Półmaratonie Warszawskim), pogoda sprzyjała i nawet dzień wcześniej przygotowałam sobie ubrania do biegania (co raczej mi się nie zdarza, a potem rano biegam i się stresuję próbując znaleźć wszystkie części ulubionego stroju :-)

Przed biegiem nie narzekałam na nic - żadnych kontuzji, żadnego przetrenowania, NIC... Zatem jakie tempo utrzymać? Bez zegarka wiedziałam, że muszę biec za balonikiem 40 minut, ale niezbyt blisko... Jednak na początku tak wspaniale się czułam, że nie widziałam powodów, żeby nie biec po prostu tuż za balonem 40 minut... Dobre samopoczucie jednak szybko się skończyło - na podbiegu na Konwiktorskiej miałam po prostu dość... O dziwo - zaczęły mnie boleć nawet ręce! Byłam na siebie piekielnie zła - wiedziałam, że zaczęłam za szybko i drugą, łatwiejszą część trasy będę musiała pokonać w wielkich bólach zamiast odpowiednio przyspieszyć na zbiegu... Efekt? 42:17 czyli 4 sekundy gorzej od życiówki i 29 miejsce wśród kobiet.

Kiedy rewanż? Za 2 tygodnie w Kabatach muszę zacząć rozsądniej i zdecydowanie bardziej realizować plan "Nie zacznij za szybko, nie zacznij za szybko"...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz