Ale zaczynając od początku... mało brakowało, a zupełnie zrezygnowałabym z tego biegu... Bieganie to miała być przyjemność, a wiedziałam, że ten start przyjemny nie będzie - najpierw stres, a potem złość na siebie, że zaczęłam za szybko, że nie dałam rady, że odpuściłam, że błoto było, a może że za gorąco, że zakwasy zostały z treningu, że... Tylko, że tym razem było inaczej :-)
Z takimi myślami ustawiłam się bez wiary na starcie... Wiedziałam, że Agnieszka Ł. i Ela P. muszą być przede mną (znam dobrze ich życiówki), a z resztą dziewczyn jest szansa powalczyć o podium przy odrobinie szczęścia, walki, serca, rozsądku...
Zaczęło się... Przebiegłam jakieś 800 m i... mija mnie mnie Agnieszka Ł... Cholercia - mój podstawowy błąd - nie zacząć zbyt szybko... A więc znowu to samo - pomyślałam... Wyrwałam i umrę na 3 lub 4 kilometrze... Ale rozsądek wziął górę... Jak tylko zobaczyłam Agnieszkę zwolniłam... I tak bez większego wysiłku dotrwałam do 3 kilometra, gdzie zaczęłam biec równo z Elą... Chciałam przytrzymać się jej jak najdłużej - najpierw walczyłam o pierwszy kilometr, później drugi, trzeci... udało mi się tak dociągnąć do 9 km! Później padłam... Z mięśniami o dziwo było wszystko w porządku, ale oddechowo po prostu tragedia - myślałam, że się uduszę... :-)
I kto mnie uratował na 9 kilometrze? Ela :-) Gdyby nie ona to chyba zatrzymałabym się na tym 9 kilometrze i zeszła z trasy :-) Ale dociągnęłam... A raczej dotruchtałam :-) Szczęśliwa... Bardzo szczęśliwa :-) Wiem teraz, że jest o co walczyć :-) O kolejne marzenia :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz