wtorek, 6 maja 2014

RUN TORUŃ CZYLI ZŁAMANIE 42 MINUT I PIERWSZE MIEJSCE W KATEGORII K20



Kiedy 3 tygodnie temu trener zaproponował start w Toruniu na 10 km na atestowanej trasie nie zastanawiałam się nawet przez chwilę - „Jadę - trzeba pomścić warszawski Orlen        i w końcu złamać 42 minuty”- pomyślałam. Tylko jak to zrobić, skoro na trasie szykowały się 4 podbiegi i 4 km biegu po nierównej nawierzchni w postaci kostki brukowej? Tak czy inaczej postanowiłam pojechać - Toruń to jedno z moich ulubionych miast w Polsce, więc zawsze warto tam pojechać i poczuć klimat tego miasta.

Poranek przed biegiem nie był łatwy - pobudka o 5 rano, trasa 250 km do Torunia i zakwasy jako pozostałości treningu wtorkowego... I jak tu wymagać od siebie dobrego samopoczucia   i startu? Ale z drugiej strony - jak nie teraz to kiedy? Postanowiłam powalczyć...

Do Torunia jechaliśmy (ja, mój mąż, trener, Agnieszka i Iwona) zaledwie nieco ponad 2h, a ja na dodatek większość trasy spałam. Kiedy znaleźliśmy się na miejscu mieliśmy jeszcze prawie 3h do startu. Odebraliśmy pakiety startowe i... z nudów zrobiłam sobie nawet zdjęcie z Otylią Jędrzejczak. Ciekawym elementem pakietów startowych były balony wypełnione helem, na których biegacze pisali oczekiwane czasy i które miały być puszczone do nieba w momencie startu. Ja oczywiście wpisałam 42 minuty, ale przed startem wydawało mi się to tylko marzeniem w tym dniu...

Na starcie w głowie było tylko „nie zacznij za szybko, nie zacznij za szybko”... i... naprawdę starałam się, ale... jak zwykle zaczęłam poniżej 4 minut na kilometr. Na szczęście szybko opamiętałam się i starałam się biec wolniej, bo wiedziałam, że w przeciwnym wypadku dociągnę tylko do 5 km. Na drugim kilometrze pojawiła się kolejna atrakcja - jeden z najlepszych stadionów żużlowych na świecie i przebiegnięcie honorowego okrążenia po torze. W sumie pewnie trochę straciłam tam czasu (nawierzchnia pylna i podbieg przy wybiegu ze stadionu), ale też miłe urozmaicenie trasy. 

Pogoda do biegania była prawie idealna - chłodno, chmury na niebie... Co prawda biegło się pod wiatr, ale kilometry szybko mijały aż do czasu, kiedy na trasie pojawiła się nierówna, zabytkowa kostka brukowa. Niestety kiedy podłoże staje się niestabilne mi również biegnie się gorzej. Co prawda wmawiałam sobie, że inni też mają takie warunki, ale moje kostki wołały o ostrożność i musiałam skupiać się na tym, gdzie stawiam stopy.


Do 8 km dobiegłam bez większego problemu, ale wtedy pojawił się kolejny podbieg... Czułam jak siły mnie opuściły i miałam ochotę zatrzymać się chociaż na chwilę i złapać oddech... Ale biegłam - wolniej, pochylona i praktycznie nieoddychająca... Meta na szczęście była już blisko... Niestety była tak schowana, że nie wiedziałam, że to już i nie zdążyłam zmusić się do szybszego biegu na końcówce. Kiedy jednak wbiegałam na metę i zobaczyłam czas 41:15 byłam przeszczęśliwa. W końcu magiczna bariera 42 minut pękła i teraz mogę wyznaczyć nowe cele :-)

Później już były tylko przyjemności - pierwsze miejsce w kategorii K20 i 6 miejsce OPEN, nagrody i... dużo toruńskich pierogów i pierników :-)

A teraz koniec zachwytów bo kolejne cele trzeba realizować - wyprostowanie sylwetki i złamanie 41 minut :-) Walkę czas zacząć :-)

Ps. Dziękuję Jackowi za zaproszenie i rady, mężowi, Agnieszce i Iwonie za wsparcie i miłe towarzystwo w Toruniu oraz wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki :-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz