niedziela, 17 sierpnia 2014

WIELKA PRZYGODA CZYLI OBÓZ BIEGOWY Z JACEKBIEGA RUNNING TEAM


Udało się! Po długich negocjacjach z mężem, walką z kontuzją kolana i wewnętrznymi rozterkami pojechałam po kilku (a może już kilkunastu) latach na obóz sportowy :-)  I??? Wciąż uważam, że nie ma lepszych wakacji jak aktywny wypoczynek... Nieważna była kiepska pogoda, przemęczenie, tęsknota za domem, ból mięśni...  Endorfiny  wytwarzające się po wysiłku fizycznym rekompensowały wszystko... A wysiłek fizyczny był prawie non stop chyba, że liczyć przerwy na rozciąganie trwające czasem ponad godzinę czy saunę, w której też można się zmęczyć...  Piękne wspomnienia trzeba oczywiście zapisać w tym pamiętniku :-)

Sobota
Po długiej podróży i szybkim oraz dużym obiedzie trening z narastającą prędkością 25 minut pod górę z pełnym brzuchem… Chyba nie muszę mówić, że po 2 km jedzenie nie chciało już być w żołądku, a bieganie przypominało truchtanie…

Później zrobiło się bardziej przyjemnie – ćwiczenia ogólnorozwojowe (głównie skipy) + rozciąganie. Zatem pierwszy trening do przeżycia, ale do zadowolenia z siebie było bardzo daleko...

Niedziela
Miało być ciężko i… było. Bieganie pod stromą górę z piłkami w pełnym słońcu z Jędrzejem i Eduardo okazało się wymagające, ale daliśmy radę :-) Byliśmy nawet szybsi od trenerów ;-) W końcu byłam zadowolona z siebie, ale… poczułam podczas treningu palące uda… Stwierdziłam, że to normalne – w końcu góra była stroma…

Po obiedzie miało być „10 przykazań biegowych”, ale ze względu na burzę skończyło się na bieganiu i kilku przykazaniach, w tym pompkach, „odwróconej” desce i wykrokach. Szkoda, bo zabawa była ciężka, ale ciekawa :-) Ćwiczenia dokończyliśmy na sali w pensjonacie – stabilizacja + rozciąganie są niestety nudne, ale bez nich można zapomnieć o postępach, więc trzeba robić :-)

Poniedziałek
Ups… Po niedzielnym treningu schodzenie ze schodów stało się troszkę utrudnione, gdyż zewnętrza strona ud była zmasakrowana po podbiegach… Szykowała się wycieczka biegowa ok. 40 km, a tutaj zakwasy + pogoda z deszczem, wiatrem i mgłą… Pojawił się kryzys. Ale dałam radę pomimo tego, że w pewnym momencie biegnąc pod górę, wiatr i deszcz miałam ochotę się zatrzymać… Na szczęście kryzys przetrwałam i wycieczka zaliczona. Chociaż zbieganie z bolącymi pośladkami i udami łatwe nie było… :-)

Po przemarznięciu czekała nas pyszna obiadokolacja i sauna. Miałam nadzieję, że sauna mnie odbuduje…

Wtorek
Kryzys, kryzys, kryzys… Sauna nie pomogła… Wtorek przyniósł ból w kolanie, udach, pośladkach… Generalnie schylenie się po żel pod prysznic było prawie niemożliwe. Niestety trzeba było pierwszy trening odpuścić i podejść do schroniska z wolniejszą grupą… Na szczęście kolano przestało nieco przeszkadzać i zbieganie w dół można już było zrobić na dużej szybkości i 6 km w bardzo dobrym tempie przeleciało szybko.

Po południu jednak łatwiej nie było – najpierw 5 km pod górę, później ćwiczenia stabilizacyjne i 7 km w dół po przyjemnej trasie… Każdy krok to był ból pośladków i ud, ale cóż – nie było wyjścia jeśli chciało się zdążyć na kolację :-) Na szczęście trening zakończył się kilkuminutowym moczeniem w bardzo zimnym strumieniu i ból powoli zaczął mijać…

Wieczorem kolejna regeneracja - pizza - jedna z najlepszych jaką w życiu jadłam :-) Wybór pizzy był oczywisty - Pizza Marathon :-)

Środa
W końcu coś przyjemnego! :-) Rano godzinka rozciągania na trawce w pięknym słońcu, a później trening „regeneracyjny”, na którym… zjeżdżaliśmy na hulajnogach jakieś 12 km w dół :-) Była też część pod górę, ale na szczęście krótka, więc uda nie zdążyły się poskarżyć :-)

Po południu zafundowałam sobie basen, a właściwie jacuzzi i saunę, a na zakończenie kolejne 1,5 h rozciągania.

Ten dzień zdecydowanie przywrócił mnie do życia i kolejnego dnia bolało mnie… NIC! :-)

 Czwartek – Wycieczka na Śnieżkę
Jupi!!! W końcu nic nie boli!!! Wycieczka 42 km i suma przewyższeń 2312 m to NIC :-) Nie padało, było trochę zimno i wietrznie, ale w sumie przyjemnie, bo z satysfakcjonującymi podejściami pod górę :-) Na deser było jacuzzi i sauna czyli znowu pełna regeneracja :-)




Piątek
Jupi!!! Znowu nic nie boli :-) Na dzień dobry godzinka rozciągania, a potem trening szybkościowy – 6 km po „reglach” w drugim zakresie, czyli 3 km pod mocną górkę i 3 km z góry… Dałam radę w dobrym tempie i byłam z siebie zadowolona. Do tego oczywiście rozgrzewka 4 km, skipy i powrót 4 km do pensjonatu. Było ciężko, ale dzięki pełnej regeneracji na basenie mięśniowo i oddechowo dałam radę.

Po południu pogoda znowu się zepsuła, więc ćwiczenia stabilizacyjne i rozciągające odbyły się w salce w pensjonacie. 1,5 h tortury psychicznej (bo to raczej o to głównie chodzi w tych statycznych ćwiczeniach) :-) i można było się ponownie zregenerować przed kolejną wycieczką biegową.

Sobota – Wycieczka na Szrenicę
Jupi!!! Znowu nic nie boli :-) No może poza kręgosłupem po spaniu na niewygodnym łóżku :-) Ale tym razem nie było tak optymistycznie jak przy wycieczce na Śnieżkę – wiatr, zimno i deszcz, który właściwie nie przestawał padać… Kilometry dosyć wolno mijały bo było cały czas pod górę i końca nie było widać… Miałam wrażenie, że idziemy pół dnia w deszczu, a okazało się, że dopiero 10 km zrobione… Masakra! Na szczęście herbatka i batony energetyczne postawiły mnie na nogi w pierwszym schronisku… Później już było głównie płasko lub z górki, więc kilometry szybko mijały... Po dosyć stromym podejściu 2 km nawet na chwilkę wyszło piękne słoneczko i można było podziwiać piękne widoki... Kolejne 40 km zaliczone i to w dobrym stylu :-) Oczywiście czułam lekkie przemęczenie, ale jacuzzi i sauna szybko postawiły mnie na nogi :-)

Niedziela - Zakończenie
7:30 rano, wakacje - co robią biegacze? Przemęczeni kilkudniowymi treningami ścigają się przed wyjazdem :-) I chociaż raczej wszyscy potraktowali to jako zabawę to jednak przebiec 6 km w szybkim tempie trzeba było... 

Później już został tylko powrót do rzeczywistości... Niby fajnie, że cierpienia mięśniowe się skończyły, ale z drugiej strony już w drodze do Warszawy czegoś brakowało... nawet treningów rozciągających i stabilizacyjnych... Bo czy w Warszawie znajdę czas, żeby 2 h dziennie się rozciągać i stabilizować? Dobrze będzie, jak znajdę chociaż kwadrans :-)

Na koniec podziękowania dla wszystkich obozowiczów:
Jędrzejowi - za towarzystwo i wsparcie w najtrudniejszych chwilach, w tym treningi "regeneracyjne", które szybko leciały i nie były takie nudne,
Jackowi B. - za to, że przez pierwsze dni nie byłam osamotniona w bólu tych samych mięśni ud i za bezpieczny powrót do domu z "chwilowym" podniesieniem adrenaliny,
Justynie C. - za to, że tolerowała moje bałaganiarstwo w pokoju,
Iwonie - za zaszczepienie we mnie chęci do robienia ćwiczeń stabilizacyjnych i rozciągających,
Jackowi G. - za ciężkie treningi i rady,
Agnieszce - za wsparcie organizacyjne i psychiczne, 
Justynie K. - za miłą i bezpieczną podróż w pierwszą stronę,
Eduardo - za dodatkową motywację na pierwszej wycieczce biegowej i podnoszącą na duchu rozmowę na schodach,
Bartkowi - za to, że dzięki niemu było zawsze wesoło,
Ani - za to, że nawet jak miała gorszy dzień i tak czuć było od niej optymizm,
Magdzie - za uświadomienie, że nie jestem sama w swoim uzleżnieniu od sportu,
Martynie - za to, że pokazała jak można radzić sobie z kontuzją. 

WSPANIAŁA PRZYGODA ZAKOŃCZONA - ZA ROK TRZEBA POWTÓRZYĆ! 

KOLEJNE UZALEŻNIENIE NA MOJEJ LIŚCIE DODANE- OBOZY SPORTOWE :-) 










1 komentarz: