Udało się! Po długich negocjacjach z mężem, walką z kontuzją kolana i wewnętrznymi rozterkami pojechałam po kilku (a może już kilkunastu) latach na obóz sportowy :-) I??? Wciąż uważam, że nie ma lepszych wakacji jak aktywny wypoczynek... Nieważna była kiepska pogoda, przemęczenie, tęsknota za domem, ból mięśni... Endorfiny wytwarzające się po wysiłku fizycznym rekompensowały wszystko... A wysiłek fizyczny był prawie non stop chyba, że liczyć przerwy na rozciąganie trwające czasem ponad godzinę czy saunę, w której też można się zmęczyć... Piękne wspomnienia trzeba oczywiście zapisać w tym pamiętniku :-)
Sobota
Po długiej podróży i szybkim oraz dużym obiedzie trening z
narastającą prędkością 25 minut pod górę z pełnym brzuchem… Chyba nie muszę
mówić, że po 2 km jedzenie nie chciało już być w żołądku, a bieganie
przypominało truchtanie…
Później zrobiło się bardziej przyjemnie – ćwiczenia
ogólnorozwojowe (głównie skipy) + rozciąganie. Zatem pierwszy trening do
przeżycia, ale do zadowolenia z siebie było bardzo daleko...Niedziela
Miało być ciężko i… było. Bieganie pod stromą górę z piłkami w pełnym słońcu z Jędrzejem i Eduardo okazało się wymagające, ale daliśmy radę :-) Byliśmy nawet szybsi od trenerów ;-) W końcu byłam zadowolona z siebie, ale… poczułam podczas treningu palące uda… Stwierdziłam, że to normalne – w końcu góra była stroma…
Poniedziałek Ups… Po niedzielnym treningu schodzenie ze schodów stało się troszkę utrudnione, gdyż zewnętrza strona ud była zmasakrowana po podbiegach… Szykowała się wycieczka biegowa ok. 40 km, a tutaj zakwasy + pogoda z deszczem, wiatrem i mgłą… Pojawił się kryzys. Ale dałam radę pomimo tego, że w pewnym momencie biegnąc pod górę, wiatr i deszcz miałam ochotę się zatrzymać… Na szczęście kryzys przetrwałam i wycieczka zaliczona. Chociaż zbieganie z bolącymi pośladkami i udami łatwe nie było… :-)
Po
przemarznięciu czekała nas pyszna obiadokolacja i sauna. Miałam nadzieję, że
sauna mnie odbuduje…
Wtorek
Wtorek
Kryzys, kryzys, kryzys… Sauna nie pomogła… Wtorek
przyniósł ból w kolanie, udach, pośladkach… Generalnie schylenie się po żel pod
prysznic było prawie niemożliwe. Niestety trzeba było pierwszy trening odpuścić
i podejść do schroniska z wolniejszą grupą… Na szczęście kolano przestało nieco
przeszkadzać i zbieganie w dół można już było zrobić na dużej szybkości i 6 km
w bardzo dobrym tempie przeleciało szybko.
Po południu jednak łatwiej nie było – najpierw 5 km pod
górę, później ćwiczenia stabilizacyjne i 7 km w dół po przyjemnej trasie… Każdy
krok to był ból pośladków i ud, ale cóż – nie było wyjścia jeśli chciało się
zdążyć na kolację :-) Na szczęście trening
zakończył się kilkuminutowym moczeniem w bardzo zimnym strumieniu i ból powoli
zaczął mijać…
Wieczorem kolejna regeneracja - pizza - jedna z najlepszych jaką w życiu jadłam :-) Wybór pizzy był oczywisty - Pizza Marathon :-)
Środa
W końcu coś przyjemnego! :-) Rano godzinka rozciągania na trawce w pięknym słońcu, a później trening „regeneracyjny”, na którym… zjeżdżaliśmy na hulajnogach jakieś 12 km w dół :-) Była też część pod górę, ale na szczęście krótka, więc uda nie zdążyły się poskarżyć :-)
Po południu zafundowałam sobie basen, a właściwie jacuzzi
i saunę, a na zakończenie kolejne 1,5 h rozciągania.
Ten dzień zdecydowanie przywrócił mnie do życia i
kolejnego dnia bolało mnie… NIC! :-)
Czwartek –
Wycieczka na ŚnieżkęJupi!!! W końcu nic nie boli!!! Wycieczka 42 km i suma przewyższeń 2312 m to NIC :-) Nie padało, było trochę zimno i wietrznie, ale w sumie przyjemnie, bo z satysfakcjonującymi podejściami pod górę :-) Na deser było jacuzzi i sauna czyli znowu pełna regeneracja :-)
Piątek
Jupi!!! Znowu nic nie boli :-) Na dzień dobry godzinka rozciągania, a potem trening szybkościowy – 6 km po „reglach” w drugim zakresie, czyli 3 km pod mocną górkę i 3 km z góry… Dałam radę w dobrym tempie i byłam z siebie zadowolona. Do tego oczywiście rozgrzewka 4 km, skipy i powrót 4 km do pensjonatu. Było ciężko, ale dzięki pełnej regeneracji na basenie mięśniowo i oddechowo dałam radę.
Jupi!!! Znowu nic nie boli :-) Na dzień dobry godzinka rozciągania, a potem trening szybkościowy – 6 km po „reglach” w drugim zakresie, czyli 3 km pod mocną górkę i 3 km z góry… Dałam radę w dobrym tempie i byłam z siebie zadowolona. Do tego oczywiście rozgrzewka 4 km, skipy i powrót 4 km do pensjonatu. Było ciężko, ale dzięki pełnej regeneracji na basenie mięśniowo i oddechowo dałam radę.
Po południu pogoda znowu się zepsuła, więc ćwiczenia
stabilizacyjne i rozciągające odbyły się w salce w pensjonacie. 1,5 h tortury
psychicznej (bo to raczej o to głównie chodzi w tych statycznych ćwiczeniach) :-)
i można było się ponownie zregenerować przed kolejną wycieczką biegową.
Sobota – Wycieczka
na Szrenicę
Jupi!!! Znowu nic nie boli :-)
No może poza kręgosłupem po spaniu na niewygodnym łóżku :-)
Ale tym razem nie było tak optymistycznie jak przy wycieczce na Śnieżkę –
wiatr, zimno i deszcz, który właściwie nie przestawał padać… Kilometry dosyć
wolno mijały bo było cały czas pod górę i końca nie było widać… Miałam
wrażenie, że idziemy pół dnia w deszczu, a okazało się, że dopiero 10 km zrobione… Masakra!
Na szczęście herbatka i batony energetyczne postawiły mnie na nogi w pierwszym
schronisku… Później już było głównie płasko lub z górki, więc kilometry szybko mijały... Po dosyć stromym podejściu 2 km nawet na chwilkę wyszło piękne słoneczko i można było podziwiać piękne widoki... Kolejne 40 km zaliczone i to w dobrym stylu :-) Oczywiście czułam lekkie przemęczenie, ale jacuzzi i sauna szybko postawiły mnie na nogi :-)
Niedziela - Zakończenie
7:30 rano, wakacje - co robią biegacze? Przemęczeni kilkudniowymi treningami ścigają się przed wyjazdem :-) I chociaż raczej wszyscy potraktowali to jako zabawę to jednak przebiec 6 km w szybkim tempie trzeba było...
Później już został tylko powrót do rzeczywistości... Niby fajnie, że cierpienia mięśniowe się skończyły, ale z drugiej strony już w drodze do Warszawy czegoś brakowało... nawet treningów rozciągających i stabilizacyjnych... Bo czy w Warszawie znajdę czas, żeby 2 h dziennie się rozciągać i stabilizować? Dobrze będzie, jak znajdę chociaż kwadrans :-)
Na koniec podziękowania dla wszystkich obozowiczów:
Jędrzejowi - za towarzystwo i wsparcie w najtrudniejszych chwilach, w tym treningi "regeneracyjne", które szybko leciały i nie były takie nudne,
Jackowi B. - za to, że przez pierwsze dni nie byłam osamotniona w bólu tych samych mięśni ud i za bezpieczny powrót do domu z "chwilowym" podniesieniem adrenaliny,
Justynie C. - za to, że tolerowała moje bałaganiarstwo w pokoju,
Iwonie - za zaszczepienie we mnie chęci do robienia ćwiczeń stabilizacyjnych i rozciągających,
Jackowi G. - za ciężkie treningi i rady,
Agnieszce - za wsparcie organizacyjne i psychiczne,
Justynie K. - za miłą i bezpieczną podróż w pierwszą stronę,
Eduardo - za dodatkową motywację na pierwszej wycieczce biegowej i podnoszącą na duchu rozmowę na schodach,
Bartkowi - za to, że dzięki niemu było zawsze wesoło,
Ani - za to, że nawet jak miała gorszy dzień i tak czuć było od niej optymizm,
Magdzie - za uświadomienie, że nie jestem sama w swoim uzleżnieniu od sportu,
Martynie - za to, że pokazała jak można radzić sobie z kontuzją.









super, gratuluje wytrwalosci.
OdpowiedzUsuń