niedziela, 10 maja 2015

EKIDEN 2015 CZYLI DOBRA ZABAWA Z ANEMIĄ I HASHIMOTO

Od marca biegało mi się coraz gorzej...Treningi interwałowe w tempie 4:30? Człapanie na szybkich treningach? Brak sił żeby podnosić nogi? To od 1,5 miesiąca mój standard... W końcu dzięki trenerowi Jackowi z JacekBiega Running Team zrobiłam badania - anemia i Hashimoto to moi nowi "przyjaciele"... A myślałam, że to przetrenowanie i zwykłe zmęczenie, bo za szybko chciałam wrócić do sprawności po skręconej kostce... 2 tygodnie temu zaczęłam łykać tabletki, jeść wątróbkę i... przyszedł czas na pierwszy start - Ekiden.


Ekiden, czyli coroczna wspólna impreza biegowa ze znajomymi z pracy. W tym roku z Banku Pekao wystartowały 3 sztafety, więc oprócz rywalizacji ogólnej, doszła jeszcze rywalizacja wewnętrzna - Detal, Korporacja i CDM.

Dzień zaczął się deszczowo, więc postanowiłam przyjechać na start dopiero godzinkę przed swoim startem gdy rywalizacja trwała już w najlepsze (trochę żałuję, że nie mogłam pokibicować pierwszym zmianom, ale ostatnio przy anemii i Hashimoto łapią mnie przeziębienia, więc wolałam nie ryzykować. A propo przeziębień - od marca mam zapchane zatoki i nijak nie chcą się odetkać...). Początkowo jako sztafeta byliśmy kilka minut za pozostałymi sztafetami Pekao, ale stawka zaczęła się wyrówynywać i koniec końców dobiegliśmy pierwsi i zajęliśmy  9 miejsce w klasyfikacji bankowców :-)

A teraz kilka słów o moim biegu... Zupełnie nie wiedziałam jak mi pójdzie z tymi moimi chorobami, ale byłam pewna, że muszę dać z siebie wszystko i sprawdzić co się obecnie dzieje w moim organizmie. Pogoda sprzyjała (lubię, gdy jest wilgotno lub pada), byłam wyspana, trasa była w miarę płaska. Jednak już na rozgrzewce czułam, że mocy brakuje. Ustawiłam się na starcie i nerwowo czekałam na Tomka, który miał przekazać mi pałeczkę. Kończyłam sztafetę, więc miałam w pamięci, że wszysycy chcą już iść do domu, a nie czekać aż się doczłapię :-)

Podczas biegu walczyłam o każde 100 metrów... Niestety już na pierwszym kilometrze czułam, że oddycham jak parowóz. Mięśnie nie bolały wcale, ale oddechowo to porażka... Przez nos nie mogę oddychać wcale, a żelaza i hemoglobiny brakuje żeby roznosić tlen po orgaznizmie... Ale i tak moim zdaniem dałam radę - 5 km w 20:57. Biorąc pod uwagę osłabienie organizmu i wszystko co mnie ostatnio spotyka - chyba powinnam być z siebie dumna :-) Do formy brakuje jeszcze urwania aż 15 sek na każdym kilometrze, ale trzeba od czegoś zacząć :-)

Wątróbka, wołowina i pietruszka chyba długo będą jeszcze królować w moim domu. Do niedawna wątróbka była tylko koszmarem z dzieciństwa, ale jak się dobrze poszuka przepisów w internecie to nawet może zacząć smakować :-) Może macie jeszcze jakieś sprawdzone przepisy na dania z żelazem? :-)

Dziękuję całej drużynie za miłe biegowe chwile, a w szczególności Jackowi za super organizację drużyn :-)

Ps. Super pomysł organizatorów ze sceną do robienia zdjęć  i tabliczkami. "Nie biegam za chłopakami. Mijam ich" - moje nowe motto :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz