niedziela, 25 marca 2018

PÓŁMARATON WARSZAWSKI CZYLI JAK NAJPRZYJEMNIEJ POWITAĆ WIOSNĘ...

Półmaraton Warszawski miał być w tym roku tylko treningiem do Maratonu w Gdańsku... W ostatniej jednak chwili zapadła decyzja, że nie pobiegnę tempem maratońskim tylko szybciej... Ale ile szybciej? Czy ja w ogóle jestem gotowa na szybsze bieganie? Na pewno przez zimę zabrakło szybkich treningów i kompletnie nie wiedziałam czego się spodziewać... Nie zrobiłam ani jednego treningu pod półmaraton!

Optymistycznie ustawiłam się za balonikiem na 1:30. Tylko raz w życiu 2,5 roku temu udało mi się złamać tę magiczną granicę, ale 1) pogoda sprzyjała 2) trasa wydawała się dobra, więc... dlaczego dzisiaj nie powtórzyć tego wyniku? W metrze spotkałam jeszcze króla Artura (treneiro Dream Run... Ale chyba nie powinnam przedstawiać tej słynnej, ale niesamowicie skromnej osoby wśród biegaczy ;-)), który stwierdził, że 1:30 to powinien być dla mnie "bezpieczny czas"... Wbrew pozorom takie jedno zdanie dodało +10 do mojej mocy tego dnia :-)
Zamieniłam kilka słów z pacemakerem i ruszyliśmy... Uwielbiam biegać z pacemakerami bo moje trzymanie tempa ma się nijak do docelowego tempa, a poza tym zawsze wspierają dobrym słowem i w chwilach kryzysu pomagają :-) No i w grupie zawsze raźniej - nogi same biegną :-)

Początek zaskoczył mnie jednak niesamowitym tłumem... Przepychanki z tradycyjnie źle ustawionymi biegaczami (nie w swoich strefach), nadeptywanie na moje pięty ( jeden pan zobaczył mój środkowy palec z tyłu - niestety nie wiem nawet kto, ale później już mi nie deptał po butach :-) ) i mnóstwo łokci... Taka sytuacja trwała przez kilka dobrych kilometrów, ale nie ma co narzekać - w końcu to chyba największy półmaraton w Polsce - 13 tys. ludzi!

Oprócz przepychanek z biegaczami biegło się idealnie - czułam się jak na długim wybieganiu :-) Wiedziałam, że to może być efekt chwili i za kilometr czy dwa czar pryśnie, ale po prostu cieszyłam się chwilą i jak utwierdzał mnie w tym pacemaker "opalamy się i czujemy na jak na plaży" :-) Dokładnie tak było :-)

Pierwszy punkt z wodą ominęłam - taki tłum, że szkoda się było przepychać, ale kolejny chciałam już zaliczyć... Niestety przepychanki w tamtym rejonie wciąż tragiczne - nie wiem jak sobie poradzę na maratonie nie tracąc tempa... :-(

Wciąż biegło mi się lekko, więc postanowiłam, że od 17 km nieco przyspieszę. O życiówce wciąż nie myślałam, bo wiedziałam, że urwać minutę na 4 km będzie praktycznie niemożliwe... I wtedy na 11 km zobaczyłam, że około 50-100 m przed nami jest drugi balonik na 1:30... Długo się nie zastanawiałam i postanowiłam przyspieszyć i go dogonić... Udało się to całkiem szybko - jeszcze przed 13 km gdzie byłam umówiona z rodzinką, biegłam już z kolejnym pacemakerem. Gdy jednak zobaczyłam kolejny punkt z wodą postanowiłam go nieco wyprzedzić żeby nie przeciskać się przez tłum. Szarpane tempo? Oczywiście... Bałam się, że zapłacę za to na ostatniej części dystansu, ale cóż - jestem tylko amatorką i błędy po prostu się popełnia. Postanowiłam zaryzykować i jeszcze trochę przyspieszyć...

Przyspieszałam ostrożnie żeby mieć jeszcze trochę sił na ostatnią prostą na Wisłostradzie, ale tak naprawdę z każdym krokiem bałam się, że mnie zetnie... W dodatku byłam coraz bardziej głodna, biegłam bez pacemakera i osłony przed wiatrem, więc wydawało się, że gdzieś musi mnie odciąć...

Na Wisłostradzie jednak kolejne przyspieszenie... Chciałam się zabrać z kolegą z Dream Runu, ale zegarek pokazywał poniżej 4 min/km i... bałam się! Przecież to szybciej niż moja życiówka na 10 km! Ostatecznie udało się przebiec kilka ostatnich kilometrów w tempie około 4 min/km! To było wręcz niemożliwe!

Kiedy dobiegałam do mety zegar wskazywał czas w okolicy 1:29, ale był to czas brutto, więc już wiedziałam, że jest niespodziewana życiówka! Ostateczny czas 1:28:09, a tak naprawdę mogło być pewnie lepiej, bo na metę wpadłam... niezmęczona :-) Bez żadnych kryzysów po drodze, bez kolek i... chyba pierwszy raz w życiu z negative split!


Później było jeszcze lepiej - spotkanie z rodzinką i pierwszy spacer w pięknym, wiosennym słoneczku w tym roku :-) Stanęłam również na podium - pierwsze miejsce w Mistrzostwach Polski Blogerów, a na dodatek moja drużyna Dream Run wywalczyła trzecie miejsce w drużynówce (gratulacje dla wszystkich!) :-)

Uśmiech do teraz nie schodzi z ust :-) Bieganie to fantastyczna przygoda :-) A gdy jeszcze wspiera rodzinka? Mój mąż z Majeczką na każdej trasie biegu, dziadkowie, którzy opiekują się Majką, a ja mogę swobodnie pobiegać bez zrywania się o świecie czy drudzy dziadkowie, którzy codziennie robią zdrowe soczki :-) Przy takim wsparciu aż wstyd byłoby nie poprawiać wyników i nie walczyć :-)

A na dodatek spotkanie biegowej rodzinki na trasie (dzięki Diana i Dominik za doping w strategicznym punkcie!) i po biegu - Bożenka, Jędrzej, Szycha, Artur, Marta, Ania, Radek, Pela, Monika, Patrycja, Słonik... Po prostu chce się biegać i być dalej częścią tego biegowego świata i przeżywać kolejne Dream Runy :-)

I co dalej? Wciąż czeka mnie docelowy start czyli maraton. Będzie to Gdańsk lub Warszawa, ale... coraz częściej dochodzę do wniosku, że im mniej nastawiam się na wynik tym lepiej wychodzi... Dlatego maratonu boję się najbardziej nie przez to, że jeszcze drugie tyle kilometrów trzeba dołożyć, ale dlatego, że tym razem będzie mi zależało na poprawieniu chociaż o kilka sekund życiówki... Bo maraton to najpiękniejszy dystans i bieg, na który zawsze czekam... :-) To wtedy rozgrywa się najpiękniejsza walka... najpierw w głowie, potem w sercu :-) Trzymajcie kciuki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz