sobota, 25 lipca 2015

BIEG POWSTANIA WARSZAWSKIEGO CZYLI WSPOMNIENIA BIEGOWE NA ZAWSZE

Bieg Powstania Warszawskiego to jeden z tych biegów w Warszawie, których nie można opuścić - wieczór, Rota przed startem i... serce mało nie wyskoczy, żeby dać z siebie wszystko... Oprócz tego w pakiecie jak co roku upalny dzień :-)

Przed biegiem jak zwykle panika - 2 tygodnie temu biegało mi się super, ale w tym tygodniu byłam bardzo przemęczona i ledwo człapałam na treningach... W dniu biegu upał 33 stopnie i nawet bez biegania człowiek był cały mokry... Na szczęście wieczorem przyszła burza i nieco się ochłodziło, ale już na samej rozgrzewce przed biegiem i tak byłam cała mokra, bo zrobiło się parno...

Poza tym pojawił się dylemat - w której strefie się ustawić? W czerwonej? Chciałam złamać 20 minut, ale samemu pilnować tempa? W końcu ustawiłam się za balonikiem 20 minut w II strefie, ale szybko go wyprzedziłam i przez całą trasę tylko myślałam, żeby przypadkiem się do mnie nie zbliżył :-) Niestety rywalki o pierwsze 6 pozycji w biegu (miejsca z nagrodami) wystartowały w pierwszej strefie, a ja musiałam czekać, aż łaskawie puszczą drugą strefę i przebijać się przez pracowników banku PKO BP, którzy wystartowali w pierwszej strefie jako VIP. To z pewnością nie pomogło i na pierwszym kilometrze sporo straciłam przez omijanie w tłumie "VIPów".

Drugi i trzeci kilometr zleciały jednak bardzo szybko - zbieganie jest zawsze przyjemne, chociaż cały czas bałam się zakwasić i biegłam z rezerwą... Mijałam kolejnych zawodników ze strefy I i ciągle wyznaczałam kolejne "punkty" do wyprzedzania... Koło mnie bieg mój "naturalny" pace maker, więc starałam się utrzymać jego tempo (a on chyba moje :-) ).

Jak na 5 km biegło mi się zbyt łatwo - żałuję, że nie ciągnął mnie ktoś na 19:30, bo czuję, że tego dnia byłabym w stanie złamać tę granicę... Na koniec został już tylko podbieg - tam było ciężko i miałam już dosyć, ale z racji tego, że był to finisz udało się jeszcze nieco przyspieszyć na końcówce i dogonić dwie dziewczyny. Dzięki temu rzutem na taśmę zajęłam 5 miejsce OPEN, 1 miejsce w kat. K30 i 2 miejsce w kat. Warszawiacy :-) Czas jednak nie do końca satysfakcjonuje 19:48 czyli 11 sekund do życiówki, ale po ostatnich perypetiach z anemią, Hashimoto i skręceniem kostki to jestem przeszczęśliwa,  a wspaniałe wspomnienia biegowe, odbiór nagród, trąbka na podium... :-) Dla takich chwil warto żyć :-)

Teraz czas zacząć poważnie myśleć o Maratonie Warszawskim i rozpocząć dłuższe wybiegania :-) Do tej pory Maraton udało się ukończyć tylko raz, ale są to z pewnością chwile warte zapamiętania na całe życie... Czy uda się je powtórzyć w tym roku? Jeśli kontuzje mnie ominą to będę walczyć o złamanie 3:20 - nie będzie łatwo, ale walka będzie do końca :-) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz