poniedziałek, 17 sierpnia 2015

OBÓZ BIEGOWY W OLSZTYNIE CZYLI ODPOCZYNEK, UŚMIECH I... KILKA UPADKÓW


9 - 16 sierpnia czyli wspaniałe wakacje i odpczynek w Kortowie. Miałam duży dylemat czy tam pojechać, bo 1) nie z drużyną JacekBiega Running Team 2) nad jeziorem, a nie w górach, więc co to za obóz? 3) trenerzy z 12tri, którzy mnie nie znają... Mimo wszystko zaryzykowałam i przeżyłam kolejną wspaniałą przygodę biegową w życiu.

NIEDZIELA
Do Kortowa bardzo blisko - tylko ok. 240 km, więc zabrałam się z Łukaszem i Krzyśkiem, którzy okazali się świetnymi kompanami podróży i można było się pośmiać przez całą podróż, a następnie tuż po przyjeździe od razu wskoczyć do jeziora :-) Zupełnie nie czułam, że przyjechałam na obóz biegowy, ale cóż... masakra miała dopiero się zacząć po obiedzie :-)

Pierwszy trening okazał się jednak bardzo przyjemny - 6 km truchtu, 10 krótkich przebieżek po trawie i ćwiczenia na trawce. W sumie dużo uśmiechu, nowych twarzy i... bieganie jest przyjemne i nie boli :-)

PONIEDZIEŁEK
Najbardziej bałam się upałów i... przez cały tydzień 30-35°C i zero deszczu. Idealna pogoda na urlop, a nie na bieganie. Ja w takich chwilach chowam się na siłowni, bo treningi w taką pogodę to katowanie... Pierwszy poważny trening jednak czas zacząć -  godzina 12:00, upał i... podbiegi w pełnym słońcu... Na szczęście tylko 6 szybkich podbiegów i zbiegów, więc udało się przeżyć. Chociaż nóżki paliły w niektórych momentach :-)

Trening wieczorny był na klimatyzowanej sali, więc tutaj żadnych problemów już nie było. Jednak rączki wciąż słabe - ćwiczenia na tricepsy czułam jeszcze 2 następne dni. 

 
WTOREK
Każdy dzień zaczynaliśmy od rozruchu 2 km i ćwiczeń na pomoście, więc gdy rano zobaczyłam chmurki na całym niebie miałam nadzieję, że prognoza pogody się nie sprawdzi. Było przyjemnie chłodno, a w południe szykował się ciężki trening - pętle w lesie 2,5 km (góra, dół, góra, dół...) Po poniedziałku czułam troszkę uda, więc bałam się masakry w lesie. Na szczęście były tylko 3 pętle, więc przeżyłam, a nawet czułam lekki niedosyt bo przed treningiem była mowa o 4 pętlach :-)

Po południu czekała nagroda - kajaki :-)



ŚRODA
Znowu patelnia, a tutaj 2 treningi na stadionie... Panika - jak ja to przeżyję? Poranny trening to płotki w upale 35 stopni! :-) Do tej pory nigdy nie miałam okazji uczestniczyć w zajęciach z płotkami, a tutaj nawet mogłam spróbować biec przez płotki :-) Po treningu czułam się świetnie porozciągana i odprężona... Duża radość po treningu i oczywiście... jezioro dla ochłody :-)


Po południu troszkę się zmęczyłam, bo biegaliśmy 10*400 m. Okazało się, że trening był idealny po bieganiu górek i pętelek w poprzednie dni, bo dzięki niemu odzyskałam szybkość, a nogi przestały być ciężkie. 


CZWARTEK
Wycieczka biegowa! Upał trwa, a w planie długie wybieganie. Biegliśmy ok. 6 min/ km, więc nawet nie czułam tego biegu, kąpaliśmy się w jeziorach dla ochłody, a zakończyliśmy na lodach i wyciskanym soku z pomarańczy... W sumie wyszło tylko 25 km, więc dokręciłam jeszcze sama 10 km żeby zaliczyć długie wybieganie 35 km przed maratonem... W ogóle się nie zmęczyłam, a każdy kilometr to był wielki uśmiech na mojej twarzy :-) Polubiłam wolne długie wybiegania... W końcu są szanse, że zacznę biegać z głową :-) Ale żeby nie było tak przyjemnie to wywróciłam 3 razy o konar drzewa, kamień i płytę chodnikową... Zdecydowanie człapanie idzie mi najgorzej i muszę to poprawić :-)


PIĄTEK 
Piątek to właściwie czas relaksu - 10 km z 10*30 sekund po lesie oraz godzinka zajęć w wodzie po 4 km wybiegania. Organizatorzy obozu zdecydowanie nie pozwolili na nudę - codziennie jakieś urozmaicenie - albo sala, albo trening w wodzie, albo kajaczki... Zdecydowanie można było wypocząć i jednocześnie poćwiczyć inne mięśnie niż zazwyczaj, a biegać z uśmiechem na ustach :-)


SOBOTA
Kolejny dzień, a ja zero zmęczenia w nogach... Dziwne uczucie, bo ja wciąż na każdy trening wychodzę z uśmiechem na ustach i bez zmęczenia. W sobotę miał być jednak ciężki dzień - najpierw sala (dużo ćwiczenia rąk i brzucha), a potem 3 pętle 1255 m. Najbardziej bałam się tych pętli, bo jest to już dłuższy odcinek, więc pełna mobilizacja. Jak się okazało same pętle nie były takie straszne (ostatnia pętla w tempie 3:40), ale problem był z moim brzuchem, który w końcu zbuntował się od kolonijnego jedzenia i zmusił mnie po rozgrzewce do biegu do toalety hotelowej... W ostatniej chwili zdążyłam na pierwszą pętle i jakoś przetrwałam do końca... W ramach schłodzenia jednak pobiegłam już tylko do toalety :-)


NIEDZIELA
To już koniec? Ale jak? Kiedy? Treningi i odpoczynek między nimi minęły bardzo szybko. W niedzielę jeszcze tylko rozruch i ciekawe zajęcia na drabinkach oraz przebieżki boso na trawie i tartanie. Wciąż dużo uśmiechu, małe zmęczenie i wiele przyjemności.

 

PODSUMOWANIE
To był mój drugi obóz biegowy w życiu, ale zupełnie inny niż poprzedni. Nie zmęczyłam się, ale za to nie pamiętam kiedy miałam tak wiele przyjemności z biegania :-) Jako amator biegowy powinnam cieszyć się każdym treningiem, a nie na każdy wychodzić z myślą, że będzie bolało, bo inaczej nie da się poprawić. Nie wiem czy po takim obozie są szanse na progres, ale jedno jest pewne - na pewno będę szczęśliwszą biegaczką :-)



Na koniec jeszcze kilka podziękowań - wszystkim obozowiczom za wspaniałe towarzystwo, a w szczególności:
Magdzie - że pomimo bycia "żółtą" dzielnie znosiła i dogadywała się z "niebieską" :-)
Michałowi - za miłe towarzystwo, a w szczególności za jeżdżenie windą i "długie" spacery na stołówkę, które pozwoliły chociaż przez chwilę poczuć się ciocią :-)
Krzyśkowi - za bycie idealnym partnerem podczas treningów oraz miłe rozmowy z "niebieskim" jeszcze większym niż ja :-)
Łukaszowi - za dowiezienie wszędzie na czas (chociaż dla "żółtego" na pewno nie jest to łatwe) oraz za lekcję chińskiego :-)
Marcie, Weronice i Michałowi - za pokazanie ile radości może sprawiać bieganie i pokazanie błędów.

Teraz czas na treningi do Maratonu Warszawskiego :-) Mam nadzieję, że w tym roku uda się pobiec i żadna kontuzja nie stanie już na przeszkodzie :-)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz