niedziela, 6 września 2015

TATRY 2015 CZYLI UPAŁ, PIĘKNE WIDOKI I NOWE CUDOWNE SZLAKI

Wakacje bez gór? W tym roku było blisko, bo najpierw Sycylia, później obóz biegowy na Mazurach, ale... udało się :-) Już czwarty rok z rzędu w Tatrach na najpiękniejszych szlakach świata. Tych widoków, przestrzeni, spadków, przewyższeń, niesamowitego uczucia wolności nie da się opisać w kilku zdaniach, ale na pewno warto zachować wspomnienia kilku wycieczek i wracać do nich kiedy przyjdą gorsze dni.

SOBOTA - dzień 1 - Starobociański Wierch 2175 m
W ciepły, słoneczny, weekendowy i wakacyjny dzień na szczyt w Polsce? Hmmm... To nie był najlepszy pomysł, żeby w ten dzień rozpoczynać wycieczkę z Zakopanego... O godzinie 10.00 w końcu udało się wybrać na szlak przez Siwą Polanę i Dolinę Chochołowską. Na szczęście się okazało, że 99% turystów zostaje w Dolinie Chochołowskiej i schodzi w dół. Tymczasem dla mnie był to dopiero początek wycieczki. Do Starobociańskiego Wierchu prowadziła prosta, ale bardzo długa trasa. Jak na pierwszy dzień chyba zbyt długa, bo mój mąż dotarł do Liliowego Karbu i położył się spać, a ja sama weszłam na szczyt. Widok był nieziemski, więc na pewno warto było jeszcze pół godzinki wejść pod górę :-)

Schodząc w dół umówiliśmy się z mężem przy kolejnej górce, ale zupełnie się nie znaleźliśmy, a telefony oczywiście nie działały. W związku z tym dwa razy weszłam na Ornak i kiedy miałam już wszystkiego dosyć zobaczyłam, że ktoś na kolejnym szczycie rozgląda się nerwowo... To był mój mąż :-) Znaleźliśmy się i razem zeszliśmy na dół Doliną Kościeliską wcześniej idąc piękną granią Tatr.




NIEDZIELA - dzień 2 - Rakuska Czuba 2038 m i Zielony Staw Kieżmarski
Doświadczenia z poprzedniego dnia nauczyły żeby jednak w weekend wybrać się na Słowację :-) W planach był Jagnięcy Szczyt przez Rakuską Czubę, ale słońce spowodowało, że zwyczajnie nie zdążyliśmy i zatrzymaliśmy się przy Zielonym Stawie Kieżmarskim. Pogoda piękna (aż za piękna bo ledwo weszłam na Skalnate Pleso w pełnym słońcu), widoki cudowne i... wycieczka zakończona 10 km biegiem do Tatrzańskiej Łomnicy. Było gorąco i najpierw z górki, a potem pod górę, ale przynajmniej sobie pobiegałam i znowu mogłam poczuć ten wiatr we włosach i wolność :-)

PONIEDZIAŁEK - dzień 3 - Kościelec 2156 m i Przełęcz Świnicka
Po "odpoczynku" poprzedniego dnia i krótszej trasie trzeba było wybrać się na dłuższą wycieczkę. Padło na Kościelec, gdyż była szansa, że rozpoczęcie trasy będzie w cieniu, a nie na słońcu tak jak poprzedniego dnia. Wędrowaliśmy Doliną Suchej Wody do Murowańca, a następnie przez Czarny Staw Gąsienicowy do Karbu. Tam zorientowaliśmy się, że wszystkie zdjęcia zniknęły z aparatu... Trasa do Karbu była szybka i łatwa, a potem pojawiła się tabliczka, że szlak na Kościelec jest bardzo trudny... Na szczęście tabliczkę zobaczyłam dopiero po zejściu z Kościelca, na którym trochę brakowało łańcuchów przy bardziej stromych podejściach. Widok z Kościelca wynagradzał wszystko i nawet powolne schodzenie ze stromych skał mi nie przeszkadzało.

W związku z tym, że było jeszcze sporo czasu zeszłam z Kościelca i usiadłam tradycyjnie nad jakimś jeziorkiem jedząc kanapeczki i chłodząc nogi w wodzie. Nabrałam sił na Przełęcz Świnicką... Potem znowu rozpoczęło się wspinanie... Z Kościelca była widoczna alternatywna trasa, która pozwoliłaby skrócić drogę, ale podczas wędrówki w górę zawrócono mnie twierdząc, że trzeba zejść z góry i wejść z powrotem... Trochę to trwało zanim wspięłam się z powrotem na wysokość ponad 2000 metrów, ale warto było... Dzięki temu mogłam przespacerować się jeszcze granią Tatr, podziwiać piękne widoki w pełnym słońcu i zejść od Liliowego do Murowańca i Doliny Suchej Wody.

Pod koniec dnia nawet ja miała już dosyć, bo Dolina Suchej Wody bardzo się dłużyła, a nóżki nie chciały już czuć kamieni pod stopami... Na dodatek w Murowańcu wypiłam jedno piwo, ale po zmieszaniu ze zmęczeniem i słońcem w głowie kręciło się jak po co najmniej trzech :-)

WTOREK - dzień 4 - Bystre Sedlo 2314 m
Wtorek miał być ostatnim dniem w pełnym słońcu, więc ważne było wybrać jakąś malowniczą trasę. Padło na Bystre Sedlo ze Strbskiego Plesa. Na początku było mnóstwo ludzi, ale w trakcie długiej wędrówki chyba gdzieś zawracali. Trasa była łatwa i z widokami niemal przez całą trasę. Dzięki możliwej pętelce można było podziwiać wiele szczytów słowackich Tatr z różnych stron, a nawet wejść nielegalnie na Ostrą. Szło się wyjątkowo dobrze i pięknie...

Schodząc w dół miałam ochotę pobiegać jeszcze dookoła Strbskiego Plesa, ale 60 km do Białki Tatrzański czekało, więc tylko pomarzyłam o zrobieniu takiej pętelki...

ŚRODA - dzień 5 - Szpiglasowy Wierch 2114 m, Morskie Oko i Dolina Pięciu Stawów
W środę miałam odpoczywać (tzn. biegać), ale brak deszczu zachęcał do kolejnej wycieczki. W obawie przed kiepską pogodą wybrałam trasę dobrze znaną i jednocześnie moim zdaniem jedną z najpiękniejszych w Tatrach - na Szpiglasowy Wierch.

Trasa do Doliny Pięciu Stawów jak zwykle bardzo szybka - 1,5 godzinki żeby szybko uwolnić się od ludzi i poczuć piękno gór. Na Szpiglasowy Wierch wchodziło się wyjątkowo szybko - nie było widoków, była tylko mgła i chmury, więc nie było się czym zachwycać. Jednak w nagrodę za brak poddania się brzydkiej pogodzie gdy dotarłam na Szpiglasowy Wierch wyszło słońce, a ja znalazłam się ponad chmurami z niesamowitymi widokami. Może nie było widać tych przepaści co zwykle, ale jak zwykle Szpiglasowy Wierch okazał się najpiękniejszy.

Ze Szpiglasowego Wierchu zeszłam do Morskiego Oka. Niestety im niżej tym większa mgła, która w końcu przerodziła się w deszcz. W schronisku zjadłam jednak szarlotkę, wypiłam ciepłą herbatkę i miałam siły na... bieg do samochodu 10 km :-) Tym razem tylko z górki, więc nie zmęczyłam się za bardzo, a poczułam trochę biegowych endorfin :-)

CZWARTEK - dzień 6 - interwały na stadionie w Zakopanem, Gubałówka, Butorowy Wierch
W końcu przyszło załamanie pogody, więc odpoczynek był przymusowy. Jednak czy można zostać w pokoju hotelowym i nic nie robić? Dzisiaj chciałam zrobić dobry trening biegowy, więc pojechałam do Zakopanego na bieżnię żeby pobiegać interwały. Na dwa okrążenia przed końcem przyszedł jednak Pan, który wyrzucił mnie z bieżni... Ehh... Polska... Ale wróciło trochę wspomnień z Olimpiady bankowej - motywacja do biegania była duża :-)

Później urządziliśmy sobie jeszcze z mężem dzień "januszowy" i poszliśmy na Gubałówkę i Butorowy Wierch. W końcu po 4 latach zaliczyliśmy najczęściej odwiedzane "szczyty" Tatr :-) co ciekawe, trzeba tam było nawet płacić za... robienie zdjęcia z górami :-) Tymczasem kompletnie nie było tam nic ciekawego w porównaniu do tras z poprzednich dni. Na szczęście trzymały mnie endorfiny z biegania interwałów i dzień uważam za udany :-)

PIĄTEK - dzień 7 - Gęsia Szyja, Krzyżne 2114 m, Dolina Pięciu Stawów
Ostatni dzień chodzenia po górach czyli... pogoda jest nieważna - trzeba iść :-) Zimno, pada... Coraz częściej pojawiają się myśli żeby skrócić wycieczkę i nie iść na Krzyżne tylko zawrócić przy Murowańcu...

Na początku wycieczki chyba najdłuższe schody świata, a później wędrówka doliną i wspinanie na Krzyżne. Niestety niewiele było widać podczas tej trasy, więc tylko patrzyłam na to oczami wspomnień z wycieczki dwa lata temu.

Kiedy jednak dotarłam na szczyt stał się cud - w ciągu 2 minut wyszło piękne słońce i pojawiły się przepiękne widoki na Dolinę Pięciu Stawów :-) W końcu zrobiło się cieplej i z uśmiechem na ustach można było iść na szarlotkę i gorącą herbatkę, o których marzyłam przez całą trasę na Krzyżne. Po dotarciu do Doliny Pięciu Stawów szybko zeszłam na dół do drogi na Morskie Oko, a potem biegłam do samochodu około 10 km (w tym 3,5 km pod górę bez przerwy!).

Ten tydzień zdecydowanie można było uznać za udany - 7 pięknych wycieczek z wieloma wspomnieniami, widokami i wolnością... Mam nadzieję, że za rok znowu tam wrócę :-) A przy okazji forma do maratonu rośnie ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz