niedziela, 20 września 2015

VI GRAND PRIX WARSZAWY CZYLI NIESPODZIEWANE PODIUM I WRACAJĄCA MOC

Szukałam wymówek, żeby nie pojawić się na tym biegu i nie sprawdzić formy przed maratonem... Najpierw we wtorek załamanie formy i zegarek, który mówił, że przebiegnę w czasie 48 minut (czyżby wróciła anemia? Może przetrenowanie?), a potem słoneczko, które zniechęcało do szybkiego biegania. Nie chciałam jednak po raz kolejny zawieść drużyny i co by nie było - zawsze trochę punków zebrać dla JacekBiega Running Team.

Przed biegiem dopadł mnie duży stres - dużo dobrych zawodniczek i marzenie o pierwszej dziesiątce. Jacek jeszcze zdopingował, że pierwsze 3 zawdoniczki z drużyny będą mogły skorzystać z masażu :-) Przed startem zakładałam, że w najlepszym wypadku będę czwarta z naszej drużyny, ale w głowie miałam tylko jedno - nie liczy się miejsce, dzisiaj liczy się czas.

Jeszcze przed startem odczytałam SMSa - "Tylko nie zacznij za szybko - pierwszy kilometr 4:15!" To jakiś żart? 4:15 to przecież szybko - we wtorek nie miałam siły biegać 4:30 :-) Życie jednak zweryfikowało, że pomimo pilnowania tempa pierwszy kilometr przebiegłam w okolicach 4:00... No cóż - za szybko, ale czułam taką moc...

W dobrym tempie dobiegłam do zawrotki, gdzie od Jacka usłyszałam tylko "Kontrol" czyli... trochę się wystraszyłam, bo chyba rzeczywiście za szybko zaczęłam i bałam się, że nie dobiegnę do końca...

Do 7 kilometra biegło mi się rewelacyjnie. Właściwie nie czułam, że biegnę, tylko że frunę :-) Na około 8 kilometrze przyszło jednak załamanie, bo z drugiej pozycji przesunęłam się na trzecią pozycję i tylko czekałam, aż zaczną mnie wyprzedzać kolejne... Sylwia, Agnieszka... Zaczęłam człapać... W głowie jednak pojawiły się myśli, że nie walczę o miejsce tylko o czas, a skoro taki świetny czas był do 7 kilometra to trzeba dobiec, przynajmniej doczłapać... Ostatnie 2 kilometry były naprawdę wolno, ale... nikt mnie już nie wyprzedził :-) Odwracałam się jeszcze kilka razy, ale o dziwo ani Sylwia, ani Agnieszka się nie pojawiły...

Dobiegłam z czasem 41:11 - to mój drugi najlepszy czas na Kabatach! Nie wiem jak to zrobiłam, ale najważniejsze, że poczułam moc przed najważniejszym startem w sezonie czyli maratonem :-) Oby tylko pogoda dopisała (albo lepiej nie dopisała i najlepiej żeby spadł deszcz)... Stres już jest, ale trochę uwierzyłam, że dam radę :-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz