Długo biłam
się z myślami czy w ogóle opisywać ten bieg czy po prostu o nim zapomnieć, bo
maraton już w niedzielę i lepiej nie wspominać zbyt często takich wpadek… Ale
pojawiły się przemyślenia i… warto wyciągać wnioski również z porażek :-) A na
przyszłość dobrze o nich pamiętać :-)
Wydawało mi
się, że do biegu jestem całkiem dobrze przygotowana… Ostatnio biegałam jakiś
bieg ciągły 14 km w tempie 4:17, a kilometrówki w tempie 3:55… Czy to nie
powinno wróżyć dobrego wyniku?
Na start
przyjechałam jednak z kłopotami rodzinnymi w sercu i bez uśmiechu na ustach…
Wiedziałam tylko, że czeka mnie ciężka trasa – 2 pętle, ale z bardzo długim i
na końcu ostrym podbiegiem, ale to miał być ostatni naprawdę mocny trening
przed maratonem… Niestety wszystko było przeciwko mnie – ogromny wiatr i
kilometry pokonywane w samotności, ściąganie się na początku z zawodniczką, która
przebiegła trasę w 39 min czy w końcu morderczy podbieg, który wykończył mnie
na pierwszym okrążeniu…
Zaczęłam
dosyć pewna siebie i pierwsze cztery kilometry poszły w tempie 3:59... Było
zgodnie z założeniami (chociaż pod wiatr) i wtedy zaczął się ten okropny
podbieg, na którym w dodatku straciłam 3 miejsce i psychicznie było już gorzej
ciągnąć ten bieg… Później nie mogłam się odbudować bo nogi praktycznie się nie
kręciły… Pobiegłam 2 kilometry w okolicach 4:30, a przecież to miało być moje
tempo w maratonie! Nie mogłam się zmotywować i czułam się rozczarowana, a
jeszcze w świadomości miałam ten podbieg…
Mimo
wszystko na 2 ostatnich kilometrach poderwałam się jeszcze do walki i zaczęłam
biec w okolicach 4:00… Nawet podbieg nie był taki straszny bo to już był finisz…
Finisz biegu, w którym jednak bardzo cierpiałam, głównie psychicznie… Już
podczas biegu pojawiały się bowiem wizje, że nie dam rady przebiec maratonu,
skoro zwykła dyszka tak mnie rozwala na łopatki…
W sumie bieg
zakończyłam na 5 miejscu OPEN i 2 miejscu w kategorii wiekowej K30 z czasem
41:32… Być może byłam zmęczona treningami pod maraton, być może przeszkadzał
wiatr czy podbiegi, ale mimo wszystko liczyłam na więcej, a nie na 2 kilometry
po 4:30…
Pytanie
tylko jak teraz pozbierać się na maraton? Zastanawiam się czy walka o 3:10 ma
sens skoro ja poddaję się na 10 km? Jeśli uda się wywalczyć życiówkę to już
będzie prawdziwy cud…
Jest jeszcze serce, którym biegnie się
maraton, ale czy głowa pozwoli mu wygrać?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz