niedziela, 18 września 2016

BIEG CZTERECH GENERAŁÓW CZYLI… PORAŻKA W GŁOWIE I… W SERCU?



Długo biłam się z myślami czy w ogóle opisywać ten bieg czy po prostu o nim zapomnieć, bo maraton już w niedzielę i lepiej nie wspominać zbyt często takich wpadek… Ale pojawiły się przemyślenia i… warto wyciągać wnioski również z porażek :-) A na przyszłość dobrze o nich pamiętać :-)

Wydawało mi się, że do biegu jestem całkiem dobrze przygotowana… Ostatnio biegałam jakiś bieg ciągły 14 km w tempie 4:17, a kilometrówki w tempie 3:55… Czy to nie powinno wróżyć dobrego wyniku?

Na start przyjechałam jednak z kłopotami rodzinnymi w sercu i bez uśmiechu na ustach… Wiedziałam tylko, że czeka mnie ciężka trasa – 2 pętle, ale z bardzo długim i na końcu ostrym podbiegiem, ale to miał być ostatni naprawdę mocny trening przed maratonem… Niestety wszystko było przeciwko mnie – ogromny wiatr i kilometry pokonywane w samotności, ściąganie się na początku z zawodniczką, która przebiegła trasę w 39 min czy w końcu morderczy podbieg, który wykończył mnie na pierwszym okrążeniu…

Zaczęłam dosyć pewna siebie i pierwsze cztery kilometry poszły w tempie 3:59... Było zgodnie z założeniami (chociaż pod wiatr) i wtedy zaczął się ten okropny podbieg, na którym w dodatku straciłam 3 miejsce i psychicznie było już gorzej ciągnąć ten bieg… Później nie mogłam się odbudować bo nogi praktycznie się nie kręciły… Pobiegłam 2 kilometry w okolicach 4:30, a przecież to miało być moje tempo w maratonie! Nie mogłam się zmotywować i czułam się rozczarowana, a jeszcze w świadomości miałam ten podbieg…

Mimo wszystko na 2 ostatnich kilometrach poderwałam się jeszcze do walki i zaczęłam biec w okolicach 4:00… Nawet podbieg nie był taki straszny bo to już był finisz… Finisz biegu, w którym jednak bardzo cierpiałam, głównie psychicznie… Już podczas biegu pojawiały się bowiem wizje, że nie dam rady przebiec maratonu, skoro zwykła dyszka tak mnie rozwala na łopatki…

W sumie bieg zakończyłam na 5 miejscu OPEN i 2 miejscu w kategorii wiekowej K30 z czasem 41:32… Być może byłam zmęczona treningami pod maraton, być może przeszkadzał wiatr czy podbiegi, ale mimo wszystko liczyłam na więcej, a nie na 2 kilometry po 4:30…

Pytanie tylko jak teraz pozbierać się na maraton? Zastanawiam się czy walka o 3:10 ma sens skoro ja poddaję się na 10 km? Jeśli uda się wywalczyć życiówkę to już będzie prawdziwy cud…

Jest jeszcze serce, którym biegnie się maraton, ale czy głowa pozwoli mu wygrać?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz