Ten bieg chcę z pewnością zapamiętać do końca życia, więc... coś czuję, że do końca tego wpisu wytrwam tylko ja :-) Ale wiem, że będę do niego wracać i pamiętać, jak można biec sercem, bez bólu i z uśmiechem na ustach po wielu miesiącach przygotowań i marzeń... WARTO BYŁO! WARTO WALCZYĆ O SWOJE MARZENIA!
PRZED BIEGIEM
Jeszcze tydzień temu
byłam po prostu załamana - 41:32 w biegu na 10 km , w tym 2 km przebiegnięte w tempie
wolniejszym niż zakładane tempo w maratonie... Wcześniej jeszcze obawa o upalną
pogodę i w końcu... spóźniający się okres, który przyszedł... dzień przed
biegiem... I jak tu pobiec 4 minuty szybciej niż przed rokiem?
Na szczęście
usłyszałam wiele słów wsparcia przed biegiem... Wszyscy wierzyli we mnie dużo
bardziej niż ja! Nie wiedziałam, że tyle osób mnie wspiera! Bardzo dziękuję!
Naprawdę postawiliście mnie na nogi! Dodatkowo próbowałam sobie tłumaczyć, że
właściwie od listopada zeszłego roku przygotowywałam się pod ten maraton na
3:10 i teraz tak się poddać? Forma nie mogła tak po prostu uciec z dnia na
dzień, a pogoda szykowała się przyzwoita... Pozostawała jeszcze kwestia
brzucha, ale.. było jeszcze serce :-)
PRZED STARTEM
Stres jest tak
ogromny, że trzęsę się jeszcze w domu... Czuję, że to jest albo teraz albo
nigdy i nie chcę zmarnować tej szansy... Prawie codziennie mi się śniło, że nie
daję rady dobiec do mety, że nogi umierają, a ja ledwo oddycham... Ale... na
szczęście były to tylko koszmary :-)
Przed startem przy
depozytach spotykam pacemakera z Półmaratonu Praskiego, który... cudownie
zaoferował swoją pomoc w maratonie na 3:10... Dlaczego nie? Na Półmaratonie
były kiepskie warunki do biegania, kolka złapała na 5 km , a Marcin i tak dociągnął
mnie do mety bez problemu... To może tym razem też dociągnie? Na pewno dobrze
nastawi psychicznie, a to już połowa sukcesu :-)
Zrobiliśmy najkrótszą
rozgrzewkę przed jakimkolwiek moim startem (1,2 km ) i... stanęliśmy na
3:10 z pacemakerem Mariuszem. Przed startem dostaję jeszcze jedno wielkie
wsparcie - minutę przed podbiega do mnie Ela (która startowała na piątkę) i
dodaje skrzydeł... Jeśli to przeczyta to pewnie nie uwierzy, ale tak się tego
nie spodziewałam, tak mi wtedy skoczyła adrenalina... Myślałam o tym przez
kilka dobrych kilometrów na maratonie... Dziękuję :-)
DO URSYNOWA...
No i ruszyliśmy za
Mariuszem, który okazał się świetnym pacemakerem na 3:10... Co prawda trzymał
tempo 4:25 i bałam się, że nie dam rady, ale... kto nie ryzykuje na maratonie
ten nie ma - tak kiedyś powiedział Mariusz Giżyński i stwierdziłam, że trzeba
się tego trzymać :-) a jak pokazał mi w zeszłym roku półmaraton w Gdańsku - w
grupie biegnie się najlepiej :-)
Od startu mam
wrażenie, że cały czas biegniemy z górki, ale ja właściwie... człapię...
Uśmiech od ucha do ucha, bez żadnego napięcia, nogi chcą ciągnąć szybciej, ale
na szczęście Marcin cały czas mnie hamuje i każe się chować w tłumie przed
wiatrem... Staram się słuchać wszystkich wskazówek i nie rozpraszać... Jestem
skupiona na biegu, bo wiem, że to dopiero początek i za kilometr czy dwa moje
samopoczucie może zmienić się o 180 stopni...
W takim świetnym
nastroju dobiegam do mojego Ursynowa, gdzie widzę swoją rodzinkę... Najpierw tata,
ciocia i wujek, a później mąż i teściowie... Biegnie mi się lekko i przyjemnie,
a po spotkaniu tylu kibiców i osób wierzących we mnie... no po prostu muszę dać
radę!
BYLE DO 17 KM ...
Cały czas nieoceniona
pomoc Marcina, który pomaga psychicznie, polewa wodą, podaje kubeczki czy
otwarte żele... No nie spodziewałam się, że taka pomoc tyle daje! Nie muszę się
przepychać w tłumie i tracić tempa... Po prostu biegnę skupiona na celu...
Na 17 km ma czekać jeszcze
Michał, więc... dwie pomagające osoby na jednym biegu? No to już byłby wstyd
nie dać rady... Już pal licho moja życiówka, ale poddać się przy osobach, które
poświęcają tyle czasu dla mnie... No po prostu trzeba biec! Dalej czuję się jak
na wybieganiu, ale boję się rozkojarzyć... Wiem, że na 17 km muszę czuć się jakbym
dopiero wyszła z domu, bo jak przyniosę zwłoki Michałowi to mnie zostawi na
trasie, a ja umrę na słynnym 30...
Na szczęście na 17 km jest wciąż cudownie...
Półmaraton... Kiedyś
gdzieś przeczytałam, że gdy biegniesz maraton to na połówce powinieneś się czuć
jakbyś dopiero wyszedł z domu, więc gdy zbliżał się ten moment bałam się...
Słońce grzeje coraz mocniej i robi mi się gorąco... Na szczęście Marcin
załatwia za każdym razem kilka kubeczków z wodą, a Michał ma cudowną gąbkę...
No po prostu czułam się jakbym z takim wsparciem miała za chwilę zdobyć
mistrzostwo świata :-)
Dobiegamy do
Łazienek... Tam w końcu pojawia się chwila cienia, więc odżywam całkowicie i
czuję się jakbyśmy biegli nawet za wolno... Ale zając to zając - na 21 km mamy ponad minutę
zapasu :-) Jestem spokojniejsza, że nawet jak coś nie pójdzie na podbiegach, to
jeszcze chwila zapasu będzie...
Na trasie w tych
okolicach pojawiają się jeszcze moi kibice, którzy dodają sił... Marcin nawet
twierdzi, że się uśmiecham podczas biegu, więc chyba w ogóle nie jestem zmęczona
:-) Tak rzeczywiście jest - cały czas czułam się jak na wybieganiu :-)
Kolejnych 9 km po prostu nie pamiętam...
Biegnę i walczę o każdy kilometr żeby wciąż czuć się jak na wybieganiu... Ale
mam w świadomości, że na 30 km
mogą pojawić się schody... Tam jest podbieg, który może naprawdę zaboleć...
I... Rzeczywiście nogi się trochę zamulują bo przez około kilometr nie mogę dogonić
zająca, a na dodatek zaczyna boleć mnie brzuch... Ehh... Zając 20 metrów przede mną i...
„Nie po to tyle z Tobą biegnę, żebyś się teraz poddawała!” Marcin szybko
przywołuje mnie do porządku i walczę przez chwilę głową... Zostało tylko 10 km ... „Przecież nogi się
czują jak na wybieganiu! Nie pamiętasz, jak wbiegałaś na Prehybę w Rytrze, a
nogi piekły? Nie pamiętasz jak wchodziłaś na Rysy w upale i wyprzedzałaś
wszystkich po 2 godzinach szybkiego marszu w górę? A tam nogi bolały... Tu nie
bolą. Boli tylko brzuch... To tylko 45 min biegu...” „Wiem, że boli... Musi
boleć... Jeszcze tylko dwa kółka wokół SGGW”... Tak, to tylko dwa kółka... To
już naprawdę blisko... Teraz liczy się walka o każdy kilometr...
Mój mąż! Robi
zdjęcia! No i co teraz? Dobrze czy źle? Dam radę? Pokazałam, że wszystko OK i
poczułam dodatkowe wsparcie... W sumie dobrze się czuję... Trochę boli brzuch,
ale muszę dociągnąć... To tylko brzuch!!! Wciąż odliczam... 1,5 kółka wokół
SGGW... To już naprawdę blisko... To przecież tylko od rogu SGGW, w dół i
ostatnie kółko... Robiłaś to już gdy nogi były ciężkie, a oddech mocno
przyspieszony... W upale... To już naprawdę blisko... To jest ten dzień - albo
teraz, albo nigdy! Zaczynam odliczanie każdego kilometra...
Jejku! Ja chyba widzę
metę! Czy to na pewno ona? Jedna flaga, druga flaga... Tak, to musi być tam! To
już naprawdę blisko! Tak, jestem już pewna! Dam radę! „Naprawdę dobrze
wyglądasz... Będzie 3:08 z hakiem! Ciśnij!” Zaczynam wyprzedzać na ostatniej prostej...
Ale ostrożnie... Boję się żeby przypadkiem nie przedobrzyć... Wiem, że mogę
przycisnąć, ale nie chcę ryzykować skurczu (przypomina mi się przypadek Jacka
stojącego przy barierkach, rozciągającego łydkę i widzącego metę...), a poza
tym... chcę się cieszyć tą chwilą jak najdłużej :-) Czuję największą na świecie
radość! Tego nie da się opisać! Odzyskuję życie, radość z biegania, czuję, że
mogę przenosić góry, że... gdy się naprawdę chce to marzenia się po prostu
spełniają!
ZWYCIĘSTWO...
Tak! Czuję się
zwycięzcą! Wiem, że jestem „tylko” 14 kobietą i 6 Polką na mecie z czasem
3:08:34, ale dla mnie to jest właśnie zwycięstwo! To jest jedna z
najpiękniejszych chwil w moim życiu! Dopiero na zdjęciach widzę, że ja nie
tylko uniosłam ręce, ale też zacisnęłam pięści... To zdarza mi się tylko w
przypływie tych największych i najpiękniejszych emocji! Tej największej radości
i szczęścia w życiu!
Jako wisienkę na
torcie zgarniam jeszcze tytuł Mistrzyni Polski Blogerów w Maratonie! :-) Teraz
nie ma wyjścia - trzeba pisać ;-)
Na mecie o dziwo nie
pojawiają się łzy :-) Jest tylko radość i uśmiech przez cały dzień :-) Spotykam
też najszybszych z nowej drużyny Dream Run - na początku wielki Artur, który
zadebiutował z czasem poniżej 2:30, później Jędrzej który przebiegł poniżej
2:45 pomimo problemów na trasie, Dianę i Chrisa, którzy fantastycznie spisali
się na trasie i dzięki nim drużyna Dream Run została drużynowym Mistrzem
Polski. Cieszę się, że dołączyłam do tego wymarzonego zespołu :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz