niedziela, 25 września 2016

MARATON WARSZAWSKI CZYLI JAK ODZYSKAŁAM ŻYCIE...


Ten bieg chcę z pewnością zapamiętać do końca życia, więc... coś czuję, że do końca tego wpisu wytrwam tylko ja :-) Ale wiem, że będę do niego wracać i pamiętać, jak można biec sercem, bez bólu i z uśmiechem na ustach po wielu miesiącach przygotowań i marzeń... WARTO BYŁO! WARTO WALCZYĆ O SWOJE MARZENIA!
                                    
PRZED BIEGIEM
Jeszcze tydzień temu byłam po prostu załamana - 41:32 w biegu na 10 km, w tym 2 km przebiegnięte w tempie wolniejszym niż zakładane tempo w maratonie... Wcześniej jeszcze obawa o upalną pogodę i w końcu... spóźniający się okres, który przyszedł... dzień przed biegiem... I jak tu pobiec 4 minuty szybciej niż przed rokiem?

Na szczęście usłyszałam wiele słów wsparcia przed biegiem... Wszyscy wierzyli we mnie dużo bardziej niż ja! Nie wiedziałam, że tyle osób mnie wspiera! Bardzo dziękuję! Naprawdę postawiliście mnie na nogi! Dodatkowo próbowałam sobie tłumaczyć, że właściwie od listopada zeszłego roku przygotowywałam się pod ten maraton na 3:10 i teraz tak się poddać? Forma nie mogła tak po prostu uciec z dnia na dzień, a pogoda szykowała się przyzwoita... Pozostawała jeszcze kwestia brzucha, ale.. było jeszcze serce :-)

PRZED STARTEM
Stres jest tak ogromny, że trzęsę się jeszcze w domu... Czuję, że to jest albo teraz albo nigdy i nie chcę zmarnować tej szansy... Prawie codziennie mi się śniło, że nie daję rady dobiec do mety, że nogi umierają, a ja ledwo oddycham... Ale... na szczęście były to tylko koszmary :-)

Przed startem przy depozytach spotykam pacemakera z Półmaratonu Praskiego, który... cudownie zaoferował swoją pomoc w maratonie na 3:10... Dlaczego nie? Na Półmaratonie były kiepskie warunki do biegania, kolka złapała na 5 km, a Marcin i tak dociągnął mnie do mety bez problemu... To może tym razem też dociągnie? Na pewno dobrze nastawi psychicznie, a to już połowa sukcesu :-)

Zrobiliśmy najkrótszą rozgrzewkę przed jakimkolwiek moim startem (1,2 km) i... stanęliśmy na 3:10 z pacemakerem Mariuszem. Przed startem dostaję jeszcze jedno wielkie wsparcie - minutę przed podbiega do mnie Ela (która startowała na piątkę) i dodaje skrzydeł... Jeśli to przeczyta to pewnie nie uwierzy, ale tak się tego nie spodziewałam, tak mi wtedy skoczyła adrenalina... Myślałam o tym przez kilka dobrych kilometrów na maratonie... Dziękuję :-)

DO URSYNOWA...
No i ruszyliśmy za Mariuszem, który okazał się świetnym pacemakerem na 3:10... Co prawda trzymał tempo 4:25 i bałam się, że nie dam rady, ale... kto nie ryzykuje na maratonie ten nie ma - tak kiedyś powiedział Mariusz Giżyński i stwierdziłam, że trzeba się tego trzymać :-) a jak pokazał mi w zeszłym roku półmaraton w Gdańsku - w grupie biegnie się najlepiej :-)

Od startu mam wrażenie, że cały czas biegniemy z górki, ale ja właściwie... człapię... Uśmiech od ucha do ucha, bez żadnego napięcia, nogi chcą ciągnąć szybciej, ale na szczęście Marcin cały czas mnie hamuje i każe się chować w tłumie przed wiatrem... Staram się słuchać wszystkich wskazówek i nie rozpraszać... Jestem skupiona na biegu, bo wiem, że to dopiero początek i za kilometr czy dwa moje samopoczucie może zmienić się o 180 stopni...

W takim świetnym nastroju dobiegam do mojego Ursynowa, gdzie widzę swoją rodzinkę... Najpierw tata, ciocia i wujek, a później mąż i teściowie... Biegnie mi się lekko i przyjemnie, a po spotkaniu tylu kibiców i osób wierzących we mnie... no po prostu muszę dać radę!

BYLE DO 17 KM...
Cały czas nieoceniona pomoc Marcina, który pomaga psychicznie, polewa wodą, podaje kubeczki czy otwarte żele... No nie spodziewałam się, że taka pomoc tyle daje! Nie muszę się przepychać w tłumie i tracić tempa... Po prostu biegnę skupiona na celu...

Na 17 km ma czekać jeszcze Michał, więc... dwie pomagające osoby na jednym biegu? No to już byłby wstyd nie dać rady... Już pal licho moja życiówka, ale poddać się przy osobach, które poświęcają tyle czasu dla mnie... No po prostu trzeba biec! Dalej czuję się jak na wybieganiu, ale boję się rozkojarzyć... Wiem, że na 17 km muszę czuć się jakbym dopiero wyszła z domu, bo jak przyniosę zwłoki Michałowi to mnie zostawi na trasie, a ja umrę na słynnym 30...

Na szczęście na 17 km jest wciąż cudownie...

21 KM...
Półmaraton... Kiedyś gdzieś przeczytałam, że gdy biegniesz maraton to na połówce powinieneś się czuć jakbyś dopiero wyszedł z domu, więc gdy zbliżał się ten moment bałam się... Słońce grzeje coraz mocniej i robi mi się gorąco... Na szczęście Marcin załatwia za każdym razem kilka kubeczków z wodą, a Michał ma cudowną gąbkę... No po prostu czułam się jakbym z takim wsparciem miała za chwilę zdobyć mistrzostwo świata :-)

Dobiegamy do Łazienek... Tam w końcu pojawia się chwila cienia, więc odżywam całkowicie i czuję się jakbyśmy biegli nawet za wolno... Ale zając to zając - na 21 km mamy ponad minutę zapasu :-) Jestem spokojniejsza, że nawet jak coś nie pójdzie na podbiegach, to jeszcze chwila zapasu będzie...

Na trasie w tych okolicach pojawiają się jeszcze moi kibice, którzy dodają sił... Marcin nawet twierdzi, że się uśmiecham podczas biegu, więc chyba w ogóle nie jestem zmęczona :-) Tak rzeczywiście jest - cały czas czułam się jak na wybieganiu :-)

30 KM...
Kolejnych 9 km po prostu nie pamiętam... Biegnę i walczę o każdy kilometr żeby wciąż czuć się jak na wybieganiu... Ale mam w świadomości, że na 30 km mogą pojawić się schody... Tam jest podbieg, który może naprawdę zaboleć... I... Rzeczywiście nogi się trochę zamulują bo przez około kilometr nie mogę dogonić zająca, a na dodatek zaczyna boleć mnie brzuch... Ehh... Zając 20 metrów przede mną i... „Nie po to tyle z Tobą biegnę, żebyś się teraz poddawała!” Marcin szybko przywołuje mnie do porządku i walczę przez chwilę głową... Zostało tylko 10 km... „Przecież nogi się czują jak na wybieganiu! Nie pamiętasz, jak wbiegałaś na Prehybę w Rytrze, a nogi piekły? Nie pamiętasz jak wchodziłaś na Rysy w upale i wyprzedzałaś wszystkich po 2 godzinach szybkiego marszu w górę? A tam nogi bolały... Tu nie bolą. Boli tylko brzuch... To tylko 45 min biegu...” „Wiem, że boli... Musi boleć... Jeszcze tylko dwa kółka wokół SGGW”... Tak, to tylko dwa kółka... To już naprawdę blisko... Teraz liczy się walka o każdy kilometr...

35 KM...
Mój mąż! Robi zdjęcia! No i co teraz? Dobrze czy źle? Dam radę? Pokazałam, że wszystko OK i poczułam dodatkowe wsparcie... W sumie dobrze się czuję... Trochę boli brzuch, ale muszę dociągnąć... To tylko brzuch!!! Wciąż odliczam... 1,5 kółka wokół SGGW... To już naprawdę blisko... To przecież tylko od rogu SGGW, w dół i ostatnie kółko... Robiłaś to już gdy nogi były ciężkie, a oddech mocno przyspieszony... W upale... To już naprawdę blisko... To jest ten dzień - albo teraz, albo nigdy! Zaczynam odliczanie każdego kilometra...

40 KM...
Jejku! Ja chyba widzę metę! Czy to na pewno ona? Jedna flaga, druga flaga... Tak, to musi być tam! To już naprawdę blisko! Tak, jestem już pewna! Dam radę! „Naprawdę dobrze wyglądasz... Będzie 3:08 z hakiem! Ciśnij!” Zaczynam wyprzedzać na ostatniej prostej... Ale ostrożnie... Boję się żeby przypadkiem nie przedobrzyć... Wiem, że mogę przycisnąć, ale nie chcę ryzykować skurczu (przypomina mi się przypadek Jacka stojącego przy barierkach, rozciągającego łydkę i widzącego metę...), a poza tym... chcę się cieszyć tą chwilą jak najdłużej :-) Czuję największą na świecie radość! Tego nie da się opisać! Odzyskuję życie, radość z biegania, czuję, że mogę przenosić góry, że... gdy się naprawdę chce to marzenia się po prostu spełniają!

ZWYCIĘSTWO...
Tak! Czuję się zwycięzcą! Wiem, że jestem „tylko” 14 kobietą i 6 Polką na mecie z czasem 3:08:34, ale dla mnie to jest właśnie zwycięstwo! To jest jedna z najpiękniejszych chwil w moim życiu! Dopiero na zdjęciach widzę, że ja nie tylko uniosłam ręce, ale też zacisnęłam pięści... To zdarza mi się tylko w przypływie tych największych i najpiękniejszych emocji! Tej największej radości i szczęścia w życiu!

Jako wisienkę na torcie zgarniam jeszcze tytuł Mistrzyni Polski Blogerów w Maratonie! :-) Teraz nie ma wyjścia - trzeba pisać ;-)

META
Na mecie o dziwo nie pojawiają się łzy :-) Jest tylko radość i uśmiech przez cały dzień :-) Spotykam też najszybszych z nowej drużyny Dream Run - na początku wielki Artur, który zadebiutował z czasem poniżej 2:30, później Jędrzej który przebiegł poniżej 2:45 pomimo problemów na trasie, Dianę i Chrisa, którzy fantastycznie spisali się na trasie i dzięki nim drużyna Dream Run została drużynowym Mistrzem Polski. Cieszę się, że dołączyłam do tego wymarzonego zespołu :-)

To był mój prawdziwy dream run, ale nie byłoby tego bez osób, które mnie wspierały... Dziękuję za cudowne nowe życie i za radość z biegania, którą mogłam dzięki Wam odzyskać. Te chwile na zawsze zostaną w moim sercu, a wraz z nimi wszyscy, którzy mieli w tym udział... Dziękuję!


Ps. A na koniec najlepsze lody na Starówce :-) Należały się ;-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz