niedziela, 2 października 2016

BIEGNIJ WARSZAWO CZYLI START TRENINGOWY Z OPALANIEM W TLE…

Minął tydzień od maratonu, a ja wciąż zachwycona swoim startem maratońskim i formą, więc… przydał się kolejny kubeł zimnej wody :-) Lepiej teraz niż za miesiąc :-)

Jeszcze kilka dni przed startem marzyłam o życiówce na 10 km… Nie poprawiłam wyniku już od 2 lat! Zawsze czegoś brakuje… Dlatego tym razem nawet nie kupiłam pakietu startowego na Biegnij Warszawo tylko zaryzykowałam konkurs: jeśli wygram to znaczy, że warto biec :-) No i wygrałam, więc trzeba się było sprawdzić…

Niestety na bieg nie przygotowałam się tak jak trzeba… Cały tydzień byłam myślami na maratonie (w sumie należało mi się :-) ), a w piątek i sobotę miałam krótkie imprezy… Co prawda alkoholu nie piłam, ale też nie koncentrowałam się na starcie tylko na odwiedzinach rodziny i znajomych… Krótkie treningi pomaratońskie również nie pokazywały nic dobrego – tętno 150 przy zwykłym wybieganiu? Ale wciąż miałam nadzieję, że superkompensacja przyjdzie dokładnie w niedzielę…
 
Nadzieja jeszcze się zmniejszyła kiedy się okazało, że Biegnij Warszawo zostanie rozegrane w upale… Ehh… Jak to możliwe, że nie było ani jednej chmurki na niebie w październiku? Przecież ja liczyłam na deszcz, a nie na upał! 

Mimo wszystko postanowiłam powalczyć i ewentualnie zrobić dobry trening… Czy był dobry? Do dzisiaj mam mieszane uczucia… Z jednej strony na biegu czułam się dużo lepiej niż w Nowym Dworze i nie biegałam kilometrów w okolicach 4:30, ale z drugiej strony czas 41:22 po prostu nie powala… No chyba, że moją formę :-) Z zegarka wyszło tempo 4:05, więc jestem nawet zadowolona i na pewno takiego treningu bym nie zrobiła, ale nabiegałam aż 200 m więcej! Co prawda tłum na początku nie pozwalał biec równo i trzeba było biec slalomem (zapomniałam już uroki Biegnij Warszawo, kiedy jest jedna strefa poniżej 45 min do której pchają się chyba wszyscy), ale jak zwykle podbieg mnie po prostu załatwił…

Do 3 km biegłam z zającem na 40 min, ale gdy dobiegłam do podbiegu nie chciałam się zakwasić tak jak w Nowym Dworze… Zając tymczasem pobiegł stałym tempem i… zostawił mnie na wietrze… Zanim się pozbierałam po podbiegu był już 7 km… Przycisnęłam ile się dało i ostatnie kilometry pobiegłam w tempie poniżej 4:00, ale nie wystarczyło nawet żeby pomarzyć o życiówce, nie mówiąc już o łamaniu 40 min… Ehh… Na pocieszenie zajęłam 7 miejsce wśród kobiet, więc jak na taki duży bieg to przyzwoity wynik :-)

W tym sezonie jest jeszcze 6 tygodni szybkiego biegania, więc wciąż mam nadzieję, że jeszcze coś drgnie :-) Maraton Warszawski dał mi ogromną radość z biegania i spełnienia, ale… w końcu trzeba się wziąć w garść i pokonać niemoc na dyszkę :-)

Pekao Ekipa od kilku lat razem w tym samym miejscu ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz