niedziela, 16 października 2016

PIĄTKA W GDAŃSKU CZYLI WIELKIEGO SZCZĘŚCIA W GDAŃSKU CD.

W ramach przygotowań do "życiowej" dyszki wpadłam na pomysł treningu na piątkę w Gdańsku :-) W zeszłym roku cudowny półmaraton w Gdańsku ze złamaniem upragnionego 1:30, więc... może w tym roku też poszczęści się w Gdańsku? A jeśli nie to i tak będzie to cudowny weekend bo spotkam się z Moniką, Mareczkiem, Asią, Olą i Natalką :-) To po prostu nie mogło się nie udać ;-)

DZIEŃ PRZED STARTEM
Gdańsk przywitał mnie słońcem i... niestety wiatrem oraz zimnem... Kilka minut nad morzem, a ja tak przemarzłam, że później musiałam się grzać w trzech bluzach... Na szczęście rozruch w Gdańsku na cudownej ścieżce rowerowej nad morzem dał dużo radości - nogi lekkie po 2 dniach odpoczynku, słoneczko i... po prostu chciało się cieszyć bieganiem :-) Zupełnie przestałam się stresować jutrzejszym startem - jestem w Gdańsku, z rodzinką i robię to co uwielbiam najbardziej na świecie - biegam :-) Po prostu dla takich chwil warto żyć :-) Na dodatek podczas biegania wpadłam w g... i.... uznałam, że to przecież przynosi szczęście ;-)

DZIEŃ STARTU - PRZED BIEGIEM
Na początek stresujący poranek żeby zdążyć na start w o 8 i dobrze się rozgrzać. W dodatku temperatura odczuwalna poniżej zera i... zmiana koncepcji ubioru w ostatniej chwili. O dziwo udaje się wyjść w zaplanowanym czasie i na biegu pojawiam się dokładnie godzinę przed biegiem. Przed startem postanowiłam zapoznać się z trasą i całą ją przetruchtać. Czas wygląda koszmarnie - ledwie człapię po 5:10, wiatr zatrzymuje, a ja czuję się jakaś bez energii, kompletnie niewyspana... Budzę się dopiero na przebieżkach kiedy czuję, że nogi się jednak kręcą, a ja nie po to jechałam 400 km żeby teraz sobie przetruchtać trasę :-) Czuję co prawda prawą łydkę, ale... pewnie zapomnę o niej na starcie :-)

START
Optymistycznie ustawiam się w drugiej linii bo do ewentualnych klasyfikacji liczy się czas brutto... 5 minut do startu i pojawia się adrenalina... Naprawdę czułam, że jestem dobrze przygotowana do tej piątki, ale rozgrzewka, wiatr, zimno... zaczynam mieć duże wątpliwości... Ale w głowie tylko jedna myśl - walka o każdy kilometr i o... życiówkę... Nie interesuje mnie podium, inne biegnące dziewczyny tylko czas...

Kilkaset metrów po starcie okazało się jednak, że biegnę jako druga kobieta! Ale nie robię sobie nadziei - i tak zaraz zaczną mnie wyprzedzać bo pewnie za szybko zaczęłam... Nie zastanawiam się nad tym długo tylko biegnę ile mam sił... Pierwszy kilometr mija bardzo szybko - jeszcze nie oddycham jak lokomotywa, więc... co najwyżej czeka mnie 4 km cierpienia :-) w porównaniu z maratonem czy dyszką 4 km brzmią dobrze :-) Z dobrym nastawieniem dobiegam do zawrotki czyli... połowa dystansu już za mną! Na zawrotce widzę, że mam tylko kilka sekund przewagi nad dwoma dziewczynami czyli... na pewno zaraz mnie wyprzedzą, a ja zajmę najgorsze dla sportowca 4 miejsce... Szybko przypominam sobie jednak, że nie biegnę na miejsce tylko na czas... Walczę o życiówkę czyli o każdą sekundę na kilometrze!

Niestety biegnę sama i przyjmuję na siebie cały wiatr, a dłonie kostnieją... Oddech przestaje być równy i zaczynam już bardzo ciężko oddychać... Na szczęście obok na hulajnodze pojawia się mój mąż, który zaczyna komentować mój bieg niczym Tomasz Zimoch :-) Skupiam się na tym co mówi i staram się nie myśleć o tym, że dyszę już jak lokomotywa...

Widzę już 20 km półmaratonu czyli... został jeszcze tylko kilometr do mety! Jeszcze tylko kilometr! Co to jest kilometr? To niecałe 4 minuty! A ja mogę być druga! Staram się wziąć jeszcze kilka głębszych oddechów, ale niewiele to pomaga... Nogi nie bolą, ale ten oddech... Paskudny... Wiem tylko, że trzecia dziewczyna jest za mną dosłownie o krok... Niestety nie wiem jak czwarta bo mój mąż mnie nie informuje, a ja nie mam siły zapytać... W końcu mąż zostawia mnie na 300 m przed metą i zostaję już całkiem sama... Po prostu biegnę, ale jakoś nie umiem przyspieszyć... Nie wiem czy ktoś mnie atakuje, ale po prostu biegnę... To tylko 200 m! Zbieram się w sobie i łapię jeszcze przyspieszenie żeby przypadkiem nikt mnie nie zaatakował na finiszu i... Dobiegam! Dałam radę! Poprawiłam życiówkę o ponad 30 sekund i dobiegłam z czasem 19:09 zajmując 2 miejsce OPEN! 

Do dzisiaj cieszę się jak dziecko bo... nie wiedziałam, że mogę tak szybko biegać :-) No i jeszcze ta nadzieja na dobrą dyszkę, która wróciła... Mmmm... :-)

Po biegu zamiast odpoczywać postanowiłam wspierać Monikę i Mareczka w walce z półmaratonem :-) Spotkałam się z nimi na 16 i próbowałam ich nieco przyspieszyć :-) Monika to prawdziwy walczak i pomimo wcześniejszego tempa w okolicach 5:20 przyspieszyła na ostatnich kilometrach do 4:45! Nie wiem czy jakoś to na nią wpłynęło, ale na mnie na pewno - zobaczyłam ile siedzi w głowie :-)

To był zdecydowanie szczęśliwy weekend :-) Nie wiem co jest takiego magicznego w Gdańsku, ale tam zawsze jest moc :-) Może powinnam tam jeszcze pobiec tej jesieni 10 km? :-) 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz