Na bieg
pojechałam z mężem z założeniem, że jednak to będzie start rekreacyjny i
wycieczka po Toruniu, a nie jakieś ściganie i wypruwanie flaków. I tak już
wstawanie o 5 rano żeby dojechać na start było wyzwaniem, więc miałabym się
jeszcze męczyć i umierać na trasie? W każdym razie nie chciałam się nastawiać
na wynik, ale raczej na spełnienie marzenia, które pojawiło się już kilka lat
temu...
Po
dojechaniu na miejsce okazało się, że odebranie pakietu startowego nie jest
proste… Szukaliśmy Biura Zawodów z pół godziny, a na dodatek START, META i
parking były w zupełnie innych miejscach. Wkradło się trochę niepotrzebnych
nerwów, ale po chwili udzieliła mi się świąteczna atmosfera – wszędzie można
było spotkać uśmiechniętych Mikołajów i czuć było taką ogólną radość jak w Święta,
a nie tak jak zwykle napięcie na życiówki
:-) Być może większość osób jest po roztrenowaniu i nie nastawia się na
wynik, ale spędzenie biegowych chwil w wielkiej rodzinie biegaczy.
ROZGRZEWKA
Po 3 godzinach w samochodzie (niestety po drodze padał śnieg lub deszcz i podróż była dłuższa niż zakładałam) nogi nie chciały za bardzo się kręcić, a kilka przeczłapanych kilometrów to było „góra, dół, góra, dół” i jakoś trudno się oddychało… No ale co ja mogę – chciałam wziąć udział w tym biegu, to mam za swoje. Przyjechałam i teraz będę się męczyć i umierać przez 10 km… Trochę czarnych myśli mnie naszło, ale na starcie znowu poczułam się jak na wielkim biegowym święcie i zupełnie zapomniałam czy teraz mi się dobrze biega czy źle, że na rozgrzewce było za zimno i że wiało chociaż w prognozie pogody obiecywali niewielki wiatr… Po prostu chciałam już wystartować… W czapce Mikołaja tak jak zawsze tego chciałam :-)
„START”
Pierwsze
kilometry były głównie z górki, więc biegło się idealnie ;-) Lekko, bez
większej zadyszki… W sumie czułam się jak na treningu, a nie jak na biegu… Co
więcej – biegłam jako pierwsza kobieta :-) Miałam jednak poczucie, że na pewno
za chwilę jakaś dziewczyna mnie dogoni, bo przecież ja nie dyszę tylko… biegnę
z przyjemnością :-)
Po około 3
km zaskoczyła mnie trasa – wbiegliśmy do parku, gdzie trasa była gliniana! Ale
wtedy ktoś krzyknął „Brawo! Jesteś pierwsza! I żadnej dziewczyny za Tobą!”
Zdziwiłam się tym i poczułam niesamowitą szansę… Wygrać taki duży bieg? Słynny
Bieg Mikołajów w Toruniu? No ale to jeszcze 6 km, a więc najgorsze przede mną…
I czy ja przypadkiem się nie zakwasiłam skoro pierwsze kilometry pobiegłam w
tempie 3:54? Trochę za szybko… Jak zwykle…
Na szczęście
w tym dniu mój mąż bardzo mnie wspierał… na hulajnodze :-) Biegłam sama przez
całą trasę, ale na szczęście był mój mąż, który cały czas komentował mój bieg
niczym Tomasz Zimoch :-) To dodawało mi pewności siebie, że jest dobrze, że
nikt mnie nie goni, a każdy krok przybliża do… zwycięstwa... :-) Najbardziej
niesamowite było jednak to, że nie miałam żadnego kryzysu, żadnej kolki i…
trochę czułam się jakbym była na treningu :-) Na pewno nie dałam z siebie
wszystkiego bo od 4 km zależało mi tylko na jednym – żeby być na podium :-) Nie
patrzyłam już na zegarek i trzymałam taki oddech żeby w razie czego móc jeszcze
przyspieszyć o kilka sekund gdyby na horyzoncie pojawiła się jakaś dziewczyna…
Tym samym
sezon uznaję za zakończony chociaż teraz chce mi się biegać jeszcze bardziej
:-) Jestem szczęśliwa i chcę takich chwil jak najwięcej w swoim życiu :-)
Mieć w życiu pasję i robić to co się kocha to po prostu być szczęśliwym :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz