niedziela, 4 grudnia 2016

BIEG MIKOŁAJÓW W TORUNIU CZYLI MAGICZNY BIEG ZE ZWYCIĘSTWEM W TLE



Zakończyć sezon niezadowalającym startem? Nie, nie… tak nie może być :-) Po Biegu Niepodległości od razu podjęłam decyzję, że chciałabym wystartować w Biegu Mikołajów w Toruniu. Od wielu osób wielokrotnie słyszałam, że to fajny bieg w czapkach Mikołajów, ale jakoś nigdy nie miałam w sobie na tyle motywacji, żeby jechać 500 km żeby przebiec 10 km czy półmaraton i to po roztrenowaniu… Ale ten rok jest inny, wyjątkowy…

Na bieg pojechałam z mężem z założeniem, że jednak to będzie start rekreacyjny i wycieczka po Toruniu, a nie jakieś ściganie i wypruwanie flaków. I tak już wstawanie o 5 rano żeby dojechać na start było wyzwaniem, więc miałabym się jeszcze męczyć i umierać na trasie? W każdym razie nie chciałam się nastawiać na wynik, ale raczej na spełnienie marzenia, które pojawiło się już kilka lat temu...

Po dojechaniu na miejsce okazało się, że odebranie pakietu startowego nie jest proste… Szukaliśmy Biura Zawodów z pół godziny, a na dodatek START, META i parking były w zupełnie innych miejscach. Wkradło się trochę niepotrzebnych nerwów, ale po chwili udzieliła mi się świąteczna atmosfera – wszędzie można było spotkać uśmiechniętych Mikołajów i czuć było taką ogólną radość jak w Święta, a nie tak jak zwykle napięcie na życiówki  :-) Być może większość osób jest po roztrenowaniu i nie nastawia się na wynik, ale spędzenie biegowych chwil w wielkiej rodzinie biegaczy.

ROZGRZEWKA
Po 3 godzinach w samochodzie (niestety po drodze padał śnieg lub deszcz i podróż była dłuższa niż zakładałam) nogi nie chciały za bardzo się kręcić, a kilka przeczłapanych kilometrów to było „góra, dół, góra, dół” i jakoś trudno się oddychało… No ale co ja mogę – chciałam wziąć udział w tym biegu, to mam za swoje. Przyjechałam i teraz będę się męczyć i umierać przez 10 km… Trochę czarnych myśli mnie naszło, ale na starcie znowu poczułam się jak na wielkim biegowym święcie i zupełnie zapomniałam czy teraz mi się dobrze biega czy źle, że na rozgrzewce było za zimno i że wiało chociaż w prognozie pogody obiecywali niewielki wiatr… Po prostu chciałam już wystartować… W czapce Mikołaja tak jak zawsze tego chciałam :-)

„START”
Pierwsze kilometry były głównie z górki, więc biegło się idealnie ;-) Lekko, bez większej zadyszki… W sumie czułam się jak na treningu, a nie jak na biegu… Co więcej – biegłam jako pierwsza kobieta :-) Miałam jednak poczucie, że na pewno za chwilę jakaś dziewczyna mnie dogoni, bo przecież ja nie dyszę tylko… biegnę z przyjemnością :-)

Po około 3 km zaskoczyła mnie trasa – wbiegliśmy do parku, gdzie trasa była gliniana! Ale wtedy ktoś krzyknął „Brawo! Jesteś pierwsza! I żadnej dziewczyny za Tobą!” Zdziwiłam się tym i poczułam niesamowitą szansę… Wygrać taki duży bieg? Słynny Bieg Mikołajów w Toruniu? No ale to jeszcze 6 km, a więc najgorsze przede mną… I czy ja przypadkiem się nie zakwasiłam skoro pierwsze kilometry pobiegłam w tempie 3:54? Trochę za szybko… Jak zwykle…

Na szczęście w tym dniu mój mąż bardzo mnie wspierał… na hulajnodze :-) Biegłam sama przez całą trasę, ale na szczęście był mój mąż, który cały czas komentował mój bieg niczym Tomasz Zimoch :-) To dodawało mi pewności siebie, że jest dobrze, że nikt mnie nie goni, a każdy krok przybliża do… zwycięstwa... :-) Najbardziej niesamowite było jednak to, że nie miałam żadnego kryzysu, żadnej kolki i… trochę czułam się jakbym była na treningu :-) Na pewno nie dałam z siebie wszystkiego bo od 4 km zależało mi tylko na jednym – żeby być na podium :-) Nie patrzyłam już na zegarek i trzymałam taki oddech żeby w razie czego móc jeszcze przyspieszyć o kilka sekund gdyby na horyzoncie pojawiła się jakaś dziewczyna…

META
Ale nie pojawiła się :-) Dobiegłam! Z wielkim uśmiechem na ustach! Wygrałam! Co więcej – życiówka! 40:12! Może tutaj powinnam napisać, że mam niedosyt, bo te 12 sekund na pewno byłam w stanie gdzieś urwać, ale… to nie o to chodziło w tym biegu :-) W tym biegu nie zależało mi na złamaniu 40 min… Chciałam po prostu cieszyć się tym, że mogę wziąć udział w tym wydarzeniu i wbiec na metę z wielkim uśmiechem, a nie z wielkim cierpieniem :-) I udało się :-) Co prawda wywiadu udzielałam z zamarzniętą twarzą i sepleniłam jak po wizycie u dentysty po znieczuleniu ale… po prostu byłam szczęśliwa :-) Najszczęśliwsza na świecie! Dla takich biegów na pewno warto trenować  i być częścią tej wielkiej biegowej rodziny :-) 

Tym samym sezon uznaję za zakończony chociaż teraz chce mi się biegać jeszcze bardziej :-) Jestem szczęśliwa i chcę takich chwil jak najwięcej w swoim życiu :-) 


Mieć w życiu pasję i robić to co się kocha to po prostu być szczęśliwym :-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz