niedziela, 11 listopada 2018

BIEG NIEPODLEGŁOŚCI WE WROCŁAWIU CZYLI ZWYCIĘSTWO W BIEGU Z WĄSEM

Po Gdańsku ciężko było zmobilizować się do treningów bo chciałam już zakończyć sezon biegowy i trochę dać odpoczynku przede wszystkim głowie, ale... nie pobiec w Biegu Niepodległości? Może chociaż z wózkiem, bez presji i z uśmiechem na ustach? I wtedy okazało się, że poniedziałek jest wolny, więc trzydniowy weekend trzeba było wykorzystać - wyjeżdżamy!!! Tylko gdzie? Właściwie prawie w każdym mieście był organizowany Bieg Niepodległości, więc wystarczyło wybrać miasto :-) Padło na Wrocław, bo mój Mąż namawiał mnie do takiej wycieczki już od jakiegoś czasu, a że zapowiadała się piękna pogoda (słoneczko i 14 stopni!!! 11 listopada!!! Nie pamiętam takiego ciepła...), to stwierdziłam, że jest to idealna okazja :-) Tym bardziej, że na następne wyjazdy szybko się nie zapowiadało, bo przecież niedługo zima...

Wyjechaliśmy w sobotę o 6 rano i plan był prosty - na początek zwiedzanie ZOO... Dobrze byłoby też za bardzo nie zmęczyć się przed niedzielnym biegiem, ale... tam po prostu nie da się spędzić TYLKO 2-3 godzin! Wrocławskie ZOO jest po prostu przecudowne i szczerze mówiąc nie wiem jak ja teraz będę chodziła z Majką do Warszawskiego ZOO... Chyba trzeba będzie częściej odwiedzać Wrocław :-) Tak czy inaczej spędziliśmy tam 6 godzin, a i tak najchętniej zostalibyśmy jeszcze kilka :-) Nogi wieczorem odpadły i... nawet nie miałam siły wyjść na roztruchtanie przed niedzielnym biegiem... Po prostu po przyjściu z ZOO padłam... No trudno... To nie miał być docelowy start tylko uczczenie 100-lecia niepodległości Polski i rodzinny wyjazd do Wrocławia, więc za bardzo się tym nie przejmowałam...

Na linii startu stanęłam zmęczona po zwiedzaniu ZOO i z... zakwasami w pachwinach po przejechaniu w piątek na hulajnodze jakiś 12 km (mięśnie nieprzyzwyczajone po prostu padły)... Nie liczyłam zatem na super wynik czy miejsce... Po prostu chciałam żeby się szybko bieg skończył, bo przecież zaraz miało być zwiedzanie wrocławskiego rynku, który również miał być jednym z piękniejszych w Europie (i był! Potwierdzam!) :-)

Na początku tradycyjnie wyrwałam... No bo przecież po co słuchać trenerów, którzy mówią żeby nie zaczynać za szybko? Pierwsze pół kilometra w tempie 3:40... "Bosko! Zaraz będę umierać..." Co ciekawe przede mną widziałam tylko jedną dziewczynę! Na takim duuuużym biegu! Zupełnie się tego nie spodziewałam, ale słabe nagrody po prostu nie przyciągają zawodniczek czy byłych zawodniczek tylko amatorki :-) Mimo wszystko tylko czekałam aż inne dziewczyny zaczną mnie wyprzedzać, ale... nic takiego się nie działo! Ba! To ja właśnie doganiałam pierwszą biegnącą dziewczynę i... na 4 kilometrze nawet ją wyprzedziłam! Szalony pomysł, bo sama już dyszałam jak lokomotywa, a do mety było jeszcze 6 km!!! 6 masakrycznych kilometrów!!!
Za chwilę zobaczyłam Męża z moją ukochaną Kruszynką i chociaż przez chwilę zrobiło mi się lepiej... Wbiegliśmy na stadion i tam mnóstwo dopingujących kibiców, więc nogi i oddech jakoś dały odpocząć... Niestety zaraz znowu wybiegliśmy ze stadionu i zaczęła się walka... Na domiar złego nie zdążyłam na stadionie złapać kubeczka z wodą... A było straaaasznie gorąco - 14 stopni i patelnia... Mój organizm już dawno nie biegał w takiej temperaturze, więc chyba się zagotowałam... W głowie cały czas toczyłam walkę "Nie dasz rady, zwolnij, po co ci to...Co za różnica czy będziesz pierwsza, druga czy dziesiąta... Już swoje zrobiłaś w tym sezonie"... 

I wtedy z pomocą przyszedł mi nieznajomych chłopak z butelką wody... Nie dość, że poczęstował mnie swoją wodą, to jeszcze motywował do walki... Bardzo dziękuję!!! Chyba nie zdążyłam podziękować na mecie, a w tych najgorszych kilometrach pomógł mi baaaaaaardzo! Jeśli to czytasz to dziękuję z całego serca! :-) I chętnie podzielę się nagrodami ;-)

Wracając do biegu to tylko czekałam, aż w końcu minie mnie dziewczyna z "czwartego kilometra" albo jakaś następna... Zaczęłam się nawet odwracać, ale obraz mi się rozmywał więc nie widziałam nikogo :-) I tak dobiegłam do 9 km... Jeszcze tylko kilometr... To już trzeba było zebrać resztki sił... Na zawrotce widziałam jeszcze, że kolejna dziewczyna jest za mną jakieś 50 m, więc to całkiem sporo i że powinnam dać radę... Ale na wszelki wypadek zebrałam się i przyspieszyłam wbiegając na stadion :-) O dziwo jakoś siły się znalazły :-) WYGRAŁAM!!! WYGRAŁAM BIEG, DUŻĄ IMPREZĘ!!! Czas 40:29, ale mimo wszystko jestem zadowolona bo po pierwsze zwycięzców się nie sądzi, a
po drugie trasa była trudna - mnóstwo zakrętów, nierówne alejki w parku, gorąco, zakwasy... Nie było szans na kolejny czas poniżej 40 minut, a przynajmniej mam sporo wymówek ;-)

Kończę ten sezon biegowy przeszczęśliwa :-) To był mój najlepszy sezon biegowy w życiu! :-) W ogóle to był mój najlepszy rok w życiu :-) Dziękuję Arturowi za super przygotowanie do sezonu, a ukochanej rodzince za wielkie wsparcie w mojej pasji :-) Następny bieg pewnie dopiero w lutym, więc trzymajcie kciuki za przygotowania, a przede wszystkim za zdrowie :-) Jak jest zdrowie to można wszystko ;-)








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz