sobota, 16 lutego 2019

1 GRAND PRIX WARSZAWY CZYLI SEZON 2019 ROZPOCZĘTY :-)


Czasami są takie chwile, że zastanawiam się po co wstaję o 5:15 zamiast w końcu się wyspać, po co męczę się na treningach zamiast po prostu potruchtać  od czasu do czasu, po co moknę i marznę zamiast obejrzeć jakiś dobry film? I wtedy po 3 miesiącach takich mieszanych uczuć  przychodzi pierwszy start… Bez większych nadziei (bo co to za treningi na zmęczeniu), z wieloma myślami żeby po prostu nie przyjechać… I… kończysz ten bieg zwycięstwem :-) Wiem, że to mały bieg, że nie było kilku osób, że czas daleki od jesiennych startów… ale Wygrałam :-) I jest moc na najbliższe treningi i cel numer jeden czyli MARATON :-)

A jak to wszystko wyglądało? Rano porażka… Zupełnie zapomniałam co zabiera się na bieganie na zawodach i wyszło lekkie opóźnienie… Ba… Nie zdążyłam sprawdzić prognozy pogody, a z ostatniej wynikało, że ma być 9 na plusie i pełne słońce… Dla mnie to jednoznaczny sygnał – biegnę na krótko :-) I tak będzie za gorąco…

Niestety na rozgrzewce się okazało, że w ciągu kilku godzin prognoza się zmieniła – słońca brak i… zimno… A ja miałam tylko krótkie spodenki i… jakąś bluzkę z długim rękawem do treningów… No nic – nauczka na przyszłość :-) Dobrze, że to tylko Kabaty, a nie jakiś docelowy start :-)
Na starcie gęsia skórka na nogach i oczekiwanie, żeby szybko nas puścili… Niestety było opóźnienie 5 minut! Ale cóż – trzeba płacić za brak organizacji…

Wystartowałyśmy… Pech chciał, że było mi zimno, więc postanowiłam się nie oglądać na inne dziewczyny – trzeba było się rozgrzać :-) Błoto, zimno… Chciałam mieć to już za sobą… Niestety (a może na szczęście?) po kilkuset metrach okazało się, że biegnę pierwsza i… muszę tak ciągnąć dopóki ktoś mnie nie wyprzedzi… Czekałam tylko na to kiedy to nastąpi, ale… na nic takiego się nie wydarzyło, a ja czułam się jak na treningu :-) Nogi lekkie, oddech jak na start znośny (jeszcze nie doszłam do etapu umierania) i myśl, która mnie trzymała przez cały bieg – na mecie czekają na mnie Moje Szczęścia :-) Trzeba było tylko utrzymać tempo i dobiec… I udało się! 1 miejsce! Czas daleki od ideału 41:18, ale uśmiech na mecie i brak padnięcia mówił sam za siebie :-)

Wiem, że w kolejnych biegach będzie dużo trudniej - wrócą Marty, Bożenka, Pela... Ale w tej chwili nie ma to znaczenia :-) Trzy miesiące pracy spłaciły się w jednej chwili :-) I przede wszystkim pojawiła się nadzieja, że maraton nie będzie porażką, a kolejną, piękną przygodą :-)

Ps. Dzięki ActiveSports za super zdjęcia! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz