Przed startem mimo wszystko
trochę stresu - długie kolejki do toalety, tłumy… Gdy usłyszałam odliczanie do
startu 3, 2, 1… wyszłam właśnie z toalety i dokleiłam się do ostatniego
pacemakera na 1:30… Uff… Zdążyłam… Nie udało się co prawda spotkać z nikim z
Dream Run żeby pobiec razem, ale przynajmniej miałam szansę biec w grupie czyli
w razie wiatru i kryzysu zawsze łatwiej i przyjemniej :-)
Pierwsze kilometry mijały bardzo szybko… Wiedziałam, że pierwsza
część trasy jest w dół, więc powinno być lekko, ale… niestety wcale tak lekko
nie było… Oddech spoko, mięśnie spoko, ale… to słońce! Gorąco! Jak tak dalej pójdzie to po prostu nie dam rady? A co będzie na
maratonie? Koszmarne myśli zaczęły mnie nachodzić… Ale biegłam i starałam
się przybijać piątki, uśmiechać się i zgodnie z założeniami – nie biec „z
grymasem na twarzy” :-) Chyba tak było, ale marzyłam o tym, żeby jednak
słoneczko schowało się za chmurki... Co więcej – na pierwszych dwóch bufetach
było tragicznie – straciłam tam co najmniej kilkadziesiąt sekund! Tłum,
przepychanie, zwalnianie, przyspieszanie… Oj, dobre doświadczenie przed
maratonem! Muszę nauczyć się lepiej ustawiać, bo bez wody nie dam rady, a takie
wytracanie rytmu jest bardzo słabe… Po pierwszym bufecie zając uciekł mi na
dobrych 30 m i gonienie go mimo wszystko kosztowało sporo sił…
Wciąż biegłam z uśmiechem na ustach i… od 14 km zaczęłam zauważać,
że ludzie po prosu zwalniają! Mi za to biegło
się coraz lżej, bo słoneczko było z tyłu i w końcu nie było mi tak gorąco jak
na plaży… Po drodze do 21 km spotkałam sporo biegowych znajomych… Niestety
wśród nich Bożenkę i Pelę, ale coś czuję, że dziewczyny jeszcze pokażą swoją
formę w tym roku :-)
Na Wisłostradzie było już cudownie :-) Zostały 4 kilometry, a nogi
niosły… Czułam, że mogę przyspieszyć, ale cały czas miałam w głowie maraton za
dwa tygodnie… I tak zapowiadał się czas poniżej 1h 30 min, więc wydawało mi się
za szybko… Po prostu biegłam i szukałam wśród kibiców Majeczki z moim Mężem…
Pojawiła się myśl, że może wbiegnę z Majeczką na metę? Niestety, a może na
szczęście, był taki tłum kibiców, że ich nie wypatrzyłam. Ale za to 200 ostatnich metrów to doping nieznajomego biegacza – oj poniosło
mnie wtedy :-) przyspieszyłam na
maksa i jeszcze go wyprzedziłam :-) Szybko włącza mi się nutka rywalizacji ;-)
Na mecie zameldowałam się jako 29 kobieta i 1 blogerka z czasem 1:28:54 – mój drugi wynik w
historii!!! Super czas!!!
Patrząc na to, że nie biegłam optymalnie (rzadko przy krawężnikach), straciłam
mnóstwo czasu przy wodzie i na dodatek biegłam oszczędzając siły to… aż nie
chce mi się wierzyć, że taki dobry czas wybiegałam :-) Boję się trochę, że za
mocno, ale maraton i tak rządzi się swoimi prawami, więc po prostu nigdy nie
wiadomo co się wydarzy…
A po półmaratonie super tradycja - "chamskie" jedzenie: burgery, pizza, lody... Dobrze, że bieganie "wybacza" takie dobre jedzonka :-) Super, że po takim biegu można iść gdzieś całym zespołem i poczuć się częścią biegowej rodziny :-) Dzięki!
Maraton zbliża się wielkimi krokami, a ja boję się go jakbym
biegła pierwszy raz… Wybrałam Orlen bo w zeszłym roku była szybka trasa… W tym
roku organizatorzy chyba sobie z nas zażartowali i wyznaczyli dwa gigantyczne
podbiegi w drugiej części trasy, a na dodatek nie biegniemy na mój ukochany
Ursynów… Gdybym to wcześniej wiedziała prawdopodobnie wybrałabym inny maraton
(Łódź?), ale cóż – najwyżej nie będzie życiówki i będzie cierpienie… Ja wiem,
że zrobiłam wszystko żeby ten maraton był dla mnie najpiękniejszą biegową
przygodą… Bo właśnie maraton jest dla
mnie tym magicznym biegiem, moim ulubionym, w którym można zyskać nowe życie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz