sobota, 17 października 2020

EKSTREMALNY PÓŁMARATON GÓRSKI CZYLI SPONTANICZNY BIEG NA ZAKOŃCZENIE SEZONU

Tydzień temu wygrana w Pomerania Trail 26 km w okolicach Gdańska, a dwa tygodnie później miał być Bieg o Złotą Szyszkę... Niestety koronawirus i polityka zdecydowały, że bieg miał być odwołany, więc spontanicznie po biegu nad morzem, tydzień później postanowiłam "wystartować" w półmaratonie w Beskidach :-) Wszystko byłoby świetnie gdyby nie to, że w tym tygodniu...  nie odpoczywałam... Co więcej -
w czwartek pobiegłam bardzo mocno akcent i to na płaskim, a w piątek już moje łydki błagały o odpoczynek... Tymczasem właśnie wtedy wpadłam na "genialny" pomysł - wycieczkę po Beskidach :-)
bo czy może być lepsza trasa i widoki niż Malinowska Skała i Skrzyczne? 

Na wszelki wypadek o opinię na temat tego biegu nie spytałam ani rodzinki, ani Artura, ani znajomych tylko... postanowiłam jechać na bieg skoro miał się odbyć zaledwie 30 min ode mnie :-) Przecież nie musiałam go biec na maksa, a chciałam tylko zrobić fajną wycieczkę biegową w nowym terenie :-) 

W  piątek w nocy wróciliśmy do Sopotni, a już rano w sobotę o 7 zadzwonił budzik... Oczywiście nie chciało mi się wstać, ale wiedziałam, że będę żałować, więc podniosłam cztery litery i poszłam się ogarniać... Niestety na śniadanie nie miałam nawet bułek, które zawsze zajadam nawet przed treningami... Byłam kompletnie nieprzygotowana... 

Ubrałam się jak na trening i pojechałam na start... Wyjątkowo nie w krótkich spodenkach i nie z krótkim rękawem co jak na mnie jest dosyć niespotykane :-) Na starcie jednak się okazało, że... pada, a na górze to jest właściwie śnieg i strasznie zimno... Hmmmm... Czyli jednak za zimno się ubrałam? No nic... Do góry na pewno będzie ciepło, a w dół to jakoś przeżyję te 45 min ;-)

Trochę jeszcze pomarudziłam do siebie i bliskich po co ja w ogóle przyjechałam i w końcu całkiem bez przygotowania i z bardzo krótką rozgrzewką (nie miałam nawet kurtki i nie chciałam przemoknąć!) stanęłam na starcie...

Na starcie zobaczyłam kilka mocnych dziewczyn, w tym Edyta Lewandowska, więc od początku odpuściłam bieg... Zresztą miała to być tylko wycieczka! Co ciekawe po 1,5 km asfaltu byłam druga, ale zaraz zaczęły się mocne podejścia, więc wszyscy zaczęli mnie wyprzedzać... Kompletnie nie radzę sobie z tym elementem i jak jest nachylenie powyżej 10% to aż wstydzę się swojego tempa i tego że wszyscy mnie wyprzedzają... Spuszczam głowę i po prostu idę... Zaczęłam się też na siebie denerwować, że "po co tu przyjechałaś?", "znowu to samo co w biegu na Rysiankę - tu jest za stromo i za dużo kamieni", "złe buty założyłaś" (to akurat była prawda, bo x-talony 210 w połączeniu z kamieniami to była tragedia), "źle się ubrałaś", "łydki bolą po czwartku - nie dobijaj ich"... Po moim zdaniem 5 km przebiegłam zaledwie 2 km... 


W końcu zaczęłam inaczej rozmawiać ze sobą: "Przecież to miała być wycieczka!", "Jesteś po mocnych treningach i starcie, więc ciesz się chwilą, że możesz tu być"... Kiedy przestałam się przejmować czasem i miejscem (biegłam 5, ale byłam pewna, że zaraz jeszcze kilka dziewczyn mnie dogoni) to zaczęła się zima... Błoto, śnieg i okropny wiatr... Zrobiło mi się zimno, więc mimo wszystko starałam się biec niż iść, bo wiedziałam, że inaczej zamarznę :-) Tempo było jednak tragiczne i wciąż wszyscy mnie wyprzedzali...

Dotarliśmy do kopnego śniegu... Tam to już nawet zaczęłam się uśmiechać "Co ja tu robię? Nie umiesz biegać po błocie, a chcesz po śniegu?", ale to był punkt odżywczy na 10,5 km i ktoś powiedział, że za 300 m śnieg się kończy i zacznie się 8 km szutru i asfaltu... Hmmm... Nie chciało mi się wierzyć, że w końcu moje stopy odpoczną od kamieni, błota i śniegu... Ale rzeczywiście zaczęło się... Moje nogi zaczęły się same kręcić (jak to w dół) i zaczęło się ku mojemu wielkiemu zdziwieniu... wyprzedzanie... 

Wyprzedziłam z 10 chłopaków i to praktycznie bez żadnego wysiłku... Dotarłam do ostatniego punktu na 15 km i... ktoś nagle krzyknął "podium blisko"... Nie wiem kto to był, ale jeśli to czyta to jestem mu bardzo wdzięczna bo... to on uratował moje 3 miejsce! Dzięki! Ja wtedy uwierzyłam, że podium jest blisko i po prostu przyspieszyłam :-) Skoro i tak to był bieg tylko w dół po równym to dlaczego trochę nie przyspieszyć? :-) za 500 metrów byłam już 4 kobietą i wciąż wyprzedzałam kolejnych chłopaków :-) do mety było już jakieś 2 km i już nie chciało mi się wierzyć, że jeszcze wyprzedzę jakąś dziewczynę, ale biegłam swoje byle już pojechać do domu i spędzić czas z rodzinką w Sopotni :-) Nagle tuż przed asfaltem czyli około 1,5 km przed meta dogoniłam kolejną dziewczynę i... biegłam trzecia! To znaczy już nie byłam tego pewna czy na pewno biegnę trzecia, ale na pewno wciąż wyprzedzałam chłopaków :-) 

W sumie ostatnie 5 km przebiegłam w 17 minut (i to z rezerwą!), a na metę wpadłam bardzo zdziwiona, że jednak jestem trzecia :-) Tym razem nie udało się wbiec z Mają na metę, bo nie ciągnęłam rodzinki na ten deszcz, śnieg i błoto, ale pojechałam po nich żeby być z nimi na podium :-) 3 miejsce OPEN, 1 w K30 z czasem 1:57 :-) w dodatku po biegu najlepszy catering z jakim miałam do czynienia na imprezie biegowej (zupki, drugie dania, pierogi, herbatka, kawka, soki... no prawie jak na weselu ;-)) i... co bardzo mnie zdziwiło - fajne nagrody, w tym grill elektryczny, który przy braku piekarnika w Sopotni bardzo się przyda :-) 

Takie powroty w góry to ja lubię :-) Szkoda, że ten sezon się kończy... Szkoda, że ten rok startowy się kończy, ale trzeba zachować rozsądek, bo kontuzja może czaić się za rogiem, a ogólnorozwojówki i rozciąganie niestety mocno zaniedbane jak zaczęły pojawiać się starty... Teraz czas odpocząć i się wzmocnić :-) 

Ten rok był bardzo dziwny, ale też dla mnie wyjątkowy... Zakochałam się w ultra i bieganiu po górach chociaż kiedyś twierdziłam, że to zupełnie nie moja bajka, bo wolę chodzić po górach... Teraz mam już kolejne marzenia i cele - może jakaś setka w przyszłym roku? :-) W tym roku miałam też dużo szczęścia bo udało mi się wiele razy stanąć na podium, ale na pewno nie to jest najważniejsze :-) Najfajniejsza jest ta przygoda... ta adrenalina w górach... to że nigdy nie wiadomo co przyniesie dany start... Tu się nie da powiedzieć - jestem przygotowana na złamanie 1:30 w półmaratonie to tyle pobiegnę... Tutaj nie wiadomo... Tutaj nie trzeba się ścigać i męczyć o głupie 5 czy 10 sekund na kilometrze... Tutaj czuję się wolna... 

Ps. Trzy dni później postanowiłam przespacerować się z rodzinką trasą w tych okolicach czyli również z Doliny Zimnika Malinowska Skała i Skrzyczne... Tym razem zamiast deszczu, mgły - piękne słońce... Ehh... Rzeczywiście tam są piękne widoki :-) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz