15 miesięcy przerwy od startu w płaskim biegu i treningu pod płaskie, 8 miesięcy bez jakiekolwiek startu, 2 miesiące bez ani jednego treningu po płaskim i... przypadkowy przyjazd do Warszawy w terminie biegu na Kabatach... Pobiec? Skompromitować się? Ale to tutaj przeżywałam najwięcej pięknych biegowych wspomnień bo to w Kabatach jest najlepsza atmosfera, pełno znajomych i... mój las :-)
Moje sentymentalne serce chciało pobiec, ale po rezygnacji ze startu Jędrka mój rozum powiedział - "NIE"... Na szczęście Artur jeszcze raz kazał mi się zastanowić i wtedy serce wygrało - "Pobiegnę" :-) Co z tego, że to będzie wynik bardziej pod 45 minut niż 40 minut... Co z tego, że nie stanę na podium tylko będę gdzieś daleko... Co z tego, że będą się śmiać... Ja już nie biegam po płaskim tylko w górach! Nie zrobiłam ani jednego treningu na płaskim - mam po prostu prawo pobiec dyszkę w 45 minut :-)
Z tymi myślami przyjechałam na Kabaty... Na dodatek duszno przed burzą (moje najmniej ulubione warunki do biegania - szczerze mówiąc miałam nadzieję, że spadnie deszcz), bardzo mało ludzi jak na bieg na Kabatach i co zabolało najmocniej - brak starego składu z Kabat...
Podczas rozgrzewki człapałam chyba po 6 min/km, ale wspominałam stare starty w Kabatach i wspólne rozgrzewki z Dream Run. Czułam, że jest ze mną kiepsko, bo duchota straszna... Mimo wszystko z nadzieją w sercu stanęłam na linii startu żeby po prostu biec swoje według swojego samopoczucia.
I wtedy zdarzył się cud... Biegło się lekko, a ja biegłam pierwsza... Myślałam, że człapię bo mój zegarek wariował, ale koło tabliczki z 5 km miałam czas jak zwykle na Kabatach czyli w okolicy 19:30... Jak to możliwe?
Zaczęłam się bać, że zaraz w tym upale nie wytrzymam tego tempa... Mając świadomość, że nikt za mną nie biegnie zwolniłam, a kilometry same leciały, bez cierpienia takiego jak zwykle na Kabatach :-) po 8 km spotkałam swoją rodzinkę i już wiedziałam, że muszę dobiec do mety pierwsza i stanąć z Mają znowu na podium bo taka szansa może się już nie powtórzyć :-)Na mecie czas poniżej 41 minut i wspólne wbieganie z Mają :-) Zapisuję ten bieg do bezcennych wspomnień w swoim życiu:
1) rodzinka na mecie, wspólne przekroczenie mety, podium z Mają
2) bieganie w górach wcale tak nie zwalnia - mój czas raczej standardowy na Kabaty :-)
3) "uwierz w końcu w siebie"
4) ten sezon już jest piękny, a jeszcze czeka mnie wiele wspomnień trailowych :-) Najważniejsze, że nic nie boli i można się cieszyć bieganiem :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz