sobota, 26 czerwca 2021

II BIEG ŻENTYCY I 2 ZWYCIĘSTWO :-)


Pierwszy bieg Żentycy bardzo zapadł mi w pamięć - pomimo deszczowej pogody (która wtedy wydawała mi się kiepska) był to jednak pierwszy bieg górski, w którym przede wszystkim biegłam i w którym dobrze mi się biegło i w którym... wygrałam :-) Do tego super towarzystwo na biegu Bożenki i Jędrzeja i... po prostu trzeba było to powtórzyć w tym roku :-)

Bożenka i Jędrzej przyjechali, więc była motywacja na 100% tylko... upał przedburzowy, trochę więcej przewyższenia niż przed rokiem i przede wszystkim... forma w lesie bo dodatkowe kilogramy jednak ciężko dźwigać pod górę, a przy pracy zdalnej jakoś ciężko tego uniknąć...

Mimo wszystko nawet dla wycieczki biegowej, oderwania od rzeczywistości i wspomnień zeszłorocznych warto było stanąć na starcie tego biegu :-) Zresztą sama otoczka tego biegu jest niesamowita - muzyka góralska, przetwory Sopki Stopki (w tym oczywiście żętyca), super smaczny poczęstunek (zupka, ciasta, owoce, hummus z pitą... to raczej się nie zdarza) i piękne górskie widoki :-)

 

Wystartowaliśmy... Oczywiście jak na moją obecną formę zdecydowanie za szybko i w tempie z półmaratonu po płaskim (4:10 pierwszy kilometr, pod górę) - a co! Adrenalina zadziałała :-) No i dobrze się biegło do... 2 km... Gdy tylko zaczął się mocny podbieg pod górę każdy krok to jak mucha w smole... Oczywiście pojawiły się myśli - po co się tak męczyć? To bez sensu! Ty nie umiesz biegać w górach! 

Największy kryzys miałam na 7 km... Na szczęście do tego czasu "biegłam" praktycznie z Jędrkiem, więc podtrzymywał mnie na duchu :-) Chociaż gdy usłyszałam - "No już 1/3 trasy" to raczej miałam ochotę się popłakać niż uśmiechać... Nawet po płaskim nie biegłam szybko bo na łące tak paliło słońce, że nogi po prostu nie chciały się kręcić...



Męczarnia trwała właściwie do 15 km kiedy był drugi punkt z wodą... Polałam się, wzięłam wodę i w końcu zaczęłam biec :-) na 17 km Jędrek mi powiedział, że już tylko 4 km, więc po prostu pognałam w dół... zostawiając mojego wybawcę z początkowych kilometrów biegu... 

Już wiedziałam, że będzie dobrze i nikt mnie nie wyprzedzi bo zyskałam jakąś moc i jakimś cudem dobrze zaczęło się biec :-) nawet dogoniłam zawodnika w pomarańczowej koszulce, który uciekał mi przez cały bieg :-) 

Na mecie to już tylko euforia szczęścia - wspólne wbieganie z Mają na metę i... zwycięstwo :-) Może biegowo nie było najlepiej, ale zwycięzców się nie sądzi ;-) Na pewno był to dobry trening dla głowy, który może pomóc już niedługo na starcie z Gdyni do Wejherowa :-) Tylko czy mocy w nogach wystarczy? Oto jest pytanie :-)

 

 

Tak czy inaczej mam nadzieję, że w przyszłym roku znowu będzie mi dane pobiec w tym sentymentalnym bieg, najchętniej oczywiście z Bożeną i Jędrzejem, którzy dotrzymywali nam towarzystwa kilka dni :-)

Po biegu nie mogło oczywiście zabraknąć strumyczka, lodów i burgerów :-) Piękny dzień :-) Dla takich chwil warto żyć, mieć pasję, wstawać o 5 i po prostu cieszyć się bieganiem :-)

Następnego dnia oczywiście zamiast regeneracji było poranne bieganie, a później Pilsko z dodatkowym obciążeniem :-) Takie chwile też są bezcenne - trzeba korzystać dopóki zdrowie pozwala ;-)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz