niedziela, 22 kwietnia 2018

OWM CZYLI NAJPIĘKNIEJSZA MARATOŃSKA PRZYGODA TRWA DALEJ...

Oj będzie się działo... Oj będzie naprawdę dużo emocji w tym wpisie... I... Będzie on na pewno trochę przydługi ale maraton rządzi się swoimi prawami i wciąż twierdzę, że są to najpiękniejsze biegi, które dają wspomnienia na całe życie... Bo wtedy rodzi się cudowne nowe życie... Bo wtedy możesz przenosić góry chociaż nogi na pewno by tego nie chciały... Bo wiesz, że możesz wszystko...

PRZED BIEGIEM
Tylu błędów przed maratonem jeszcze nigdy nie popełniłam dlatego stanąć na linii startu maratonu i wierzyć w życiówkę w upalną pogodę z wiatrem? Oj nie... Wiary nie było, głowa niemal przegrała przed startem... Dlaczego? Bo czy tydzień przed maratonem, do którego przygotowujesz się pół roku, a marzysz od 1,5 roku biegniesz sobie 40 km i spacerujesz 10 km i to jednego dnia? A może później wpadasz na genialny pomysł, że ostatnio przez starty zaniedbałaś rozciąganie, więc warto zrobić sobie taką sesję, a następnego dnia czujesz zakwasy? Tak, tak... TO BYŁAM JA! NIEROZSĄDNA DO GRANIC MOŻLIWOŚCI! I co więcej, zdawałam sobie z tego sprawę na linii startu...

Co jeszcze? Pogoda nie rozpieszczała - zapowiadała się patelnia (na niebie nie było ani jednej chmurki przez całą trasę), a w dodatku silny wiatr... Nie było też oficjalnych pacemakerów ani na 3:05, ani na 3:10 (wcześniej organizator mnie poinformował, że będą! Co za oszustwo!), nie miałam też prywatnych pacemakerów (ostatnio miałach ich aż dwóch, więc wstyd było nie dobiec :-) ), więc samotny bieg wydawał się w tych warunkach katorgą...

ISKIERKA NADZIEI
Tuż przed maratonem zapytałam czy może ktoś z uczestników OWM lub znajomych nie biegnie przypadkiem na 3:10 i... okazało się, że najlepszy trzymacz tempa z moich znajomych tj. Jacek właśnie biegnie na taki czas :-) Poczułam wielką ulgę... To była moja szansa, że nie pobiegnę pierwszych kilometrów w tempie 4:10 i nie umrę na 15 km... Wtedy pojawiła się pierwsza iskierka nadziei...

W dodatku od 17 km miał ze mną jechać na rowerze mój Mąż Kuba, ale 1) organizatorzy mogli go wyrzucić z trasy, więc tak naprawdę była spora szansa, że będzie musiał jechać gdzieś obok, ale jednak daleko... 2) nie da się dyktować tempa na rowerze nie robiąc tego nigdy wcześniej i mieścić się w granicach 5 sekund... Ale... mógł mieć przy sobie nieograniczone zapasy wody i żeli, a przede wszystkim być niesamowitym wsparciem głowy, że jednak nie będę sama z tym wiatrem, upałem i 42 km do przebycia...

TUŻ PRZED STARTEM
Noc przed startem była wyjątkowo ciężka... Ciągle się budziłam, a i Majeczka spała jakoś mało spokojnie i musiałam ją karmić dwa razy... No cóż - takie życie mamy niemowlaka... Ale już nie narzekam :-) Majeczka i tak jest najwspanialszym dzieckiem jakie mogłam sobie wymarzyć i daje mamie dużo wolnego czasu tj. czasu na treningi :-)

Do metra musiałam biec, bo jakoś nie mogłam się rano wyrobić pomimo tego, że wszystko przygotowałam już wieczorem... Metro wypełnione mnóstwem biegaczy, adrenalina już mi skoczyła, a serce podskoczyło do gardła... Usiadłam oszczędzając nogi koło innego maratończyka, który podobnie jak ja miał opaskę z czasem na ręku... Chciał łamać 3 godziny, a ja miałam czas na 3:07:59 (oczywiście to był plan zdecydowanie życzeniowy i kompletnie nie miał się do rzeczywistości, ale chciałam wiedzieć ile brakuje mi na konkretnym punkcie, a poza tym ten czas życzeniowy był już zakładany pół roku temu, a ja po prostu nie umiem się tak poddać...). Ucięliśmy krótką gadkę na temat naszych czasów i... ciekawe czy udało się złamać te 3 godziny :-) Mam nadzieję, że tak :-)

Przed startem byłam umówiona z Jackiem o 8:50. Do tego czasu chciałam zrobić rozgrzewkę i załatwić toaletę. Spotkałam jeszcze Szychę i Marcina, którzy jak zawsze swoim optymistycznym nastawieniem do życia dodali wiary :-) Ale... gdzie jest start? Ja nie chciałam żadnych depozytów czy miasteczek tylko napis START! Do startu z metra szłam chyba 25 min - najpierw ścisk w metrze (schody i wąskie przejścia zapchały się biegaczami), a znalezienie startu przez wejście do miasteczka i przez Stadion Narodowy zajęło strasznie dużo czasu... Potraktowałam to jednak jako rozgrzewkę i... zdążyłam na ustawkę z Jackiem dokładnie o 8:49... Uff... Udało się :-) Pierwszy stres z głowy :-) Jest Jacek :-) Będzie dobrze :-) Musi być dobrze :-) Poczułam niesamowitą ulgę...

PIERWSZE KILOMETRY
Pierwsze 5 km były na maratonie jak zwykle magiczne... Dzięki Jackowi tempo było prawie idealne (no może 5 sekund za szybkie, ale było sporo z górki, a czekał nas spory podbieg) i biegło się bardzo przyjemnie chociaż... już czuć było wiatr i słońce, a o dziwo nie było wcale tak dużo ludzi żeby się schować... Już na trzecim kilometrze właściwie można było biec samemu, więc trochę kiepsko to wróżyło na drugą część dystansu, gdzie wsparcie grupy jest jednak nieocenione... Przekonałam się o tym przy poprzednim maratonie kiedy grupę prowadził Mariusz M. jako pacemaker i biegło się po prostu idealnie - wiatru nie było czuć, tempo było trzymane, a w dodatku Mariusz zagrzewał do walki... Oj jak mi tego brakowało...

BYLE DO URSYNOWA
Zgodnie z zasadami przez pierwszą część dystansu starałam się maksymalnie oszczędzać siły, chować się za innymi biegaczami (co było niestety bardzo trudne, bo nie było za kim) i cierpliwie czekać... Kilometry mijały chociaż było bardzo gorąco, ale przynajmniej wiatr nie przeszkadzał bo był z boku... Czekałam na 17 km bo tam miał czekać mój mąż i moja ukochana rodzinka, w tym oczywiście Majeczka (w tym miejscu bardzo dziękuję moim rodzicom, którzy zaopiekowali się dzielnie Majeczką na taki długi czas, a jeszcze moja mama była po nieprzespanej nocy w pracy... Ehh... Nie wiem skąd ona ma tyle sił! Podziwiam!).
Doczekałam się :-) Wciąż czułam się jak na wybieganiu, ale chyba tylko dlatego, że na każdym punkcie z wodą starałam się polewać wodą... Miałam jednak wrażenie, że wolontariusze nie nadążają z nalewaniem i rozdawaniem wody, więc ciekawe jak poradzili sobie z następnymi, dużo liczniejszymi grupami...

Na Ursynowie czekała na mnie jeszcze jedna niespodzianka - moja siostra na rowerze :-) A więc dodatkowe wsparcie głowy :-) Ucieszyłam się strasznie :-) Ona zawsze we mnie wierzyła za bardzo, więc wiedziałam, że nie poddam się bez walki :-)

ZBIEG DO WILANOWA
Do Wilanowa (25 km) biegło się super - wszystkie ścieżki biegowe dokładnie znane, więc nic mnie nie zaskoczyło po drodze. Tempo dobre, pogoda coraz gorsza, ale liczyłam się z tym. Polewanie wodą dawało jednak dobre rezultaty i czułam się wciąż bardzo dobrze chociaż wiedziałam, że zabawa dopiero się zacznie...

Na zbiegu średnie tempo z kilometra 4:14 i nagle... Szok... Zaczęło się... Bieg pod wiatr! Ale jak! Każdy krok był po prostu walką! "I tak będzie przez 7 km" - ktoś rzucił... Chciało mi się płakać... Nie było za bardzo za kim się schować i w końcu wyszło na to, że za mną się chowali... Ach ci mężczyźni... Co tu robić?

Przez głowę przebrnęło tysiąc myśli: że nie dam rady, że to koniec, że to wszystko przez szybki początek, że co ja sobie myślałam, że w taką pogodę chcę złamać 3:10 albo nawet zrobić życiówkę, że Michał miał rację - trzeba było biec żeby dobiec, a nie się szarpać na życiówki, bo to będzie tylko rozczarowanie... Wystarczyło pobiec za zającem na 3:15 i mieć święty spokój... A może poczekać na tego zająca? A jak to nic nie da, a ja i tak umrę? Ale tak poddać się przed 30 km? Wstyd straszny... No dobra... To chociaż do tego słynnego 30 km...

SŁYNNY 30 KM
Tutaj zaczęła się prawdziwa zabawa. Miałam nadzieję, że w końcu chociaż trochę będzie bez walki z wiatrem, ale moje nadzieje szybko prysły. Kiedy dotarłam do 30 km zobaczyłam moją siostrę... No nie... W takim razie nie mogłam tutaj wymięknąć... To jeszcze chociaż kilometr, dwa...

I tak zostało jeszcze 8 km... Przecież to tylko dwie pętle wokół SGGW! Już tyle się męczysz... Tyle zrobionych treningów pod maraton, a nie dasz rady przebiec dwóch pętli wokół SGGW? Przecież oddech wciąż dobry, nogi trochę kołkowate się robią, ale faktycznie wciąż nic nie boli... No może głowa przez tę walkę z wiatrem... Ale... Zobacz jak innym jest ciężko! Oni idą albo człapią! A Ty dajesz radę! Łap od nich energię! Ty wciąż biegniesz w okolicach 4:27!

FINISZ
Dwa kilometry przed metą było coraz więcej kibiców (dzięki za wsparcie! To naprawdę pomaga gdy chociaż ktoś krzyknie Twoje imię!), a ja czułam już metę... Nogi same biegły, wiatr jakby ucichł i mój mąż, który krzyknął "Masz

trochę straty do 3:08, ale jak zaczniesz finiszować to zdążysz!". Tylko jak tu biec szybciej przez 2 km? Można biec szybciej 500 m, ale to przecież jeszcze dwa długie kilometry na końcówce maratonu!!!

Spojrzałam na zegarek i rzeczywiście to była prawda - miałam szansę na życiówkę... W taką pogodę!!! Po takich głupotach treningowych w ostatnim tygodniu!!! Przecież to już niedaleko!!! Oddech w normie, nogi wciąż kołkowate, ale nie bolą... Trzeba się zebrać... Pierwszy kilometr w tempie 4:16 - po prostu pięknie! Ale... pojawił się wielki napis... "Jeszcze kilometr"... Wydawało mi się to strasznie daleko... I wtedy jakiś biegacz, z którym dosyć długo się trzymaliśmy krzyknął "No chodź!". No to poszłam i... wyprzedziłam go na podbiegu :-) To był trudny podbieg, ale wiedziałam, że zaraz jest zbieg i będzie już widać metę...

Ostatnia prosta... Biegnę szybko, poniżej 4:00... I... Tak jakby skurcz łydki mnie brał... Tysiąc myśli przeszło przez głowę, ale najgorsza była jedna - przypomniał mi się Jacek, który dwa lata temu widział już metę i musiał rozciągać łydkę przy barierkach, bo właśnie zaczęły łapać go skurcze... I to dwa razy!!! Myślałam tylko o tym, żeby mi się to nie przydarzyło... Nie przyspieszałam już bo po prostu się bałam chociaż siły nie wiadomo skąd nagle się pojawiły...

Ale nic takiego się nie wydarzyło i zobaczyłam zegar w okolicach 3:08... Taaaaaaaaaaaaak! Jest życiówka! To niemożliwe! To moja kolejna przepiękna przygoda maratońska! Jak ja kocham biegać maratony! Oficjalny czas 3:07:54, 15 miejsce wśród kobiet i 6 miejsce w kategorii wiekowej... Po prostu pięknie!

PO MECIE
Na finiszu czekał na mnie mój Mąż i Siostra... Jak dobrze, że nie byłam wtedy sama bo na tym maratonie dałam z siebie więcej niż na poprzednich i do metra szłam wolniej niż żółw... Zaczęły boleć pośladki, uda, łydki... Bałam się, że jak usiądę to już nie wstanę... Czyżbym w końcu przebiegła optymalnie jakiś bieg?

Na szczęście po wyjściu z metra zaczęłam chodzić już normalnie, a wieczorem wybraliśmy się z Kubą i Majeczką na spacer w bezwietrzną pogodę... Wcześniej jeszcze tradycyjnie chamskie jedzenie po starcie czyli pizza z rodzinką :-) Nic już nie bolało i nie boli... Mięśnie co prawda zmęczone i spięte, ale nawet zakwasów brak :-)

PODZIĘKOWANIA
- dla mojego Męża i Majeczki że dzielnie znoszą moje treningi (Majeczka nawet długie wybiegania w wózku :-))
- dla Rodziców, że zostają często z Majeczką podczas moich treningów, a ja nie muszę zrywać się wtedy o świcie :-) I za super opiekę podczas maratonu, a nawet maratonów (również w Gdańsku)
- dla Siostry, że wierzy we mnie za bardzo i za super niespodziankę na trasie
dla Teściów za "soczki mocy"
- dla Artura J. za kilka szybkich konsultacji treningowych, które pomogły podjąć kilka kluczowych decyzji w treningach maratońskich
- dla Jacka B. za chłodną głowę na pierwszych kilometrach i iskierkę nadziei
- dla kibiców znanych i nieznanych za trzymanie kciuków na trasie i przed komputerami/ telefonami oraz każdy okrzyk z moim imieniem...

PRZYGODO TRWAJ DALEJ I NIE PRZESTAWAJ BYĆ TAKA PIĘKNA! CZUJĘ SIĘ SPEŁNIONA JAKO MATKA BIEGACZKA... 


5 komentarzy:

  1. Brawo super sukcesy.pozdrawiam. Paulina z Polibudy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :-) Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Pisałam do ciebie na maila z bloga ale nie odpowiedzialas :(

      Usuń
  2. Świetny opis, świetny bieg i świetny wynik! Serdecznie Ci gratuluję. Też marzyłem o złamaniu 3:08, ale koszmarna pogoda i skurcze łydek mi to uniemożliwiły. Przez jakiś czas biegłem za Tobą. Jestem nawet na jednym z Twoich zdjęć. Potem jednak zaczęłaś mi odchodzić, aż wreszcie zniknęłaś mi z oczu. Ale teraz zostałem Twoim kibicem i fanem. Jeszcze raz gratuluję! Darek

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :-) Strasznie mi miło :-) I mam nadzieję następnym razem dociągniemy do końca razem, ale już nie poniżej 3:08 tylko 3:05 :-)

      Usuń