PRZED BIEGIEM
Tylu błędów przed maratonem jeszcze nigdy nie popełniłam dlatego stanąć na linii startu maratonu i wierzyć w życiówkę w upalną pogodę z wiatrem? Oj nie... Wiary nie było, głowa niemal przegrała przed startem... Dlaczego? Bo czy tydzień przed maratonem, do którego przygotowujesz się pół roku, a marzysz od 1,5 roku biegniesz sobie 40 km i spacerujesz 10 km i to jednego dnia? A może później wpadasz na genialny pomysł, że ostatnio przez starty zaniedbałaś rozciąganie, więc warto zrobić sobie taką sesję, a następnego dnia czujesz zakwasy? Tak, tak... TO BYŁAM JA! NIEROZSĄDNA DO GRANIC MOŻLIWOŚCI! I co więcej, zdawałam sobie z tego sprawę na linii startu...
Co jeszcze? Pogoda nie rozpieszczała - zapowiadała się patelnia (na niebie nie było ani jednej chmurki przez całą trasę), a w dodatku silny wiatr... Nie było też oficjalnych pacemakerów ani na 3:05, ani na 3:10 (wcześniej organizator mnie poinformował, że będą! Co za oszustwo!), nie miałam też prywatnych pacemakerów (ostatnio miałach ich aż dwóch, więc wstyd było nie dobiec :-) ), więc samotny bieg wydawał się w tych warunkach katorgą...
ISKIERKA NADZIEI
W dodatku od 17 km miał ze mną jechać na rowerze mój Mąż Kuba, ale 1) organizatorzy mogli go wyrzucić z trasy, więc tak naprawdę była spora szansa, że będzie musiał jechać gdzieś obok, ale jednak daleko... 2) nie da się dyktować tempa na rowerze nie robiąc tego nigdy wcześniej i mieścić się w granicach 5 sekund... Ale... mógł mieć przy sobie nieograniczone zapasy wody i żeli, a przede wszystkim być niesamowitym wsparciem głowy, że jednak nie będę sama z tym wiatrem, upałem i 42 km do przebycia...
TUŻ PRZED STARTEM


Przed startem byłam umówiona z Jackiem o 8:50. Do tego czasu chciałam zrobić rozgrzewkę i załatwić toaletę. Spotkałam jeszcze Szychę i Marcina, którzy jak zawsze swoim optymistycznym nastawieniem do życia dodali wiary :-) Ale... gdzie jest start? Ja nie chciałam żadnych depozytów czy miasteczek tylko napis START! Do startu z metra szłam chyba 25 min - najpierw ścisk w metrze (schody i wąskie przejścia zapchały się biegaczami), a znalezienie startu przez wejście do miasteczka i przez Stadion Narodowy zajęło strasznie dużo czasu... Potraktowałam to jednak jako rozgrzewkę i... zdążyłam na ustawkę z Jackiem dokładnie o 8:49... Uff... Udało się :-) Pierwszy stres z głowy :-) Jest Jacek :-) Będzie dobrze :-) Musi być dobrze :-) Poczułam niesamowitą ulgę...
PIERWSZE KILOMETRY

BYLE DO URSYNOWA
Zgodnie z zasadami przez pierwszą część dystansu starałam się maksymalnie oszczędzać siły, chować się za innymi biegaczami (co było niestety bardzo trudne, bo nie było za kim) i cierpliwie czekać... Kilometry mijały chociaż było bardzo gorąco, ale przynajmniej wiatr nie przeszkadzał bo był z boku... Czekałam na 17 km bo tam miał czekać mój mąż i moja ukochana rodzinka, w tym oczywiście Majeczka (w tym miejscu bardzo dziękuję moim rodzicom, którzy zaopiekowali się dzielnie Majeczką na taki długi czas, a jeszcze moja mama była po nieprzespanej nocy w pracy... Ehh... Nie wiem skąd ona ma tyle sił! Podziwiam!).
Doczekałam się :-) Wciąż czułam się jak na wybieganiu, ale chyba tylko dlatego, że na każdym punkcie z wodą starałam się polewać wodą... Miałam jednak wrażenie, że wolontariusze nie nadążają z nalewaniem i rozdawaniem wody, więc ciekawe jak poradzili sobie z następnymi, dużo liczniejszymi grupami...
Na Ursynowie czekała na mnie jeszcze jedna niespodzianka - moja siostra na rowerze :-) A więc dodatkowe wsparcie głowy :-) Ucieszyłam się strasznie :-) Ona zawsze we mnie wierzyła za bardzo, więc wiedziałam, że nie poddam się bez walki :-)
ZBIEG DO WILANOWA
Do Wilanowa (25 km) biegło się super - wszystkie ścieżki biegowe dokładnie znane, więc nic mnie nie zaskoczyło po drodze. Tempo dobre, pogoda coraz gorsza, ale liczyłam się z tym. Polewanie wodą dawało jednak dobre rezultaty i czułam się wciąż bardzo dobrze chociaż wiedziałam, że zabawa dopiero się zacznie...
Na zbiegu średnie tempo z kilometra 4:14 i nagle... Szok... Zaczęło się... Bieg pod wiatr! Ale jak! Każdy krok był po prostu walką! "I tak będzie przez 7 km" - ktoś rzucił... Chciało mi się płakać... Nie było za bardzo za kim się schować i w końcu wyszło na to, że za mną się chowali... Ach ci mężczyźni... Co tu robić?

SŁYNNY 30 KM
Tutaj zaczęła się prawdziwa zabawa. Miałam nadzieję, że w końcu chociaż trochę będzie bez walki z wiatrem, ale moje nadzieje szybko prysły. Kiedy dotarłam do 30 km zobaczyłam moją siostrę... No nie... W takim razie nie mogłam tutaj wymięknąć... To jeszcze chociaż kilometr, dwa...
I tak zostało jeszcze 8 km... Przecież to tylko dwie pętle wokół SGGW! Już tyle się męczysz... Tyle zrobionych treningów pod maraton, a nie dasz rady przebiec dwóch pętli wokół SGGW? Przecież oddech wciąż dobry, nogi trochę kołkowate się robią, ale faktycznie wciąż nic nie boli... No może głowa przez tę walkę z wiatrem... Ale... Zobacz jak innym jest ciężko! Oni idą albo człapią! A Ty dajesz radę! Łap od nich energię! Ty wciąż biegniesz w okolicach 4:27!
FINISZ
Dwa kilometry przed metą było coraz więcej kibiców (dzięki za wsparcie! To naprawdę pomaga gdy chociaż ktoś krzyknie Twoje imię!), a ja czułam już metę... Nogi same biegły, wiatr jakby ucichł i mój mąż, który krzyknął "Masz
trochę straty do 3:08, ale jak zaczniesz finiszować to zdążysz!". Tylko jak tu biec szybciej przez 2 km? Można biec szybciej 500 m, ale to przecież jeszcze dwa długie kilometry na końcówce maratonu!!!
Spojrzałam na zegarek i rzeczywiście to była prawda - miałam szansę na życiówkę... W taką pogodę!!! Po takich głupotach treningowych w ostatnim tygodniu!!! Przecież to już niedaleko!!! Oddech w normie, nogi wciąż kołkowate, ale nie bolą... Trzeba się zebrać... Pierwszy kilometr w tempie 4:16 - po prostu pięknie! Ale... pojawił się wielki napis... "Jeszcze kilometr"... Wydawało mi się to strasznie daleko... I wtedy jakiś biegacz, z którym dosyć długo się trzymaliśmy krzyknął "No chodź!". No to poszłam i... wyprzedziłam go na podbiegu :-) To był trudny podbieg, ale wiedziałam, że zaraz jest zbieg i będzie już widać metę...

Ostatnia prosta... Biegnę szybko, poniżej 4:00... I... Tak jakby skurcz łydki mnie brał... Tysiąc myśli przeszło przez głowę, ale najgorsza była jedna - przypomniał mi się Jacek, który dwa lata temu widział już metę i musiał rozciągać łydkę przy barierkach, bo właśnie zaczęły łapać go skurcze... I to dwa razy!!! Myślałam tylko o tym, żeby mi się to nie przydarzyło... Nie przyspieszałam już bo po prostu się bałam chociaż siły nie wiadomo skąd nagle się pojawiły...

Ale nic takiego się nie wydarzyło i zobaczyłam zegar w okolicach 3:08... Taaaaaaaaaaaaak! Jest życiówka! To niemożliwe! To moja kolejna przepiękna przygoda maratońska! Jak ja kocham biegać maratony! Oficjalny czas 3:07:54, 15 miejsce wśród kobiet i 6 miejsce w kategorii wiekowej... Po prostu pięknie!
PO MECIE
Na finiszu czekał na mnie mój Mąż i Siostra... Jak dobrze, że nie byłam wtedy sama bo na tym maratonie dałam z siebie więcej niż na poprzednich i do metra szłam wolniej niż żółw... Zaczęły boleć pośladki, uda, łydki... Bałam się, że jak usiądę to już nie wstanę... Czyżbym w końcu przebiegła optymalnie jakiś bieg?
Na szczęście po wyjściu z metra zaczęłam chodzić już normalnie, a wieczorem wybraliśmy się z Kubą i Majeczką na spacer w bezwietrzną pogodę... Wcześniej jeszcze tradycyjnie chamskie jedzenie po starcie czyli pizza z rodzinką :-) Nic już nie bolało i nie boli... Mięśnie co prawda zmęczone i spięte, ale nawet zakwasów brak :-)

- dla mojego Męża i Majeczki że dzielnie znoszą moje treningi (Majeczka nawet długie wybiegania w wózku :-))
- dla Rodziców, że zostają często z Majeczką podczas moich treningów, a ja nie muszę zrywać się wtedy o świcie :-) I za super opiekę podczas maratonu, a nawet maratonów (również w Gdańsku)
- dla Siostry, że wierzy we mnie za bardzo i za super niespodziankę na trasie
- dla Teściów za "soczki mocy"
- dla Artura J. za kilka szybkich konsultacji treningowych, które pomogły podjąć kilka kluczowych decyzji w treningach maratońskich
- dla Jacka B. za chłodną głowę na pierwszych kilometrach i iskierkę nadziei
- dla kibiców znanych i nieznanych za trzymanie kciuków na trasie i przed komputerami/ telefonami oraz każdy okrzyk z moim imieniem...
PRZYGODO TRWAJ DALEJ I NIE PRZESTAWAJ BYĆ TAKA PIĘKNA! CZUJĘ SIĘ SPEŁNIONA JAKO MATKA BIEGACZKA...
Brawo super sukcesy.pozdrawiam. Paulina z Polibudy.
OdpowiedzUsuńDziękuję :-) Pozdrawiam!
UsuńPisałam do ciebie na maila z bloga ale nie odpowiedzialas :(
UsuńŚwietny opis, świetny bieg i świetny wynik! Serdecznie Ci gratuluję. Też marzyłem o złamaniu 3:08, ale koszmarna pogoda i skurcze łydek mi to uniemożliwiły. Przez jakiś czas biegłem za Tobą. Jestem nawet na jednym z Twoich zdjęć. Potem jednak zaczęłaś mi odchodzić, aż wreszcie zniknęłaś mi z oczu. Ale teraz zostałem Twoim kibicem i fanem. Jeszcze raz gratuluję! Darek
OdpowiedzUsuńDziękuję :-) Strasznie mi miło :-) I mam nadzieję następnym razem dociągniemy do końca razem, ale już nie poniżej 3:08 tylko 3:05 :-)
Usuń