niedziela, 8 września 2019

2 PÓŁMARATON WILANÓW CZYLI 2 MIEJSCE Z PRZEZIĘBIENIEM I... ŻYCIÓWKĄ :-)

Tak, tak... Znowu choroba... I znowu chęć poddania przed startem... Do ostatniej chwili rozważałam ten scenariusz, ale... stwierdziłam, że i tak trening do maratonu trzeba będzie zrobić :-) A zgodnie ze słowami Trenejro - "Nawet najgorszy start jest lepszy niż trening" - postanowiłam pobiec :-)

Bez większych nadziei przyjechałam na start samochodem, bo grafik tego dnia był wyjątkowo napięty - 8 rano półmaraton w Wilanowie, 12:30 rola matki chrzestnej w Piasecznie, a na dodatek katar, ból gardła i.... ogromny deszcz!

Jeszcze tydzień temu biegało mi się świetnie na treningach... Nie wiem jak to możliwe, ale 15 km ciągiem tak po prostu przebiegłam w tempie 4:11! Takie rzeczy do tej pory się nie zdarzały, więc miałam nadzieję, że trening półmaratoński w tempie 4:17 to właściwie będzie przyjemność :-) Kiedy jednak Maja przyniosła coś ze żłobka (pierwszy tydzień i od razu chora!), wiedziałam, że szykują się ciężkie dni - nieprzespane noce przez katar i kaszel, niechęć do żłobka w pierwszych dniach i jeszcze kontuzja mojego Męża, który chodzi o kulach... Tak więc i mój organizm się poddał chorobie, ale głowa i serce - zdecydowanie nie :-) 

Na starcie idealna pogoda - wilgotno, brak wiatru i jeszcze bez deszczu. I jak tu się poddać? Postanowiłam biec z balonikiem na 1:30 przez pierwsze kółko (o ile zdrowie da radę), ale... zdrowie dało radę za bardzo i... wyrwałam się... Tempo ok. 4:10... Boję się, że przy tym przeziębieniu nie wytrzymam, ale z drugiej strony w zeszłym tygodniu przebiegłam w takim tempie 15 km na treningu!

Biegnie mi się dobrze, lekko i... zaczyna padać deszcz... Deszcz to nie problem - to moja ulubiona pogoda, ale niestety zrobił się za duży... Kałuże, mnóstwo wody w butach... Co dalej?

Mimo wszystko pierwsze kółko biegnie się rewelacyjnie :-) Na drugim kółku niestety katar coraz bardziej przeszkadza... Nie mogę wydmuchać nosa! Koszulka zastępuje chusteczkę, ale komfort nosowy słaby... Na szczęście nos nie biega tylko nogi :-)

Wiedziałam, że czeka mnie jeszcze podbieg... Kiedy biegam tam na treningu strasznie go nie lubię i z reguły przechodzę do marszu żeby odpocząć, ale o dziwo na półmaratonie wcale go nie odczuwam... Prawie jak po płaskim :-) Może to te góry tak poprawiły bieganie pod górkę? :-)

Teraz już tylko 5 km do mety i... szansa na drugie miejsce OPEN :-) No tego się nie spodziewałam :-) Na treningu? W międzyczasie ktoś mnie pyta, czy biegnę na życiówkę... Kompletnie się nad tym nie zastanawiałam, bo właściwie biegłam sama, w deszczu, przeziębiona... Kto by w takiej sytuacji myślał o jakichś życiówkach? Ale tempo z zegarka 4:09... Jakiś kilometr się trafił po 4:01... Hmmm... A może?

Zaczyna mnie jednak łapać kolka i... odpuszczam ściganie... Boję się, że zaraz w ogóle nie będę mogła biec, a przecież szansa na drugiej miejsce to rzadkość w takich biegach :-)

Kiedy jest już blisko mety spoglądam na zegarek, a tam 1:26 z kawałkiem... Kurcze... Jest szansa na życiówkę! Przyspieszam, ale do mety jest już blisko, więc nadrobić za dużo się nie daje, ale... jest ŻYCIÓWKA! 1:27:41 :-) 2 MIEJSCE OPEN I 1 MIEJSCE W KATEGORII WARSZAWA :-) Tak po prostu... Ze zwykłego treningu z przeziębieniem :-) Jestem przeszczęśliwa :-) I właściwie nawet niezmęczona :-)

Na mecie nie zatrzymuję się zbyt długo, bo jeszcze trzeba wrócić do domu, wypięknić na chrzest Krzysia, wrócić na dekorację i jechać do Piaseczna... W deszczu... W korkach... Przy zamkniętej trasie... Ale przy dobrej organizacji wszystko można pogodzić :-) Wystarczy tylko chcieć :-)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz